[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdy dotarła do Miasta Portowego, do centrum poszła krót-
ką metalową ulicą, otaczającą srebrnym pierścieniem wąski ko-
niec Stacji Bezel. Wędrowała od baru do baru i od klubu do
klubu. Jadła, tańczyła, czasami przysiadała się do jakiegoś naj-
częściej niewprawnego zespołu grających strzelców. Spotkała
paru starych przyjaciół. Jadła z nimi i piła, będąc przyjmowaną
z szorstką gościnnością. Uprzejmie zbyła podbarwione lekką
zazdrością pytanie: gdzie  Uciekinier" zdobył takie cargo?
Odrzuciła też kilka bardzo bezpośrednich propozycji.
Wokół niej kipiały dzwięki, śmiechy, krzyki. Piękna Maria
piła, tańczyła, śmiała się w odpowiednich momentach, ale jej
umysł był jakby zmrożony. Towarzysze wydali jej się nieco
dziwni, obcy. Przedtem Miasto Portowe i inne rejony strzel-
ców na każdej stacji i w każdym habitacie traktowała jak dom.
Przechodziła przez różne habitaty i bez zastanowienia włącza-
ła się do ich gwarnego życia. Teraz jednak - przynajmniej czę-
ściowo - oglądała to życie oczami innej osoby. Dwunastki?
Mahadajiego? I strzelcy wydali jej się dziwni: szczęśliwi, pTO-
miskuityczni, wulgarni, ubrani w łachmany, które nosili du-
mnie jak sztandary. Utalentowani we wszystkim, czego się
tknęli, tak efektywni, że Multipole widziały w tym zagrożenie
i postanowiły ich zniszczyć. Wyizolowani, znający tylko swój
własny świat i własną pracę, nie troszczyli się o to, co było po-
za płonącą rzeczywistością Teraz.
Umierali. W następnym pokoleniu będą martwi.
Czyżby nie rozumieli? - zastanawiała się Maria. Tak ufali
swym zdolnościom, temu, że są nieodzowni i prowadzą właści-
we życie, i nigdy nie próbowali dowiedzieć się, dlaczego inni -
ci z wyłożonych brązem pałaców w rodzaju Pan-Development
Club - postanowili ich zetrzeć, jak operator komputera ściera
stary plik, którego już nie potrzebuje. Strzelcy nie wiedzieli dla-
czego, nie rozumieli, uważali, że nawet nie warto się dowiady-
wać. Znamy się na strzelaniu, powiedział Ubu. Jesteśmy strzel-
cami. Czy znasz coś lepszego niż Teraz?
Serce Marii zlodowaciało. Zpiew striffu wydawał jej się
chropawy, a wyrażana przez niego radość - sztuczna. Wiedzia-
ła, że to wszystko ulegnie całkowitemu zniszczeniu, jakby zo-
stało wessane w osobliwość po złej stycznej i zmiażdżone
w czarnej skoncentrowanej materii, gdzie nic, nawet najmniej-
sza cząsteczka, nie ma swobodnego miejsca.
Zastanawiała się, czy tam właśnie był Pasco, czy patrzył
w tę samą wielką, pochłaniającą osobliwość, tak że nie widział
niczego innego i jedynym wyjściem było szaleństwo...
Napój zostawił w jej ustach smak żelaza. Wstała, przeprosiła
towarzyszy i wyszła z baru na stopową ulicę. Spacerowała wo-
kół stacji, spadał na nią deszcz kuchennych zapachów i muzyki.
My z Ubu przeżyjemy, pomyślała. Mamy teraz rezerwy, je-
steśmy finansowo zabezpieczeni. Ale poza tym prawie wszyst-
ko zniknie lub musi się zmienić. Najdłużej przetrwają systerzy
jako przewoznicy surowców z asteroid, z jałowych księżyców;
będą funkcjonowali na obrzeżach gospodarki, w dziedzinach,
którymi nie są zainteresowani Hilinerzy. Ale systerzy nie są
strzelcami, nigdy nie czuli trzeszczącej elektryczności Teraz,
gdy steruje się statkiem w bezdenne wrzeszczące serce czarnej
dziury i gdy się z niej wychodzi. Strzelcy, którzy przetrwają,
zostaną wchłonięci w kulturę Hilinerów; będą znali Teraz, ale
nie będą mogli w nim żyć.
Zalały ją łzy; oślepiona, zeszła z ulicy, przywarła do piono-
wej powierzchni z tempapiany pokrytej świeżą czarną farbą.
W piersiach czuła ból.
Głupi jest ten żal właśnie w tym momencie, skoro wiedzia-
łam o wszystkim od dawna, pomyślała.
To dlatego, że teraz patrzę na to z zewnątrz. Gdy Ubu i ja
zdychaliśmy razem z innymi, żałoba nie miała sensu. Kto opła-
kuje swoją własną śmierć? Dziś wiem, że  Uciekinier" jest ura-
towany, ale jego dotychczasowe otoczenie nie przetrwa.
- Seks na żywo, strzelczyni. Dwadzieścia. Rżnięcie na ży-
wo. Dla ciebie za piętnaście.
Odgarnęła włosy z twarzy, rozejrzała się na wysokości
wzroku, potem zerknęła w dół. Naganiaczem był stary strzelec
mutanto z dodatkową parą rąk osadzonych w stawach biodro-
wych; dolne ramiona złożył tak, że łokcie znajdowały się pod
pachami górnych rąk. Sękate palce rozcapierzył nad po-
wierzchnią metalowej ulicy.
Mutanto byl tak wynędzniały, że nie mógł się nawet wy-
prostować, i klub ulokował go przy wejściu. Zrodki, które za-
żywał i które zniszczyły jego równowagę oraz koordynację,
wpłynęły również na wzrok. Mutanto patrzył gdzieś na prawo
od Marii.
- Dobry show - powiedział. - Na żywo, prawdziwy seks. -
Patrzył teraz z większą nadzieją. - Prochy. Prawdziwe. Błękit-
ne Niebo, magiczna Siódemka. Powiem wprost: Czerwona
Dziewiątka. Czaki, tabletki, wszystko. Taniej niż w hurcie.
Piękna Maria odwróciła się i odeszła. W głowie grała jej
smętna żałobna ballada.
I tyle mam z balangi.
Dni mijały monotonnie. W Sądzie Admiralicji rozprawa
trwała około dziesięciu minut. Znacznie dłużej Ubu i Maria
opędzali się od dziennikarzy newsfaksu, tłoczących się przy
wyjściu. Gdy byli poza statkiem, ktoś usiłował się tam dostać.
Przemknął obok ładowaczy i wszedł przez bramę dla cargo. In-
truz musiał od razu wiedzieć, że uruchomi alarm; gdy strażnik
skoczył z wejścia osobowego do ładowni, natknął się na lecą-
cego mu naprzeciw intruza. Strażnik usiłował go dosięgnąć
z pistoletu samonaprowadzającego, lecz kula utkwiła w konte-
nerze Pomarańczowej Siedemnastki i w przestrzeń ładowni po-
leciały migoczące przezroczyste baloniki hormonu. Inteligen-
cja obsługi autoładowaczy musiała wzrosnąć o dziesięć
procent, nim zdążono to wszystko uprzątnąć. Intruz uciekł kra- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl