[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pani Jaśmina. I chociaż pani Bloch, jak pamiętamy, była bardzo skąpa, całą
sprawę zapewne udałoby się załagodzić...
Zapewne... Tak czy inaczej, Blochowie przyszli do mieszkania Marcelego i
widząc, że go nie ma, po-
Rozdział ienasty
-
stanowili na niego poczekać - ciągnął Ludwik. - Na stole zauważyli oczywiście
butelkę cydru. Jak wiemy, pan Marceli i pan Bloch mieli zwyczaj wypijać czasem
wspólnie kieliszek tego trunku. Nic więc dziwnego, że widząc cydr właściciele
kamienicy zechcieli się poczęstować. Kieliszek dla niego, kieliszek dla niej... I tak,
zasadniczo, sami się otruli.
W sumie, morderca zabił dwie niewłaściwe oso-
- Dokładnie tak - potwierdził syn pani Jaśminy. -Gdy Albert to odkrył, wpadł we
wściekłość: wiedział, że musi zabić Marcelego, zanim ten trafi do więzienia.
Próbował go więc przejechać, ale dzięki naszym dzielnym przyjaciołom, Nikoli i
Simonowi...
- Ale my nic nie zrobiliśmy wielkiego wtrąciła Nikola. Byliśmy po prostu
przypadkiem na miejscu, kiedy...
- No co ty, Nikola, przecież od razu pobiegliśmy mu pomóc! dla Simona było
jasne, że odegrali w tej sytuacji rolę bohaterów. - Poza tym gdyby nie my, nikt by się
nie dowiedział o Marcelim!
- Simon! Nie można się tak przechwalać! - skarciła go siostra.
- Ale ja tylko...
- Faktem jest - uciął sprawę syn pani Jaśminy - że również ta próba zabójstwa
się nie udała...
- Co nie przeszkodziło Marcelemu dalej myśleć, że
by
Perfidny plan
prześladuje go pech!
I w sumie nie bez racji: trafił przecież do aresztu jako podejrzany o
morderstwo państwa Bloch. Na szczęście tylko na kilka dni. Za to, gdy Marceli
wyszedł na wolność, od razu wpadł w ręce pana Alberta, który postanowił pozbyć się
go jeszcze raz... i znowu za pomocą zatrutej butelki! Ale tym razem na wszelki
wypadek zabrał z sobą jeszcze pistolet. Albert był pewien, że na pewno mu się uda
i rzeczywiście, los biednego pana Marcelego byłby opłakany, gdyby nie to, że
brygada naszych odważnych detektywów wpadła do jego mieszkania dosłownie w
ostatniej chwili...
Zapomniałeś o Leonie! On to dopiero był odważny! przerwał mu Simon.
Dajcie spokój... bronił się Leon. Nie wiem, co by było, gdybyście nie
przyjechali w porę...
Ależ młody człowieku, zachowałeś się doskonale! - włączył się do rozmowy
mecenas. Gra na zwłokę w obliczu niebezpieczeństwa to klasyczny chwyt
dobrego detektywa!
Co do dobrego detektywa, to nikt nie przebije pana, panie Ferdynandzie! To
dopiero była klasa!
Ach, doprawdy... Starałem się tylko zrobić profesjonalne wrażenie...
Ale ten pana pomysł z Kingiem Ellertonem był po prostu ka-pi-tal-ny!
Tak, szkoda, że nie widzieliście miny Marcele-
Rozdział nasty
-
go, kiedy pan Ferdynand to powiedział! Myślałem, że padnę z wrażenia!
Detektywi przerzucali się komplementami jeszcze przez chwilę, a potem zaczęli z
ożywieniem dyskutować o szczegółach całej sprawy. Czy samochód, którym Albert
usiłował przejechać Marcelego, był wynajęty? Pewnie tak, w końcu to była
limuzyna! Jaka okazała się córka hrabiny? Była trochę śmieszna, ale w sumie...
- Właśnie! - przypomniał sobie syn pani Jaśminy. Mam tu liścik, który
chciałbym wam wszystkim przeczytać!
- Liścik?
-Jaki?
- Od kogo?
- Co w nim jest?
- Drodzy przyjaciele z Paryskiego Stowarzyszenia Przeciwko Wszelakim
Oszustom i Naciągaczom - zaczął syn pani Jaśminy.
- Ze... co?
- Kto to napisał?
- Co to za dziwaczna nazwa?
Nikola i Simon, którzy znali kulisy powstania Paryskiego Stowarzyszenia Przeciwko
Wszelakim Oszustom i Naciągaczom, krztusili się ze śmiechu.
- Nie mam pojęcia, jak to zrobiliście ani dla kogo pracujecie czytał dalej
antykwariusz ale pragnę wyrazić
Perfidny plan
Wam moją wdzięczność. Nie wiem, czy kiedykolwiek przeczytacie ten liścik, który
adresuję do jedynej osoby z Waszej szlachetnej organizacji, jaką miałam okazję
poznać. Liczę jednak na to, że jakimś sposobem, nieoczekiwanie, tak jak Wy do
mnie, te podziękowania trafią do Was. Podpisano: hrabina Blumier.
Gdy syn pani Jaśminy skończył czytać, w gabinecie zapadła cisza, przerywana tylko
zadowolonym po-sapywaniem Wiktora. A potem, jak zwykle, wszyscy zaczęli mówić
jeden przez drugiego.
Do licha, to dopiero kobieta z klasą.
Jak miło jest pomóc komuś w potrzebie...
Prawdziwa hrabina!
W sumie to nie była nawet taka śmieszna, jak się wydawało!
Niezle się spisaliśmy...
Jest coś jeszcze, Ludwiku?
Nim antykwariusz zdążył pokręcić głową, Simon zawołał: Pewnie, że tak! Jedyny
słuszny happy end\ Idziemy!
Było piękne, ciepłe popołudnie. Słońce zniżało się coraz bardziej na niebie, wiał
miły, łekki wiatr, a drzewa rzucały długie cienie na roześmianych spacerowiczów.
Wśród nich jedna para wydawała się szczególnie zadowolona z życia: Ernest i jego
żona Walentyna. Idąc pod rękę, rozmawiali o wszystkim i o niczym, szczęśliwi, że w
końcu mają czas tylko dla siebie.
Gdy dotarli do zakrętu, który wychodził na otoczony kamienicami plac, nadkomisarz
Gaillard zatrzymał się nagle przed słynną naleśnikarnią Petit Canard.
Zaglądając do środka przez szybę, powiedział niepewnie: Kochanie, wydaje mi
się, że widzę... nie, to chyba niemożliwe... zobacz sama... Pani Wa-
lentyna spojrzała we wskazanym kierunku i, w przeciwieństwie do męża, od razu
rozpoznała siedzących
tam winowajców.
Nikola! Simon! - zawołała zdumiona. - Co oni tu robią?
Ależ moja droga... - odpowiedział jej mąż z lekkim rozbawieniem. Nie
trzeba wcale przepracować w policji tylu lat co ja, by stwierdzić z całą pewnością
niezbity fakt: nasze dzieci pałaszują dwa ogromne naleśniki z czekoladą. W
przypadku Simona w grę wchodzi także banan.
O nie! Ja im pokażę! Znowu dorwali się do tego paskudztwa! Tak się staram,
żeby jedli tylko zdrową żywność, a oni tymczasem... Ale... Och, Erneście! Czy mi się
wydaje, czy...?
Nie wydaje ci się zaśmiał się mąż. Ten, który właśnie posypuje sobie
naleśnik cynamonem, to bez cienia wątpliwości mecenas Ferdynand.
Janvier?
Jest też Leon wyliczał dalej nadkomisarz. Jego naleśnik jest, z tego co
widzę, nadziewany szynką i serem.
I pani Jaśmina z synem, spójrz!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]