[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było mowy, żebym mogła ją opuścić wraz z asystentkami,
dopóki nie wezwałam policji. Po tygodniu bezładnych
przepychanek, grupowego siadania na ziemi, ostrzeżeń przez
megafony, używania armatek wodnych i gazu łzawiącego,
aresztowań i zwolnień z aresztu, licznych interwencji
komisarza pełniącego funkcję prezydenta miasta, do akcji
wkroczył oddział komandosów i opanował sytuację na tyle, że
przebrane za sanitariuszki, pod osłoną nocy i oddziału wojska,
wymknęłyśmy się w końcu do domu. Przez kolejny miesiąc
tłumy przychodziły pod klinikę i na znak żałoby po niej
zapalały świeczki, ale wszystko uciszyło się, gdy w klinice
pojawili się nowi rezydenci, a głównie rezydentki, bowiem
willę wraz z parkiem i basenem przekazałam na rzecz matek z
dziećmi, które nie miały gdzie mieszkać, co, niestety, ciągle
się zdarzało. Becikowe becikowym, ale są kobiety, którym
naprawdę trzeba pomóc, gdy zajdą w ciążę i nie wiedzą, co ze
sobą począć, bo nie mają pieniędzy, pracy i w nikim oparcia,
bo rodzice wyrzucili z domu, a ojciec dziecka nie chce o nim
słyszeć i tysiąc złotych nic tu nie załatwia. Albo gdy mąż pije i
bije i nie mają dokąd uciec. Wprawdzie nowy minister
sprawiedliwości nie oglądał się na opieszałe sądy, lecz jednym
cięciem miecza rozwiązywał trudne problemy, stawiając pod
odważnymi decyzjami swoją charakterystyczną parafkę Z jak
Ziorro, ale do dramatów kobiecych nie chciał się mieszać. I
trudno się dziwić, bowiem domowa przemoc, jak sama nazwa
wskazuje, powinna odbywać się we własnym domu i nikomu
nic do tego, a minister ma na głowie męskie sprawy. Dlatego
cieszyłam się, że nie jestem ministrem i mogę realnie pomóc
tym, które tego potrzebują, ale mój mąż nie był zadowolony.
- Dlaczego oddałaś naszą willę? Czy nie lepiej było
urządzić w niej pięciogwiazdkowy hotel? Albo chociaż
sprzedać?
- Ogrze, nieraz mówiłeś, że twoja męska drażliwość nie
ogranicza się tylko do rogów. Wiem, jak cierpiałeś, gdy
garściami, jak wszyscy nuworysze, wydawałeś moje
pieniądze. Złościłeś się, że zarabiasz wielokrotnie mniej ode
mnie i że nic z rzeczy materialnych nie wniosłeś do naszego
małżeństwa, gryzłeś się i nie chciałeś, żeby ci o tym
przypominać. Teraz ty będziesz mógł mnie utrzymywać -
oznajmiłam uroczyście.
Ci, którzy sądzą, że był to akt zakamuflowanej agresji z
mojej strony, są w błędzie. Postanowiłam być żoną swojego
męża, pozostającą na jego utrzymaniu i bez odrębnego
majątku wniesionego w posagu, bo Ogr nieraz mi mówił, że
tego pragnie. Nie chciałam dokopać Ogrowi, lecz ratować
nasze małżeństwo, które, choć takie młode, dogorywało. Mój
pomysł był prosty i świetnie sprawdzał się w wielu innych
stadłach: żeby Ogr mógł być górą, musiałam spaść na dno,
żeby czuł się silny, musiałam być słaba, żeby poczuł się
orłem, musiałam być kurą. Miałam już swoje lata i
wiedziałam, że szczęście małżeńskie nie zawsze łatwo
przychodzi, czasem trzeba je wyrwać pazurami albo zakopać
w ziemi własne talenty, żeby wykwitła miłość, a przynajmniej
pożycie małżeńskie, które, odkąd zamknęłam Klinikę Prącia i
w przebraniu sanitariuszki wróciłam do domu, powolutku,
sztos za sztosem, rzeczywiście zaczęło się odradzać.
To cudownie mieć w końcu tyle czasu, myślałam, choć
prawdę mówiąc, lubię żyć na wysokich obrotach i czuję się
najlepiej, gdy muszę się spieszyć. Teraz nie musiałam, więc
miałam czas, żeby uczyć się myśleć pozytywnie i radośnie
witać każdy dzień, bo nie zamierzałam skończyć jako
malkontentka. Pierwszego dnia zrobiłam porządek w
dokumentach, wyrzucając tony niepotrzebnych papierów,
wśród których nigdy nie mogłam znalezć tego, czego akurat
szukałam. Następnego dnia dałam pani Marcie pół mojej
szafy, drugą połowę ułożyłam w zgrabne kupki. Przez kolejne
dni odkurzyłam wszystkie książki i ustawiłam je nieco
porządniej na półkach. Pewnie by się znalazło coś jeszcze do
roboty, ale po tygodniu straciłam zapał.
No bo ile można? Czy tak będzie wyglądało to moje życie
odmienione o 180 stopni? A właściwie to jak, skoro już
prawie wszędzie jest porządek? Może powinnam zwolnić
panią Martę i codziennie sama odkurzać? Na szczęście
miałam jeszcze życie towarzyskie, które podobno ma sens,
więc postanowiłam bardziej się do niego przykładać. Ciągle
szarlotka i szarlotka, Ogr ma rację, że brak mi fantazji.
Zaczęłam zaskakiwać jego, siebie i jego przyjaciół. Już po
miesiącu piekłam tartę owocową, sernik wiedeński i torcik
Marcello bez asekuracji. Gdy podczas przyjęć zostawałyśmy
w żeńskim gronie, bo panowie szli do gabinetu, wymieniałam
się z dziewczynami przepisami, poszerzając swój repertuar
kulinarny do tego stopnia, że mogłabym rywalizować, i kto
wie, czy nie wygrać z własną matką, ale nie chciałam jej tego
robić. Gdy rodzice przychodzili do nas na obiad, ukrywałam
przed nimi część moich nowych umiejętności, z czego mama
ochoczo korzystała, udzielając mi tysięcy dobrych rad i
pouczeń. Za to gdy przychodził Maciek, a coraz częściej
dawał się do tego przekonać, bywało nawet, że to on
występował z inicjatywą, dwoiłam się i troiłam, żeby chłopak
był zadowolony. I chyba był, co nie przeszkadzało mu, nie
zważając na moją obecność, pytać tatę od czasu do czasu:
- Tato, a dlaczego ty tu mieszkasz?
- Bo Basia jest moją żoną.
- Ale mama mówi, że jak będziesz miał dosyć tego
małżeństwa, to możesz zamieszkać z nami.
- To bardzo miło z jej strony - mówił Ogr i trudno było
nie przyznać mu racji, więc się nie odzywałam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]