[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Brockman. Popatrzyła na Amandę i nieco dłużej zatrzymała spojrzenie na
Jordanie. Na jej twarzy malowało się napięcie i znużenie.
Amanda zesztywniała, nie pewna, czego może się spodziewać -
powitania czy kolejnych oskarżeń.
- Dzień dobry, pani Brockman - odezwała się, gdy Jordan odsunął
swoje krzesło i wstał. - Chciałabym pani przedstawić Jordana Richardsa.
- Proszę usiąść i nie przeszkadzać sobie - powiedziała Madge, gdy
uścisnęli dłonie.
- Jak się miewa pani mąż? - spytał Jordan, nadal stojąc. Nie wątpił, że to
pytanie nie przejdzie Amandzie przez gardło.
- Znacznie lepiej, ale z uporem domaga się rozwodu. - Madge ciężko
westchnęła.
- Przykro mi - mruknęła Amanda.
Magde Brockman uśmiechnęła się z przymusem.
- Chyba w końcu jakoś to przeboleję. A teraz przepraszam, ale muszę już
iść. Umówiłam się z moim adwokatem i właśnie zauważyłam, że siedzi po
tamtej stronie.
Po odejściu pani Brockman Jordan usiadł i trochę zaniepokojony miną
Amandy zapytał:
- Dobrze się czujesz?
Odsunęła swój talerz z sałatką, bo nagle straciła apetyt.
Uświadomiła sobie, że ona również jest odpowiedzialna za rozpad
małżeństwa Magde Brockman. Gdyby nie była taka naiwna, poznając Jamesa,
zastanowiłaby się, czy przypadkiem nie jest po prostu młodą kochanką
starszego, żonatego i zamożnego mężczyzny. Nie ignorowałaby znaczących
spojrzeń ludzi, z którymi oboje się spotykali. Ale ona wierzyła w to, w co
chciała wierzyć. Tak długo czekała na swojego księcia z bajki, że kiedy
wreszcie się zjawił, nie wzięła nawet pod uwagę tego, że mógłby być jej
ojcem - i mężem innej kobiety.
- Nie - szepnęła. - Czuję się okropnie.
- To nie twoja wina, Amando.
No nie, pomyślała, znów to jego jasnowidzenie.
- Owszem, moja. Przynajmniej częściowo. Byłam idiotką Nie przyszło mi
nawet do głowy, aby zapytać Jamesa, czy nie jest żonaty. A on nie uświadomił
mnie co do swojego stanu cywilnego.
Sam widzisz, do czego doprowadziła moja głupota.
Jordan westchnął. Jemu także chyba odechciało się jeść, bo odłożył
widelec i poprawił się na krześle.
- Dla wielu kobiet stan cywilny mężczyzny nie ma żadnego znaczenia -
zauważył, opierając podbródek na ręce. - Umawiałem się z kilkoma
dziewczynami, ale ty byłaś pierwszą, która zapytała, czy mam żonę.
- Z tego wynika, że niewierność szerzy się jak pożar.
Podobnie jak narkomania. Ale to nie znaczy, że oba te zjawiska należy
uznać za normalne.
Jordan uniósł brwi.
- Wcale tak nie twierdzę, Mandy. Chciałem ci tylko uświadomić, że jesteś
dla siebie zbyt surowa. Wszyscy popełniamy błędy.
Tobie też się to zdarzyło. Witaj w klubie omylnych. Należy do niego cała
ludzkość.
- Nigdy nie zdradziłeś Becky? - spytała, patrząc mu w oczy. Nie miała
pojęcia, dlaczego nagle uznała tę kwestię za taką ważną.
Chciała jednak poznać odpowiedz na swoje pytanie.
- To nie twoja sprawa - odparł po dłuższej chwili. Splótł palce obu dłoni i
wsparł na nich brodę. - Ale ci powiem. Byłem wierny swojej żonie, a ona
mnie.
W głębi serca Amanda czuła, że Jordan zawsze dotrzymuje złożonych
komuś obietnic i przyrzeczeń. Dlatego mu wierzyła.
- A kusiło cię kiedykolwiek, aby ją zdradzić?
- Parę razy - przyznał szczerze - ale istnieje wielka różnica między
myśleniem o czymś a realizacją. O co teraz masz ochotę mnie zapytać? O
aktualny stan mojego konta w banku lub kwotę dochodu, którą podałem w
zeznaniu podatkowym? A może ciekawi cię, na kogo głosowałem w ostatnich
wyborach? - zapytał, nie kryjąc ironii.
Uśmiechnęła się, trochę skruszona.
- Rozumiem, panie Richards. Jestem wścibska, przepraszam, ale cieszę
się, że byłeś wiernym mężem.
- Ja też. - Oboje jak na komendę wstali od stołu. - Kiedy znów cię
zobaczę, Mandy?
Milczała, dopóki nie zapłacili rachunku i nie wyszli na ulicę
- A kiedy chciałbyś mnie zobaczyć? - spytała, gdy przepychali się przez
tłum ogarnięty szałem przedświątecznych zakupów.
- Jak najszybciej.
- Przyjdz dziś wieczorem na kolację.
- Amando Scott, umiesz człowieka przekonać. Przyniosę wino i jedzenie,
więc nic nie gotuj.
Jej uśmiech zrodził się głęboko w sercu i dopiero po paru sekundach
pojawił się na jej ustach.
- Siódma?
- Raczej ósma - odparł, gdy przystanęli przed wejściem Evergreen Hotel. -
Po południu mam zebranie, które może pózno się skończyć.
Wspięła się na palce i pocałowała go lekko w usta. - Będę czekać, panie
Richards.
Uśmiechnął się, jak zwykle zniewalająco, i przesunął między palcami
kosmyk jej włosów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]