[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Na pewno nie! - wybuchnął. Zaraz jednak ściszył głos.
- Nie jestem taki jak ty, Sabrino. I nie taki jak ojciec. Jestem
sobą.
Przez chwilę milczała. W tym miał rację. Ani ona, ani
Michaeł nie mogli dyktować mu, co ma czuć.
- Bardzo cię przepraszam za to, co się stało. To moja wina.
Nie zamierzałam cię zranić.
- Nie!
Do gabinetu wszedł Michaeł. Sabrina i Colin jednocześnie
zwrócili się ku niemu. Sabrina miała w oczach łzy. Chciał
podejść do niej, pocieszyć ją, rozumiał jednak, że w tej chwili
syn potrzebuje go bardziej.
- Nie - powtórzył. - Jeśli ktokolwiek ma brać na siebie
winę, to ja.
Podszedł do syna, ale ten odsunął się nieufnie i ponuro
roześmiał.
- Niepotrzebnie wam się tak śpieszy do brania na siebie odpo
wiedzialności. Jeśli o mnie chodzi, możecie razem iść do diabła.
Dość mam waszego udawania, że cokolwiek was obchodzę.
Michaeł postąpił krok do przodu.
- Jak mam ci wytłumaczyć, że cię kocham i zawsze ko
chałem, a wszystko, co robiłem, robiłem dla twojego dobra?
Colin prychnął niedowierzająco.
- Wiem, że tobie wydaje się to niedorzeczne - ciągnął
Michaeł - ale taka jest prawda.
- Prawda jest taka, że poszedłeś po linii najmniejszego
oporu.
Michaeł zacisnął dłonie. To mogła być dla niego ostatnia
szansa na porozumienie z Colinem. .
- Musisz mnie zrozumieć. Byłem wtedy niewiele starszy
niż ty teraz. Miałem za mało pieniędzy, żeby zapewnić ci
utrzymanie... - Colin odwrócił się do niego bokiem. - A ty
mnie potrzebowałeś.
- A ty mnie nienawidziłeś - odpalił.
- Nienawidziłem? Nie. Ale byłem śmiertelnie wystraszo
ny. Co ja wiedziałem o opiece nad małymi dziećmi? I co
wiedziałem o życiu?
Urwał z nadzieją, że syn jednak spojrzy mu w oczy. Nie
oczekiwał przebaczenia. Wiedział, że w swoim czasie zle wy
brał. Liczył, że Colin przynajmniej zrozumie, dlaczego stało
się tak, jak się stało.
- Czy mam ci z tego powodu współczuć?
Michael wolno pokręcił głową w poczuciu nadchodzącej
klęski.
- Ani przez chwilę nie twierdziłem, że.jestem nieomylny.
Przeciwnie, popełniłem wobec ciebie kilka fatalnych błędów.
Musisz wiedzieć, że popełniłem je z miłości, a nie dlatego, że
mnie nic nie obchodziłeś.
- No dobrze. Mogę zrozumieć to, co zrobiłeś, gdy byłem
mały. Ale pózniej...
- Kiedy skończyłeś cztery lata, chciałem, żebyś zamiesz
kał ze mną, ale twoja babcia przekonała mnie, że byłoby
okrucieństwem odebrać ci jedyny dom, jaki masz. Twierdziła,
że lepiej poczekać, aż będziesz starszy.
- Czy chcesz powiedzieć, że ona świadomie trzymała nas
z dala od siebie? - Colin spojrzał na niego z niechęcią. - Bab
cia wiedziała, jak bardzo cię poteebuję. - Podniósł głos, mó
wiąc oskarżycielskim tonem: - Powiedziała mi, że jesteś za
bardzo zajęty, że nie masz czasu zajmować się małym dziec
kiem...
- To nieprawda! - krzyknął Michael. Oczy mu pałały. -
To nieprawda... - powtórzył słabo.
Sabrina słuchała wstrząśnięta. Czuła się całkiem bezradna.
- Nie wiedziałem, że za mną tęskniłeś. Nigdy nie przyszło
mi to do głowy - powiedział Michaeł. - Okazywałeś mi tyle
niechęci...
- Pewnie uważałeś, że to moja wina?
Michaeł wolno pokręcił głową.
- Nie. Uważałem, że to moja wina.
Nagle w Golinie coś pękło. Ulotniła się pewność siebie,
zaciętość, z jaką wygłaszał oskarżenia. Zacisnął usta, do oczu
napłynęły mu łzy. Michaeł chciał do niego podejść, ale chło
pak w obronnym geście wyciągnął przed siebie rękę. Michaeł
zatrzymał się w pół kroku.
Mierzyli się wzrokiem, stojąc najwyżej pół metra od siebie.
To pół metra wydawało się Sabrinie istną przepaścią. Oto
miała przed sobą dwóch ludzi, których kochała, i widziała, jak
wszystkie jej nadzieje pryskają.
- Czy nie ma sposobu, żebym mógł ci to wszystko wyna
grodzić?
- Nie. - Powstrzymując szloch, Colin przecisnął się obok
niego i wypadł na korytarz.
Michaeł stał nieruchomo przez długą chwilę. Potem wol
no podszedł do biurka, wziął z blatu teczkę, obrócił ją w rę
kach i znienacka cisnął o ścianę. Papiery rozsypały się na
podłogę, a Michaeł bezsilnie przysiadł na biurku i ukrył twarz
w dłoniach.
- Nigdy nie prosiłem jej o miłość - powiedział bezbarw
nie. - Wiedziałem od dziecka, że ona nie ma dla mnie miłości.
Ale niczym nie zasłużyłem sobie na nienawiść.
Czegoś tak okropnego Sabrina jeszcze nigdy nie słyszała.
- Przecież mówisz o swojej matce! Jak mogła nie kochać
dziecka, które urodziła?
- Ona w ogóle nie była zdolna do miłości. Może miało to
coś wspólnego z samobójczą śmiercią dziadka, nie wiem. Ni
gdy tego nie zrozumiałem. W każdym razie Sybil uważała, że
wszelkie więzi uczuciowe są oznaką słabości. A dla kogoś,
kto nosi nazwisko Worth, nie może być nic gorszego niż
słabość. Bardzo pilnowała, żebym jako dziecko do niczego
ani nikogo się nie przywiązał. Gdy tylko zaczynałem lubić
nianię, natychmiast ją zmieniała.
- A co z twoim ojcem? Czy nie miał nic do powiedzenia?
- Nie znałem ojca. Umarł, gdy miałem dwa lata. Spytałem o n
kiem. Ona potrzebowała pieniędzy, a firma następcy. W ten
sposób zostałem odarty z wszelkich złudzeń. Byłem Worthem
i tylko to się liczyło. Ojca wykorzystała tak samo jak wszy
stkich dookoła, a mnie chciała ukształtować na swoje podo
bieństwo.
- Ale nie jesteś taki jak ona. - Stanęła za nim i objęła go,
przytulając się do jego pleców.
Michael ciężko westchnął i odwrócił się do niej. Ukrył
twarz w jej włosach i przyciągnął ją do siebie tak mocno, że
ledwie mogła odetchnąć. Bardzo chciała mu pomóc. Dlaczego
nie mogli znalezć się razem gdzieś daleko stąd, wolni od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]