[ Pobierz całość w formacie PDF ]
możesz zrobić wywiad z moim lekarzem. Ale nie z Gret -chen.
Zledztwo w jej sprawie wciąż trwa, a przepytywanie jej utrudni
pracę policji. I unieważni naszą umowę.
- Proszę wybaczyć, detektywie, ale dlaczego pan uważa, że jeśli do
niej napiszę, to pan się w ogóle o tym dowie?
Odpowiedzią był spokojny, cierpliwy uśmiech.
- Dowiem się. Uwierz mi na słowo.
Utkwiła w nim baczne spojrzenie. To, że nie życzył sobie, żeby
rozmawiała z Gretchen Lowell, nie było dla niej żadnym zaskocze-
niem. Facet przeszedł przez piekło i nic dziwnego, że nie chciałby
zobaczyć w gazecie jakiegoś głupiego wywiadu ze swoim katem.
Ale Susan zaniepokoiło coś innego: zaczęła dochodzić do
przekonania,
że cały ten artykuł o Archiem Sheridanie to wcale nie jest dobry po-
mysł. %7łe ten człowiek coś ukrywa, a ona koniec końców to odkryje.
yle się stało, że wzięła tę robotę. A jeśli ona zdawała sobie z tego
sprawę, to można było mieć pewność, że ten mądrala Sheridan my-
śli dokładnie tak samo. Wiec dlaczego jej na to pozwala?
- Masz jeszcze jakieś warunki pod rygorem zerwania umowy? -
Jeden.
No, to jesteśmy w domu, pomyślała. - Wal.
- Niedziele chcę mieć wolne.
- W niedzielę widujesz się z dziećmi, tak?
Archie odwrócił wzrok, wyjrzał przez okno za plecami Susan.
- Nie.
- Chodzisz do kościoła? Cisza.
- Grasz w golfa? Wypychasz zwierzęta?
- Jeden dzień dla siebie - przerwał jej stanowczym tonem,
spoglądając prosto w oczy. Dłonie trzymał teraz zaciśnięte na ko-
lanach. - Sześć dla ciebie.
Susan pokiwała głową. Wiedziała, że da sobie radę z tymi ar-
tykułami. Da sobie radę? To za mało powiedziane! Napisze bombę.
Ma to już w kieszeni. A dlaczego dzieje się tak a nie inaczej -to się
samo wyjaśni z biegiem czasu.
- W porządku - zgodziła się. - Od czego zaczniemy?
- Od początku - odparł Archie. - Liceum Cleveland High. Lee
Robinson. - Podniósł słuchawkę telefonu stojącego na biurku i
wybrał numer wewnętrzny. - Jesteś gotowy? - zapytał i rozłączył
się. Spojrzał na Susan. - Pojedzie z nami detektyw Henry Sobol.
Zrobiła co mogła, żeby nie okazać konsternacji, która ją ogarnęła.
Wolałaby mieć Sheridana na wyłączność, żeby lepiej zrozumieć jego
myśli.
- To był twój partner, prawda? - zapytała. - Przy pierwszej ofierze
Gretchen Lowell?
Zanim Archie zdążył odpowiedzieć, w drzwiach stanął Henry,
naciągając zle dopasowaną skórzaną kurtkę na swoje szerokie ra-
miona. Wyciągnął do Susan olbrzymią łapę.
- Henry Sobol - przedstawił się. Wyglądał jak wielki pluszowy miś.
Uścisnęła mu dłoń, starając się zrobić to z taką samą siłą jak
on.
- Susan Ward. Z Heralda". Piszę artykuł o...
- Przyjechała pani za wcześnie - przerwał jej Henry.
15
Fred Doud przyszedł na plażę, żeby wypalić sobie fajeczkę ziółka.
Przykucnął za potężnym, odartym z kory pniem, który rzeka wy-
rzuciła na brzeg zeszłej zimy. Zrobił tak, chociaż ostrożność była w
zasadzie niepotrzebna. W promieniu półtora kilometra, bo tyle już
przeszedł do tej pory, nie było widać żywej duszy. Zwykle przy-
jeżdżał tutaj po południu, ale tego dnia miał wezwanie do sądu. Po-
ciągnął ostatni raz ze swojej małej szklanej fajki i schował ją do
skórzanego woreczka, który zawiązał grabiejącymi już nieco od
zimna palcami i zawiesił z powrotem na szyi. Spojrzał po sobie.
Skóra na ramionach, udach, brzuchu, nawet na kolanach,
zaróżowiła się mocno, ale mimo to nie czuł już chłodu. Lubił
przychodzić zimą na
pażę. O każdej innej porze roku zjeżdżało się tutaj mnóstwo ludzi,
ale w zimie bardzo często był sam jak palec. Fred mieszkał razem z
paroma kumplami ze studiów na tej samej wyspie, kilka kilometrów
dalej, więc dojazd miał łatwy i szybki. Zgodnie z plażowym
regulaminem przyjechał na parking w szlafroku i tak ubrany prze-
szedł ścieżką wiodącą przez jeżynowe zarośla, a kiedy już dotarł na
plażę, zsunął szlafrok ze swoich chudych ramion i pozwolił mu
opaść na piasek. Dalej poszedł w stroju Adama, au naturel. To było
dla niego najwspanialsze uczucie, prawdziwa wolność.
Prawdę mówiąc, zazwyczaj dochodził tylko do tego nagiego pnia i
tutaj zawracał, ale od czasu do czasu decydował się na przedłużenie
trasy i docierał aż do cypla, skąd widać było latarnię. I właśnie dziś,
kiedy wyszedł zza pnia, rozkoszując się nagością i odlotem po
wypalonym zielu, zrozumiał, że oto znów nadszedł taki dzień.
Zwykle spacerował w głębi plaży, gdzie piasek był drobniejszy i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]