[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak plusk kamyka podskakującego po lustrzanej powierzni stawu, od
głosami kłótni równie ostrymi jak terkot rozklekotanej bryczki. Albo,
czasami, nuceniem równie melodyjnym jak zew nocnego ptaka, tak jak
by Lily Bede... o, psiakrew! Znowu Lily!
Ta kobieta wkradała się do jego myśli i dawała o sobie znać w naj
bardziej nieoczekiwanych momentach. Przypomniał sobie, jak to pewien
szaman rzucił klątwę na swego wroga, używając figurki, będącej jego
wizerunkiem. Zsyłał demony, które mógł widzieć tylko przeklęty. W ten
sposób doprowadził nieszczęśnika do szaleństwa. Chwilami kusiło Ave-
ry'ego, żeby poszukać w pokoju Lily Bede swojej własnej woskowej
figurki... Nie mógł przestać myśleć o tej przeklętej kobiecie.
Do kroćset! Był dżentelmenem, w dodatku umiał się kontrolować.
Bóg świadkiem, że pierwsze dwadzieścia lat swego życia spędził na tre
nowaniu tej właśnie umiejętności. Nie będzie pragnął Lily Bede, i już.
Skręcił za róg i zwolnił, zastanawiając się po raz kolejny, co się
zmieniło w Mili House od czasu jego dzieciństwa. W pamięci miał
ogromne halle wyłożone boazerią, pokoje niczym pieczary z sufitami
wysokimi jak sklepienia katedr, miliony tajemniczych książek zapełnia
jących biblioteczne półki... I batalion lokajów czyszczących setki
oszklonych okien.
Rzeczywistość była jednak inna. Każdy pokój miał dwa okna, nie
wiele ponad trzy metry wysokości, a bibliotekę zalegały tanie powieści
sensacyjne sprzed czterdziestu lat, a nie zaginione dramaty Szekspira,
jak sobie wyobrażał. Mili House był po prostu dużym wiejskim domem
z niewielkimi pretensjami do bycia dworem, a i te niewielkie pretensje
wydawały się teraz Avery'emu zabawne. Witrażowe okno na górze, waza
z Sevres... O ile pamiętał, była tu nawet sala balowa w jednym ze skrzy
deł drugiego piętra! Obecny Mili House, swobodny, choć bez dawnej
wrzawy, podobał mu się nawet bardziej niż ten, który pamiętał.
-Sir?
Kaczkowatym chodem zbliżyła się do niego rudowłosa dziewczyna
z naręczem pościeli w rękach. Twarz miała czerwoną z wysiłku.
- Tak, Meny?
Pytanie wywołało nagły wybuch wesołości. Podobna reakcja służą
cych na jego najprostsze wypowiedzi była tak częsta, że gdyby znajdo
wał się w Afryce, sądziłby, że to jakiś rodzaj rytualnego pozdrowienia.
55
- Och, sir! - jęknęła, obejmując ręką brzuch. - Niech pana Bóg
błogosławi, sir, pamięta pan moje imię!
-Oczywiście, że pamiętam. Jesteś jedyną rudą ciężą...jedyną rudo
włosą Merry, jaka tu pracuje.
Nastąpił kolejny atak chichotu. Avery spojrzał na brzuch dziewczy
ny. Kiedyś był świadkiem porodu w igloo. Mógł oczywiście pozostać na
zewnątrz przy temperaturze minus czterdzieści i wściekłej wichurze, co
zresztą ochoczo wybrał, dopóki nie stracił czucia w stopach. Następne
godziny, już w ciepłym igloo, były wielce pouczające. Nie miał ochoty
powtarzać tej lekcji.
Zmaszczył brwi.
- Czego chcesz?
- Panna Bede powiedziała, żebym pana poszukała i spytała, co pan
życzy sobie zrobić z zaproszeniami.
- Jakimi zaproszeniami?
- Od okolicznego ziemiaństwa. Na przyjęcia, wieczorki, bale, pik
niki i tak dalej.
- Nie mam pojęcia, co zrobić z jakimiś cholernymi zaproszeniami. Daj je
pannie Bede - rzucił i minął ją z zamiarem odejścia. Merry ruszyła za nim.
- Dałam - powiedziała. - Ale ona kazała mi dać je panu, sir, żeby
pan zdecydował, które przyjąć. Powiedziała, że ma ich już cały stos
i trzeba na nie odpowiedzieć.
- Ach tak?
Co za grę prowadzi wobec niego Lily? I gdzie ona jest, u licha?
Wczoraj chodziła za nim jak cień. Gdyby wyglądało, że sprawia jej
to choćby odrobinę przyjemności, podejrzewałby ją o niecne zamiary...
Miała jednak na twarzy wyraz tak bolesnej rezygnacji, że mógł ją posą
dzać wyłącznie o szpiegowanie. Bała się chyba, że Avery drapnie z Mili
House z rodzinnymi srebrami. Najwyrazniej nie lubiła mężczyzn - to
tłumaczyło jej sympatie polityczne i listy.
- Merry, uspokój się, dziewczyno - odezwał się oschle, bo znów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl