[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zamiejscowe.
 Halo?
 Pani Millhone?  Ten męski głos wydał mi się znajomy, choć na razie nie potrafiłam rozpoznać,
do kogo może należeć. Muzyka tętniąca w tle zmuszała go do krzyku i zorientowałam się, że ja także
krzyczę.
 Przy telefonie.
 Tu GUS!  wrzasnął.  Kolega Bobby ego z wypożyczalni wrotek.
 Ach, to ty, cześć. Cieszę się, że zadzwoniłeś. Mam nadzieję, że masz dla mnie jakieś informacje.
Potrzebuję pomocy.
 Myślałem o Bobbym i chyba tyle mu jestem winien. yle zrobiłem, że nie powiedziałem
wszystkiego od razu.
 Tym się nie przejmuj. Miło mi, że się ze mną skontaktowałeś. Chcesz spotkać się czy pogadać
przez telefon?
 Wszystko jedno. Chciałem wspomnieć o jednej rzeczy. Nie wiem, czy to się przyda, ale Bobby
dał mi ten notes z adresami, na który chciała pani zerknąć. Czy kiedykolwiek wspominał pani o nim?
 Jasne, że tak. Przewracam miasto do góry nogami, szukając tego notesu  powiedziałam.  Gdzie
jesteś?
Dał mi adres na Granizo i przyrzekłam, że za chwilę tam będę. Odłożyłam słuchawkę, złapałam
torebkę i kluczyki do auta.
W sąsiedztwie Gusa zainstalowano marne oświetlenie, a podwórka stanowiły płaskie skrawki
gruntu, porośnięte z rzadka palmami. Parkujące wzdłuż krawężników samochody były głównie
pomalowanymi farbą podkładową gablotami o niskich zawieszeniach, z łysymi oponami i
złowieszczymi wklęśnięciami. Mój volkswagen pasował do nich jak ulał. Mniej więcej co trzecią
posiadłość ogrodzono świeżutką siatką, jakby trzymano tu w korralach nie wiadomo jakie zwierzęta.
Gdy mijałam jeden z domów, usłyszałam, jak coś, co brzmiało groznie i zadziornie, wyskakuje,
szarpiąc łańcuch, i skowycząc ochryple z żalu, że nie może mnie dostać. Przyspieszyłam.
GUS mieszkał w drewnianym domku na dziedzińcu w kształcie litery  U , otoczonym podobnymi
domkami. Minęłam ozdobne wejście z numerem, wykutym w kształcie tęczy. Budynków było osiem,
trzy po każdej stronie centralnej alejki i dwa na jej końcu. Wszystkie pomalowano na kremowo i
nawet w ciemności wyglądały, jakby przyprószyła je sadza. Zidentyfikowałam mieszkanie Gusa,
rozpoznając tę samą łomoczącą muzykę, którą słyszałam przez telefon. Im bliżej, tym mniej miło
brzmiała. Jego zasłony składały się z narzut na łóżko rozpiętych na karniszu, gałkę u drzwi zrobiono z
drewnianej szpulki na gwozdziu. Musiałam poczekać na krótką przerwę między nagraniami, dopiero
wtedy zastukałam we framugę. Muzyka zacharczała wściekle, lecz on najwyrazniej wychwycił moje
pukanie.
 Yo!  zawołał.
Otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Zrobiłam krok i uderzył mnie hałaśliwy rock i
zatykający zapach kuwet.
 Nie możesz ściszyć tego cholerstwa?!  wrzasnęłam.
Skinął głową i podszedł do wieży, którą wyłączył.
 Przepraszam  rzekł skrępowany.  Proszę usiąść.
Jego mieszkanie było na oko dwa razy mniejsze od mojego i stało w nim dwa razy więcej mebli.
Lilipucie łóżko, sekretera laminowana hikorową okleiną, szafka z wieżą, uginające się półki z
książkami, dwa tapicerowane krzesła z postrzępionymi bokami, grzejnik i jeden z tych segmentów
wielkości stolika pod telewizor, które mieszczą zlew, kuchenkę i lodówkę. Aazienkę oddzielono od
głównego pomieszczenia parawanem z materiału zawieszonego na rozpiętym szpagacie. Dwie lampy
przysłonięte czerwonymi ręcznikami frotte, które, przepuszczając zaledwie różową poświatę, tłumiły
światło dwustupięćdziesięciowatowych żarówek. Na obu krzesłach rozsiadły się koty, które
dostrzegł jakby w tym samym momencie co ja.
Jedną ręką zebrał całą gromadkę kotów, jakby były starymi szmatami, i usiadłam na tak
przygotowanym miejscu. Kiedy tylko rzucił koty na łóżko, pobiegły na swe poprzednie stanowiska.
Jeden z nich miętosił moje udo, jakby ugniatał ciasto na chleb, a potem zwinął się w kłębek,
zadowolony ze swojej roboty. Kolejny wcisnął się obok mnie, a jeszcze jeden przycupnął na oparciu
krzesła. Mierzyły się spojrzeniami, jakby szacując, kto okazał się najsprytniejszy. Były dobrze
wyrośnięte i chyba pochodziły z tego samego miotu, gdyż wszystkie pyszniły się futerkami grubymi
niczym skorupa żółwia i głowami rozmiaru piłki do softballu. Na drugim krześle leżały splątane
razem jak skarpetki dwa dorosłe okazy, czarny i płowożółty. Szóste zwierzę wynurzyło się spod
łóżka i stanęło, przebierając kolejno tylnymi łapami. GUS ze słabym uśmiechem obserwował tę kocią
aktywność, rozpierała go duma.
 Czyż nie są wspaniałe?  zapytał.  Ci mali dranie nigdy mi się nie znudzą. W nocy wdrapują się
na łóżko i okrywają mnie jak kołdra. Jeden śpi na poduszce z łapami w moich włosach. Kiedy tylko
zechcę, całuję ich pyszczki.  Porwał jednego i przytulił jak dziecko, którą to czułość kot przyjął z
zadziwiającą biernością.
 Ile ich masz?
 Obecnie sześć, ale Luci Baines i Lynda Bird są w ciąży. Nie wiem, co z tym zrobić.
 Może powinieneś dać je komuś?  zaproponowałam.
 Chyba tak zrobię, jeśli pojawi się cała gromadka. W znajdowaniu domów dla kotków jestem
naprawdę dobry, one zawsze są takie słodkie.
Chciałam dodać, że również fajnie pachną, ale jak mogłam drwić z niego, kiedy miał takiego bzika
na punkcie swojej hodowli. Wyglądał jak dzieło speca od portretów pamięciowych, wyobrażające
zabójcę mordującego z pobudek seksualnych, a wygłupiał się z kolekcją udomowionych futrzaków.
 Chyba wcześniej powinienem o tym porozmawiać  mówił.  Nie wiem, co mnie napadło.  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl