[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i czarna, o aksamitnych skrzydłach, pokrytych czarnym puszkiem. Jej oczy połyskiwały
czerwono. Przylgnęła do stołu i leżała na nim nieruchomo. Pozostawała w zasięgu dłoni
Piotra, ale nie ruszył ręką, tak bardzo wydawała się złowroga i obrzydliwa.
Nie mógł dalej pisać, choć wciąż jeszcze jakby siłą rozpędu toczył się w nim dialog ze
sztuki. Tylko że on, Piotr, wcielał się w tym dialogu w postać Jana. Był Janem i Piotrem
zarazem, był sobą i tamtym, i kimś jeszcze, kimś, kto się bał i kto chciał wiedzieć to, czego
Piotr, być może, wcale nie pragnął wiedzieć albo pragnienie to nosił bardzo głęboko ukryte.
Jan-Piotr: Powiada pan, że prawa arystotelesowskiej logiki nie mają wobec pana
żadnego zastosowania. Jest pan ze mną i jednocześnie gdzie indziej. Jak umierał Labuda? To
dla mnie bardzo ważne wiedzieć, jak on umierał. Przeklinał sędziów, prawda? %7łałował
zabójstwa, tak?
Zmierć: Czytał pan w książkach, jak się takie rzeczy odbywają, opowiadali panu o tym
prokuratorzy. To dzieje się nad ranem.
Jan-Piotr: On jest uprzedzony, że rano umrze?
Zmierć: No tak. Czeka w specjalnej celi.
Jan-Piotr: Boi się?
Zmierć: Boi się.
Jan-Piotr: Potem dostaje uspokajający zastrzyk...
Zmierć: Dostaje...
Jan-Piotr: Ale dla mnie jest ważne, co on myślał w noc poprzedzającą ranek.
Zmierć: Pan tego chyba się domyśla. Pan go znał.
Jan-Piotr: Nie. Wiem tylko, że zabił dwie kobiety.
Zmierć: Skazał pan człowieka nieznajomego? Nietrudno jednak wyobrazić sobie, co
on czuł.
Jan-Piotr: Audził się, że go ułaskawią.
Zmierć: Tak.
Jan-Piotr: Powiedziano mu, że łaski nie będzie. Wpadł wtedy w szał, bił pięściami w
żelazne drzwi. Trzeba było mu zrobić zastrzyk uspokajający.
Zmierć: Bał się, prawda?
Jan-Piotr: Bardzo się bał.
Zmierć: Modlił się?
Jan-Piotr: Nie wiem. Była wtedy noc taka jak teraz, niemal upalna. Przez wąskie,
trochę uchylone okno nie słyszał żadnych odgłosów miasta, które rozciągało się tuż za
więziennym murem. Wydawało mu się, że wszystko dookoła pogrążyło się we śnie i
ciemności, a tylko on czuwa i jest sam na sam ze śmiercią, która od dawna przebywała w jego
celi. Raptem przez okno wleciała wielka ćma i zaczęła krążyć wokół lampy. Leżąc na pryczy
widział jej nerwowe szybkie ruchy, jej szalone zygzaki wokół lampy umieszczonej pod
sufitem.
Zmierć: A potem?
Jan-Piotr: Wyprowadzili go z celi. Szedł spokojnie. Miał ręce związane do tyłu. Na
podwórku więziennym świtało...
ma poderwała się ze stołu i Piotr aż drgnął przejęty wstrętem. Miał wrażenie, że
włochate ciało ćmy za chwilę dotknie jego twarzy i obronnym gestem zakrył ją dłońmi.
- Proszę pana! Proszę pana! - usłyszał głos Anny.
Stała na brzegu rzeki o trzy kroki od otwartego okna, przy którym pisał. Widział tylko
jej ciemną sylwetkę, ona musiała go lepiej widzieć, bo siedział w oświetlonym wnętrzu.
Zgasił światło i wyszedł z domku.
- Boże drogi - szepnęła. - Co się z panem dzieje? Przeraziłam się pańskiej twarzy.
Była na niej taka męka, że zdawało mi się: umrę tutaj wraz z panem. yle się pan czuje?
- Nie mieliśmy prawa skazać go na śmierć - powiedział Piotr. - Nikomu nie wolno
zabijać drugiego człowieka. Co chcemy osiągnąć przez śmierć mordercy? Sprawiedliwość?
Ależ to nonsens. Sprawiedliwością byłoby, gdybyśmy zdołali wskrzesić życie jego ofiarom.
Skoro jednak tego zrobić nie potrafimy, dokonujemy nie aktu sprawiedliwości, ale zemsty. Co
więc chcemy osiągnąć przez wyrok śmierci? Przerazić innych? Wychować społeczeństwo w
bojazni przed zabójstwem, w duchu szacunku i przekonania, że najwyższym dobrem jest
życie? Nie wierzę, aby skazanie na śmierć było najlepszą formą szacunku dla życia. Jeśli
uważamy, że życie ludzkie jest najwyższą wartością, to nie wolno odbierać go nawet
mordercy. Zabijamy go tyle razy, ile sekund upływa między ogłoszeniem wyroku, a jego
wykonaniem. Niekiedy trwa to całe lata. Wyrok śmierci straszny jest nie tylko dla mordercy,
ale i dla tych, którzy go skazali na śmierć. Zabijając, zabijamy także i w sobie coś wielkiego,
tę wielką humanistyczną zdolność do wybaczania win. On zabił dwie kobiety, a ja zabiłem
jego. Zabijając go, powinienem był także w sobie zabić zdolność wybaczania win, dobroć i
wyrozumiałość. Ale nie potrafię tego zrobić i dlatego skazałem się na największą męczarnię.
Krzyknęła histerycznie.
- Niech pan przestanie! Postąpiliście zgodnie z prawem.
- Prawo? - wzruszył ramionami. - To myśmy ustalili te prawa. Jesteśmy poganami,
którzy, ulepiwszy bożki, zaczynają się im kłaniać i wierzą w ich moc magiczną. Już dziś w
wielu krajach zniesiona została kara śmierci, może jutro zniosą ją i u nas. W oczach tych
wszystkich, którzy obalą prawo do karania śmiercią, będziemy uchodzić za bałwochwalców.
Urwał. Potem powiedział półgłosem:
- Myślałem, że pani czuje to samo co ja. Wydawało mi się nawet, że pani czuje więcej
niż ja. W tych chwilach była mi pani tak bardzo bliska, tęskniłem za panią, chciałem widzieć
pani twarz, słyszeć pani głos. Przyjechałem tutaj na myśl, że z panią może stać się coś złego.
Pani się już wyleczyła ze swej  choroby . To dobrze. To bardzo dobrze. Dla pani. Może i dla
mnie...
- Pan też się wyleczy - powiedziała.
- Tak pani przypuszcza? - spytał prawie radośnie.
- O, jestem tego pewna. Przecież nie będzie pan przez całe życie obnosił się z tą
sprawą. Jeśli jest pan normalnym człowiekiem, w końcu umrze to w panu. Musi umrzeć, bo
inaczej nie będzie pan mógł ani żyć, ani pracować.
- Tak, wiem - kiwnął głową. - Nieustanna czujność sumienia jest chyba taką samą
chorobą jak bezsenność. Trzeba pozwalać budzić się naszemu sumieniu, ale trzeba je także
usypiać. Tak, tak, pani ma rację. To musi we mnie umrzeć. Tylko że wtedy być może nie
będę już tym samym człowiekiem...
Jej dłoń dotknęła jego ręki. Miała dłoń ciepłą, a jego była bardzo zimna. Objął ją
ramieniem czując przez materiał sukni ciepło jej ciała.
O krok od nich, niemal pod ich stopami, rozciągała się połyskliwa, czarna toń rzeki, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl