[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potwornej ceremonii.
- Kto, chłopcze? Jakiej ceremonii?
Ponownie ujrzałem jakieś postacie, które snując się przez moją komnatę, rozpływały
się w cieniach. One również błyskawicznie zniknęły.
Zwymiotowałem do miski. Zakonnicy przytrzymywali mnie za włosy. Czy przy tych
świecach widzieli lejącą się ze mnie krew? Czy czuli bijący odeń fetor zgnilizny?
- Jak można przeżyć taką dawkę trucizny? - szepnął po łacinie jeden z mnichów do
swego towarzysza. - Może damy mu coś na przeczyszczenie?
- Wystraszymy go tylko. Nic już nie mów. On nie ma go rączki.
- Jesteście w błędzie, jeżeli myślicie, żem niespełna rozumu! - wykrzyczałem te słowa
do Floriana i Godrica, do całej reszty.
Zakonnicy patrzyli na mnie w zdumieniu. Roześmiałem się.
- Mówiłem do tych, co próbowali mnie zranić - rzekłem, starając się nadać wyrazne
brzmienie każdemu z wypowiadanych wyrazów.
Chudy zakonnik z wypielęgnowanymi dłońmi uklęknął obok łóżka i pogłaskał mnie
po czole.
- A twoja piękna siostrzyczka? Ta, która miała wyjść za mąż... Czy ona również...?
- Bartola! Ona miała wyjść za mąż? Nie wiedziałem. Za cały posag posłuży jej teraz
głowa... - jęczałem. - Robaki zabrały się już do dzieła. A na wzgórzu tańcują demony. A
miasto nie robi nic.
- Jakie miasto?
- Znowu majaczysz - rzekł zakonnik stojący przy świecach. Widziałem go wyraznie,
choć znajdował się poza zasięgiem światła. Był to człowiek o okrągłych plecach, haczykowa
tym nosie i ciężkich powiekach.
- Nie majacz już, biedne dziecię.
Chciałem zaprotestować, ale nagle przykryło mnie ogromne skrzydło ze złocącymi się
piórami, które łaskotały mnie miękko po całym ciele. Ramiel powiedział:
Cóż mamy zrobić, abyś wreszcie zamilknął? Jesteśmy teraz potrzebni Filippowi. Czy
dasz nam choć trochę spokoju, żebyśmy mogli się nim zająć? Po to Bóg nas tutaj przysłał.
Nie odpowiadaj mi, tylko wypełnij moje polecenie .
Skrzydło anioła wymazało z mych myśli wszystkie dręczące mnie wizje.
Ponownie ogarnął mnie mrok. Cienie. I świece, wysoko gdzieś za mną.
Zbudziłem się i podparłem na łokciach. Umysł mój jasny był i przejrzysty. Cela drgała
nieznacznie przed mymi oczami, oświetlona pięknie i równomiernie. Z wysokiego okna
spozierał księżyc, który rozjaśniał ścienny fresk. Autorem tej pracy był niewątpliwie Fra
Giovanni. Wzrok mój stał się nagle zdumiewająco wręcz sprawny. Czyżby przyczyną była
moja diabelska krew?
Naszła mnie osobliwa myśl, która dzwięczała w mej świadomości jak bicie złotego
dzwonu. Nie mam już aniołów stróżów! Opuścili mnie, albowiem duszę mą skazano na
potępienie.
Nie miałem własnych aniołów. A opiekunów Filippa widziałem za sprawą udzielonej
mi przez demony mocy, i może dzięki innym jeszcze wypadkom. Aniołowie Filippa tak
często się ze sobą spierali! Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Przypomniały mi się
pewne słowa. Nie byłem pewien, czy zapamiętałem je z pism Akwinaty czy z dzieł św.
Augustyna. Czytałem ich obu, gdym uczył się łaciny, a ich długie wywody sprawiały mi
rozkosz. Demony są pełne pasji. Demony - lecz nie aniołowie!
A stróże Filippa wykazywały taki temperament...
Zrzuciłem przykrycie i postawiłem bose stopy na przyjemnie chłodnej posadzce. W
celi, która za dnia nasiąkła słonecznym światłem, ciągle było ciepło. %7ładnego wiatru, żadnych
przeciągów.
Stanąłem przed freskiem. Nie męczyły mnie już zawroty głowy, nie miałem mdłości
ani kłopotów z równowagą. Znowu byłem sobą.
Fra Giovanni musiał być człowiekiem nad wyraz niewinnym i spokojnym. W żadnej z
malowanych przezeń postaci nie było choćby najmniejszego śladu zła, występku,
okrucieństwa. Widziałem Chrystusa w złotej aureoli z wkomponowanym w nią krzyżem.
Siedział przed jakąś górą, a obok Niego stało dwóch aniołów. Jeden podawał Mu chleb, a
drugi - którego postać częściowo ucięły drzwi w ścianie, przez co ledwo widać było
końcówki jego skrzydeł - trzymał w swych dłoniach mięso i wino.
W wyższej partii tego fresku, na owej górze, również znajdował się Chrystus. Dzieło
to przedstawiało bowiem kilka wydarzeń jednocześnie, a w górnej jego części Chrystus stał w
tych samych wprawdzie szatach, lecz był tam wzburzony - na tyle, na ile Fra Giovanni mógł
był Go takim odmalować. Tam też Chrystus unosił swoją lewicę, jak gdyby chciał wyrazić
swój gniew.
Postacią zaś, która przed Nim uciekała, był diabeł! Był to odrażający stwór z
pajęczynowatymi skrzydłami, które - jak mniemam - gdzieś już wcześniej widziałem... Miał
też szponiaste stopy, złowrogie oblicze i brudnoszarą sukmanę. Uciekał przed Chrystusem,
który stał niewzruszenie na pustyni, nie ulegając szatańskiemu kuszeniu. Dopiero potem
następowała scena na dole, gdzie zwycięski w tej konfrontacji Chrystus siedział w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]