[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strategicznej obrony wroga na głębokość ponad 40 km. Bój toczył się teraz już na przedpolach miasta
Hajłar, bronionego przez 3000 żołnierzy generała Nomury. Przez cały czas natarcia wojsk Frontu
Zabajkalskiego na jego czele parła naprzód 6 armia pancerna generała Amdrieja Krawczenki, zmiatając
po drodze japońskie bunkry, schrony bojowe i inne umocnienia polowe. Setki czołgów T-34 czy IS-2 i
samobieżnych dział pancernych SU-100, SU-122 i ISU-152 jak potężna fala przewaliło się przez
mandżurski pustynny step lub kamienne pustynie, nie dając się niczemu i nikomu zatrzymać. Oddziałom 6
armii pancernej sekundowała dzielnie 53 armia zmechanizowana generała Iwana Managarowa. One to
bowiem tworzyły wspólną potężną, równie miażdżącą co i szybką w uderzeniu, pięść (pancerną, której
zadaniem było błyskawiczne przedarcie się przez trudno dostępne grzbiety górskie Wielkiego Chinganu i
wyjście na równinę środkowo-mandżurską w celu opanowania rejonu: Czyfeng-Mukden-Czangczun-
Czalantun. Wykonanie tego zadania oznaczało odcięcie armii kwantuńskiej od wojsk japońskiego Frontu
Północnego, którego siły prowadziły walkę w Chinach. Nieprzyjaciel zdawał sobie dobrze sprawę z
grożącego mu niebezpieczeństwa i bronił się zaciekle. Czołgi radzieckie sunęły jednak naprzód, a za nimi
posuwała się radziecka piechota 39 armii generała Ludnikowa, 36 armia generała Auczińskiego oraz siły
konno-zmechanizowanej grupy radziecko-mongolskiej generała Plijewa. W górze uwijały się nieustannie
setki radzieckich samolotów bojowych, wspierając natarcia swych wojsk i zapewniając im osłonę z
powietrza, jak też niszcząc główne punkty obrony wroga oraz dezorganizując jego komunikację i
zaplecze. Najdalej tego dnia posunęła się brygada pancerna 12 korpusu 6 armii pancernej pułkownika
Pawła Orszina, włamując się na głębokość 150 km w obronę nieprzyjaciela.
Po zdobyciu Hajłaru wojska radzieckie mogły wyrównać linię frontu i ruszyć dalej szeroką ławą w
głąb Mandżurii. Wycofujący się nieprzyjaciel niszczył co tylko mógł i zdążył. Wysadzano w powietrze
mosty, przewracano słupy telegraficzne, zatruwano studnie i zródła. Ale Armia Radziecka szła mimo to
naprzód. Już 11 sierpnia czołgi generała Krawczenki sforsowały górskie grzbiety Wielkiego Chinganu,
wychodząc na Nizinę Mandżurską. Przebyto dalsze 40 km. Wielką rolę w tak pomyślnym i szybkim
rozwoju działań bojowych odegrali radzieccy lotnicy z 12 armii lotniczej marszałka S. Cudjakowa, którzy
atakując nieustannie drogi, węzły komunikacyjne, mosty drogowe i kolejowe, wszystkie ważniejsze
punkty nieprzyjacielskiej koncentracji, paraliżowali ruch wojsk japońskich, ułatwiali łamanie oporu
wroga. W ciągu trzech dni zaciętych walk sforsowała Wielki Chingan piechota 39 armii generała
Ludnikowa, napotykając zaciętą obronę japońską w rejonie miasta Chałun Arszan. Mimo wielkiej siły
ogniowej setek żelbetonowych bunkrów, 12 sierpnia miasto padło i 39 armia ruszyła naprzód, a następnie
po opanowaniu miast: Salun i Ułan-choto wyszła, na Nizinę Mandżurską.
W ten sposób w okresie pierwszych 6 dni operacji ofensywnej siły Frontu Zabajkalskiego wdarły się
na 200-250 km w głąb obrony strategicznej wroga, wychodząc na jego dalekie tyły. Zrednie tempo
natarcia osiągnęło 42 do 66 km ma dobę, co w tym pustynno-górzystym terenie oznaczało bardzo wiele.
Szybki marsz naprzód wojsk Frontu Zabajkalskiego ubezpieczała od południa swym natarciem
radziecko-mongolska grupa konno-zmechanizowana generała Plijewa, która rozwinęła się na froncie o
długości ponad 350 km. Zadaniem grupy było poprowadzenie natarcia przez pustynię Gobi w dwu
zasadniczych kierunkach odległych od siebie o 180-120 km. Osiągnięcie zaplanowanej rubieży
operacyjnej wymagało od grupy przebycia ponad 500 km bezwodnej pustyni. Osiągnięcie jej zaś
oznaczało przecięcie wszelkich połączeń między walczącą w Mandżurii armią kwantuńską a wojskami
japońskimi zgrupowanymi w Chinach północnych.
Równie pomyślnie rozwijała się ofensywa 1 Frontu Dalekowschodniego. Tu natarcie radzieckie
rozpoczęło się 9 sierpnia o godzinie 1.10 w czasie gwałtownej ulewy. Z nieba lały się potoki wody.
Ciemności nocy raz po raz rozświetlały rozdzierające, oślepiające błyskawice. Przy każdym blasku
błyskawicy uwidoczniały się niesamowite kontury niemalże księżycowego krajobrazu. Strzelały w górę
porwane, ostro zarysowujące się szczyty górskie, poprzecinane głębokimi rozpadlinami licznych,
wąwozów i schodzących w dół skalistych stoków. Wojska radzieckie nacierały tu, podobnie zresztą jak i
na odcinku Frontu Zabajkalskiego, bez huraganowego ognia artylerii, co tak charakterystyczne było dla
wszystkich uderzeń Armii Radzieckiej w toku wojny z hitlerowską III Rzeszą. I ten właśnie sposób walki
zaskoczył Japończyków, którzy byli zupełnie pewni, iż nim Rosjanie ruszą naprzód, będą przez wiele
godzin ostrzeliwać pozycje nieprzyjacielskie ogniem dziesiątków tysięcy dział. Myśląc tak, sztabowcy
armii kwantuńskiej zapomnieli o tym, iż każdy teren walki dyktuje, specyfiką swego położenia, konkretne
postępowanie. Tu zaś taki walec ogniowy, jakim miażdżono niejedną rubież hitlerowskiego oporu,
niewiele by dał, przedłużając tylko etap wstępny operacji, przynosząc w efekcie jedynie stratę czasu, który
liczył się na wagę zwycięstwa. Liczyć bowiem na efekt bombardowania artyleryjskiego wyrytych w
skałach bunkrów i schronów nie było można. Tu w grę wchodzić mogła jedynie taktyka: błyskawicznego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]