[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wprowadzano .
Podzieliłam się swoimi przemyśleniami z Marcinem. Przekonałam go, iż użyty czasow-
nik oznacza, że te dziewczyny nie wsiadały do samochodu same. Ktoś im pomagał, tylko nie
wiadomo dlaczego.
- W każdym razie nie chodziło o użycie przemocy - kategorycznie stwierdził Marcin. -
Gdyby je na przykład wpychano , napisałaby to. Jestem pewien.
Rozważania zajęły nas mocno, ale co do przemyśleń, popadliśmy w chwilowy zastój.
Wtedy właśnie do drzwi zadzwonił Krzysztof.
Powitałam go w przedpokoju, radośnie rycząc niczym trąba jerychońska. Czatujący pod
kuchennymi drzwiami rzezimieszek miał prawo usłyszeć dzwonek, prowadzona jednak nor-
malnym głosem rozmowa nie miała prawa do niego dojść, dzieliła go bowiem od drzwi wej-
ściowych cała długość mieszkania. Zależało mi na tym, by łobuzowi uświadomić, że kolejny
mężczyzna do mnie przyszedł. Chyba nie odważą się na atak, mając świadomość, że wszędzie
plączą się jacyś mężczyzni, w jednym z pokoi dyżurują policjanci, a mnie trzeba by szukać w
zakamarkach mieszkania.
Pozostawiłam Marcinowi zdanie relacji z naszych poczynań i zajęłam się przygotowy-
waniem kolacji w salonie. Kuchnia była wyłączona z użytkowania ze względu na podsłuch.
Krzysztof słuchał w milczeniu i widać było, że jest nie tylko zmęczony, ale i przybity. Udało
mi się ustawić wszystko na stole i właśnie wkraczałam do pokoju z herbatą, gdy Marcin do-
szedł do tego, jak odganialiśmy od drzwi jakiegoś bandziora. %7łe to był bandzior, żadne z nas
wątpliwości nie miało. Krzyś chyba też nie, bo gdy tylko wysłuchał relacji, natychmiast użył
116
czegoś w rodzaju krótkofalówki, wydając komuś polecenie zbadania kuchennej klatki scho-
dowej i zatrzymania pałętających się tam ewentualnie osobników.
Naradzałam się sama ze sobą przez chwilę, po czym wystawiłam na stół nabytą wódkę
ze stosownymi do niej kieliszkami. Okazji było wiele, choćby to, że uszliśmy z życiem, warte
było uczczenia. Poza tym chciałam pozbyć się dwoistości w emocjach, cały czas bowiem czu-
łam się wewnętrznie rozklekotana. Krzysztof też tego dnia musiał solidnie w kość dostać, bo
bez żadnych oporów wychylił pierwszy kieliszek i jął zakąszać. Marcin nalał ponownie.
Urządzenie Krzysztofa zaterkotało i ktoś coś zaczął mówić. Krzysztof słuchał, my wpa-
trywaliśmy się w niego, pragnąc uzyskać informację, czy są to dla nas dobre, czy złe wieści.
- Zatrzymali jednego na tych kuchennych schodach. Schodził już. Tłumaczył, że od
znajomego wyszedł. Znany dzielnicowemu, taki trochę łobuz, trochę łazęga. Nie zabrali go do
komisariatu, spisali tylko. Jak myślicie, z tych drzwi warto ślady zdejmować? W końcu do
włamania nie doszło - powiedział Krzysztof.
- Jak zawodowiec to robił, śladów nie zostawił. Szkoda czasu - odparł Marcin. - Lepiej,
żeby ktoś wejścia na tę klatkę pilnował w nocy. Ona się cieszy, że drzwi ma solidne i tę za-
suwę, ale jakby tu ktoś chciał wejść na siłę, to żadna sprawa. W tych drzwiach tylko ramy są
grube. Te kwadraciki w środku, przypadkiem wiem, że to się filongi nazywa, na wpust są w
ramę włożone i znacznie cieńsze. Jak w to mocniej walnąć, samo wyleci.
Krzysztof w milczeniu pokiwał głową. Wypiliśmy znowu po kieliszku, Marcin natych-
miast nalał i rozpoczęliśmy sprawozdania, tyczące naszych przemyśleń nad korespondencją.
- Do kogo w ogóle był ten list? Wiesz już? - zapytałam.
- Wiem. Od początku wiedziałem. Sama do siebie napisała - odpowiedział Krzysztof.
- Po co? Spodziewała się zaniku pamięci?
- Jeżeli macie rację, że chciała tego Niemca szantażować, takie zabezpieczenie sobie
wymyśliła. Prymitywne to, ale mogło być skuteczne.
- Tego Niemca dacie radę ustalić? - dopytywał się Marcin.
- Adres ustalimy. Już faks w tej sprawie do Berlina wysłałem. Kto tam będzie, nie wia-
domo. Na wszelki wypadek prosiłem, żeby ustalili, czy jest tam ktoś o imieniu Kurt lub Klaus
- wyjaśniał Krzysztof.
- No, to będziesz miał ten konkret, o który ci chodziło - powiedziałam z rozpędu.
- Niezupełnie. Chciałem mieć coś takiego w Polsce. Z tego listu dla mnie też nic nie
wynikało. Możliwe, że macie rację.
- Za tych, co przeżyli! - wzniósł toast Marcin.
117
Chłód mnie przeszedł i dreszcze, gdy przypomniałam sobie płonący na parkingu samo-
chód. Nie wzdragałam się przed spełnieniem toastu.
Chciałam się właśnie odezwać, kiedy zadzwonił telefon. Dzwoniła Marylka z przepro-
sinami, że dzisiaj nie przyszła. Obiecywała, że jutro z Bartkiem stawią się po czwartej. Skoja-
rzyć mi było trudno, o co jej właściwie chodzi, i dopiero gdy odkładałam słuchawkę, dotarło
do mnie, że jakieś pismo do prokuratury mieliśmy razem pisać. W sprawie tego idiotycznego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]