[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dwa wykupione wcześniej bilety. Ale ja zostałem na Kaczym Dole, a ona pojechała dalej
sama.
- Pociągiem? Bo samochód panu zostawiła,
- Autobusem.
- Może mi pan zdradzić, w jaki sposób zapewnił pan sobie milczenie doktora?
- Za dużo pan ode mnie wymaga.
- Racja. Otóż myślę, że wcale go pan nie prosił o milczenie. %7łe z góry pan to
milczenie założył, znając Herbsta jako wierzącego i praktykującego katolika, dbającego
niezmiernie o to, aby nikt nigdy nie dowiedział się o tym, że czasem przeprowadza zabiegi
uznane przez Kościół za niedopuszczalne. Ale może mi pan wyjaśni, dlaczego po dokonaniu
morderstwa zajechał pan pod operetkę? Chciał pan jeszcze zdążyć na ostatnią odsłonę czy
tylko zobowiązał się odwiezć narzeczoną do jej mieszkania?
- Niech pan zgadnie. Albo jakąś nową bajeczkę wymyśli. A w ogóle zaczyna mnie pan
nudzić.
- Przestanie się pan nudzić słuchając bajeczki - idę panu na rękę przyjmując pańską
nomenklaturę - o złamanej parasolce. Jestem więcej niż pewien, że parasolka znaleziona przy
trupie Wasilewskiej nie złamała się ani przy szamotaniu, ani przy przeciąganiu trupa w bok
od ścieżki. Złamał ją - zupełnie świadomie - sam morderca wyładowując złość za swój błąd,
swoje własne niedopatrzenie na martwym przedmiocie. Oddalił się już od miejsca, gdzie
ukrył zwłoki (a może nawet zdążył opuścić Porębę), kiedy zorientował się, że na parasolce,
którą trzymał tuż przed morderstwem w ręku - zostały zapewne ślady jego palców. Wraca,
zakłada rękawiczki, wyciera dokładnie rączkę parasolki i - łamie ją z wściekłości. Jest to,
niestety, tylko hipoteza. Myślę, że zeznanie pani Marty o tym, co się działo z jej samochodem
tamtej nocy, pozwoli tę hipotezę udowodnić.
- No, dosyć tego. Jeśli sądzi pan, że dłużej zamierzam słuchać tych bredni, jest pan w
błędzie.
- Jeszcze krótko o następnym dowodzie. Jeszcze jednym dowodzie. To była jednak
partacka robota. Wzorować się na wampirze i tyle Zladów zostawić. - Geza wydobył z teczki
czarny brulion i dwie koperty. Otworzył brulion, przyłożył do zapisanej strony niebieską
kopertę, zaadresowaną do KW MO. - Czy rozpoznaje pan to pismo? Powinno wydać się panu
znajome, - Melczarek patrzył na przedstawione mu teksty milcząc. Milczał, kiedy Geza
informował go, że brulion jest pamiętnikiem Wasilewskiej ( pan o nim nie wiedział?").
Milczał, kiedy Geza wyjął z białej koperty tekst zatytułowany Ekspertyza". Milczał
słuchając, że dwa przedstawione teksty, a mianowicie tekst pisany ręcznie na 37 kartkach
czarnego brulionu nazywanego pózniej pamiętnikiem i tekst na znormalizowanej kartce
papieru satynowego zwanej pózniej listem albo anonimem wykazują uderzające
podobieństwo" - tu następował uczony wywód na temat zastosowanych grafologicznych
metod badawczych oraz ich wyników i konkluzja: dlatego też przyjąć należy, że oba teksty
wyszły spod pióra tej samej osoby, chociaż przy pisaniu listu umyślnie popełnione zostały
gramatyczne i ortograficzne błędy". Melczarek milczał nawet wtedy, kiedy Geza mówił, że
opierając się na tej ekspertyzie zaczyna wierzyć Wytyczowi w kwestii przeczuć i zemsty zza
grobu. Wprawdzie danemu zjawisku parapsychologicznemu pomogła poczta, dzięki której
anonim wysłany - jak wskazuje stempel na znaczku wydanym z okazji Dnia Dziecka -
dziewiętnastego marca, dotarł do KW MO dopiero w dziesięć dni pózniej, już po śmierci
autorki, jednak powiedzieć można, że miało tu miejsce zdumiewające zjawisko, a nie tylko
przypadkowy zbieg okoliczności. Wskazując z zemsty rzekomego wampira, autorka listu
wskazała człowieka, który postanowił się w wampira wcielić. Wskazała swego mordercę.
Gdyby nie jej anonim, kto wie, czy zwrócono by na niego uwagę. Może zbrodniarz uniknąłby
kary? Inżynier milczał nawet wtedy, kiedy Geza, kartkując brulion, dowodził, że choć
pamiętnik Wasilewskiej nie zawiera nazwisk, tylko kryptonimy i jest nie tyle zapisem
czynności, ile nastrojów, przy uważnej lekturze wiele, bardzo wiele konkretów da się z niego
wyczytać.
Melczarek milczał wstając. W milczeniu zwalił się całym ciałem na Gezę, sięgając
rękami gardła. Wątły stolik przewrócił się, chiński wazon spadł z hukiem na podłogę, toczył
się po niej wydając miedziany, wysoki dzwięk.
- Nudno jak licho - powiedział plutonowy Kołys do kolegi.
Mżawka zasnuwała szyby milicyjnego radiowozu mgiełką, świat wyglądał paskudnie
rozmazany, nic się nie działo, wozy jechały ostrożnie, jakby w taką znudzoną pogodę nie
chciało się nikomu łamać przepisów ruchu. Plutonowy Kołys był na służbie czwartą już
nadprogramową godzinę, bał się, że żona znów będzie miała pretensję o pózny powrót do
domu.
- Martwisz się, że nie złapaliśmy Pętlarza? - powiedział do Kołysa kolega.
- Nic się nie martw. Widzisz tego motocyklistę z nawalonym stopem? Coś mi się
widzi, że zaraz zastąpi nam wampira. A potem na gaz i do domciu.
Jak powiedział, tak się stało.
Zrobili motocyklistę, humory poprawiły im się i Kołys, chowając kwitariusz do
kieszeni, zażartował:
- No, teraz, skoro już mamy pewność, że wampir po zapłaceniu mandatu zbankrutuje -
wracamy.
Kolega roześmiał się, umiał docenić dowcip. Ale zaraz zamilkł zezlony snopem
światła ostro kłującym w oczy z reflektorów wozu zbliżającego się z przeciwka. Kołys
[ Pobierz całość w formacie PDF ]