[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obietnic przyszłość. Bliższą, na jedną noc, dalszą, może na całe życie, zawsze jakąś.
A teraz robił, co mógł, by nie zaglądać nikomu w oczy, nie szukać przyszłości. Zwłaszcza
jeżeli mogłyby mu się te obrazy za bardzo spodobać, a przecież nie powinny. Niczym
trędowaty, niósł ze sobą jedynie śmierć.
Drakkar podniósł głowę, spojrzał w mrok. Gorączkowo, ze wszystkich sił zapragnął wyjąć
komórkę z kieszeni, zadzwonić do Artysty. I powiedzieć: Stary, dość tego. Kończ!
Ale wiedział dobrze, że tamten uśmiechnąłby się tylko, rzucił niewinne: O co ci chodzi?
Oczyścili cię ze wszystkich zarzutów, prawda? - i przerwał połączenie. Drakkar tylko
najadłby się niepotrzebnego wstydu, żebrząc o litość.
Pozostawało czekać. Musiał trwać, zakleszczony, w tym piekle, z cichą, skrytą nadzieją, że
wreszcie któraś z Róż pociągnie człowieka za sobą na sam dół.
5.
- Bądz ze mną - wyrwało się nagle Ariemu, gdzieś z samej głębi oddechu. - Bądz dzisiaj,
proszę.
Milka wstrzymała dech.
A właściwie, czemu nie. Czemu nie wziąć, czemu nie dać tej odrobiny bliskości. Kiedy może
już nie być jutra.
- Dobrze, ale u mnie - wyszeptała cicho. - Może być alarm, wiesz.
Pocałował jej opalone przedramię. A potem oparł o nie chłodne czoło.
- Wiem.
- No to chodz.
Przyciągnął ją do siebie gwałtownym, łapczywym ruchem. I zaczął całować, z niemalże
rozpaczliwą desperacją. Poddała się mu, z dziwnym poczuciem rozdwojenia jazni: jedna jej
część, roznamiętniona, zgłodniała, gorliwie oddawała pieszczotę. Ale druga gadzim, zimnym
wzrokiem obserwowała rozwój sytuacji. I kąsała boleśnie: co robisz, głupia? Przecież to nie
on, wiesz o tym, prawda? To przecież nie on!
Milcz, tyś też nie mądrzejsza. Wez, co jest, i nie pytaj o więcej. Jutro może nie być jutra.
Przecież wiesz.
- No to chodz!
Usłuchał, poderwał się z podłogi. Stał przed nią, zdyszany, a w oczach migotało mu...
Znacznie więcej, niż kiedykolwiek chciałaby zobaczyć.
Nieważne to wszystko, szeptała niemo w chwilę pózniej, biegnąc wraz z nim przez deszcz.
Nieważne. Na dzisiejszą noc to właśnie on.
6.
Jak trudno zdjąć mokre ubranie. Spodnie, bluza, twarde i oporne niczym kaftan
bezpieczeństwa. Albo pas cnoty.
Jesteś tu jeszcze? To mnie pocałuj. Teraz, kiedy tak bardzo doskwiera samotność. Bo poza
tym dzisiaj nie liczy się już nic.
Nie śpiesz się, poczekaj chwilę. Ale przecież czujesz ten głód i wiesz dobrze, że ja też.
Dobrze więc, nie czekajmy już dłużej. Dotknij, proszę. Tu, tak, tu. Pośpieszny, zdyszany
szept.
Jesteś cudow... Ach!
Deszcz bębni rytmicznie, raz, raz, raz. Szybciej, coraz szybciej. Teraz, już!
Poczekaj jeszcze chwilę, poczekaj. Nie śpiesz się, pamiętaj, że przecież może nie być jutra.
Teraz, dziś, to wszystko, co istnieje, to wszystko, co było, jest i będzie. Teraz, już. Nie
pośpieszaj, niech trwa.
Nie chcę już czekać, nie mogę dłużej czekać. Chcę teraz, już!
Ulga przychodzi nagle, niczym fala chłodnej wody w rozpalony dzień. Przez chwilę zatraca
się w niej wszystko, z mimowolnym jękiem doświadczając niemalże nieistnienia.
By potem ze zdumieniem powrócić do rzeczywistości.
Zwiat pojawia się dookoła, a przecież przez chwilę jakby go nie było. Ale oto powrócił,
całkiem nowy. Patrzysz nań z niedowierzaniem, zaczynając rozumieć, że oto właśnie stało się
razem.
Jest niesamowite. Można by się tym razem wręcz zachłysnąć.
I zostać tak, na wieczność.
A przynajmniej do jutra.
7.
Milka wsunęła się do łazienki, drzwi skrzypnęły za nią jękliwie. Podeszła do umywalki, nie
zapaliwszy światła. Krzyże zimnego, księżycowego światła wpadały przez ramy okien,
upodobniając szare kafelki do ich bliskich krewniaków z kostnicy.
Przybliżyła twarz do lustra.
Oczy. Uśmiechnięte, zadowolone... A jednocześnie gdzieś w głębi zapłakane, zgubione,
przepastnie smutne.
Bo przecież to nie on.
Ech, nie marudz. Ari to świetny gość. Bierz, co dają, i nie pytaj o więcej. Bo jutro już może
nie być jutra, a dzisiaj jest dziś.
- No i brawo ta pani - rzuciła półgłosem, na poły radośnie, na poły z goryczą. - Dostałaś, co
chciałaś?
Jakiś cień poruszył się w kącie.
- Ekhem! - zaszemrał znacząco: uważaj, nie jesteś tu sama.
Odwróciła się.
Drakkar.
Tkwił na drewnianym zydelku obok pryszniców, trupio blady, woda kapała mu z krótkich
włosów na całkiem już przemoczony podkoszulek.
- Co ty? - Urwała.
Serce ciążyło w piersiach, z sekundy na sekundę coraz bardziej obrastało bólem, tłumiącym
dech.
- Moczę łeb - rzucił w przestrzeń. - Zazwyczaj pomaga.
Na co? - powinna się zainteresować uprzejmie, ale nie wydała z siebie ani jednego dzwięku.
Nieważne na co. Na coś. Nie powinna wnikać. To jego sprawy. Jego i tylko jego. Tak, jak i
ona ma swoje.
- Dobrze widzieć, że się pocieszyłaś - rzucił nagle. - Po %7łuczku, tak szybko. - Odwrócił
wzrok.
Zawrzała w niej nagła wściekłość. Głucha, tępa, nabrzmiała cierpieniem złość. Jak śmie! Czy
ona go pyta, czy mu wnika...
- Wiesz, ja go nie zabiłam - wycedziła powoli.
- Bohaterowie umierają - odparł matowym głosem - a skurwysyny żyją. Taki jest ten świat.
- Nie mam o czym z tobą rozmawiać - rzuciła cicho, zjadliwie. - Szkoda czasu. Wracam do
łóżka.
- Dobranoc. - Przymknął oczy. - Miłej zabawy.
Wyszła z łazienki, trzasnąwszy drzwiami. Nienawidzę go, zakrzyczała w duchu, zaciskając
pięści z całych sił. Nienawidzę. Nienawidzę. Niena...
Wróciła do pokoju, odetchnęła głęboko. Niespokojne oczy Ariego zabłyszczały w
ciemnościach.
- Wszystko w porządku?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]