[ Pobierz całość w formacie PDF ]
roku? Chcesz, żebym ci opowiedział o moim spotkaniu z Maryją Dziewicą, tak jak jeszcze nigdy
tego nie robiłem, z szacunku do niej, ze wstydu, z obawy o to, by jej nie skompromitować?
W sobotę, 9 grudnia, wychodzę z domu o świcie i idę na lekcję katechizmu do Tlatilolco.
Mijam wzgórze Tepeyac i nagle słyszę śpiew ptaków, jakby była pełnia lata. Zatrzymuję się,
a trele natychmiast cichną. Za to słyszę bardzo łagodny głos, który wzywa mnie po imieniu ze
szczytu wzgórza: Juantzin... Juan Diegotzin... . Z tego samego wzgórza, gdzie kiedyś
świętowaliśmy nasz Ostatni Raz. Rozpoznaję modulację głosu Marii Lucii i jej sposób
mówienia. Nieprzytomny ze szczęścia, wspinam się na nasze wzgórze w poszukiwaniu ducha
mojej żony i zatrzymuję się nos w nos z nieznajomą, która błyszczy tak jasno, jak gdyby
słońce świeciło za jej plecami, choć jednocześnie ona sama nie stoi pod światło. To młodziutka
dziewczyna, bardzo piękna, ale tym rodzajem urody pewnej siebie, spokojnej i doświadczonej:
to uroda ponad jej wiek. I zaczyna gadać do mnie w nahua, moim języku ojczystym,
z identycznym akcentem jak moja zmarła żona.
Rzecze tak: Jestem Zwięta Maryja zawsze Dziewica, matka prawdziwego Boga, dla którego
wszyscy istniejemy . To ja jej odpowiadam dzień dobry i że właśnie idę na lekcje katechizmu.
Mówię tak po to, żeby nie było niedomówień: w związku z tymi wszystkimi masakrami,
okaleczeniami praktykowanymi przez kolonizatorów dla postrachu i syfilisem, który do nas
importowali, w obiegu zostało niewielu sprawnych Indian dla dziewcząt z mojego ludu. Byłem
często podrywany i strasznie tego nie lubiłem, choć przyznaję, że sztuczki z Matką Boską
jeszcze nikt na mnie nie próbował. Ona jednak kręci wolniutko głową i mówi: Nie, Juantzin
kochany, dzisiaj nie pójdziesz na lekcję katechizmu, masz coś lepszego do roboty . Na to ja jej
odpowiadam, że nie jestem tym, za kogo mnie uważa, życzę jej powodzenia i lepszego wyboru,
obracam się na pięcie z bardzo zaaferowanym wyrazem twarzy.
A tu ona znowu jest przede mną, wciąż ze słońcem za plecami, ale z dobrze oświetlonymi
rysami twarzy jakbym wykonał pełny obrót. To ona jednak znikła i znów zmaterializowała się
w innym miejscu. Wkurzyłem się trochę, bo wzgórze było kiedyś sanktuarium Tonantzin,
o której wielcy kapłani mawiali, że materializuje się wtedy, gdy potrzebuje świeżej krwi.
I wydało mi się dość podłe z jej strony, że teraz przebiera się za Matkę Boga miłości po to, żeby
żądać ofiary z niemowlaka. No więc mówię, że nie dam się nabrać i że zle trafiła: nie mam
dzieci. Pokaż no swój naszyjnik z czaszek i odciętych dłoni! dodaję, aby zrozumiała, że ją
rozpoznałem.
A ona, nieporuszona, tylko się uśmiecha. Tracę cierpliwość: Jazda, złaz mi z drogi,
Tonantzin, nie bądz niemądra, już w ciebie nie wierzę, jestem ochrzczonym katolikiem .
I kończę znakiem krzyża, żeby odesłać ją do jej adoratorów. Ona dalej tam sterczy, nie reagując
i nie przejmując się niczym, z pobłażliwym uśmiechem i łagodnym głosem: Synu mój drogi,
moje maleństwo, najskromniejszy z płomyczków roznieconych w ognisku mego serca, twoja
bogini Tonantzin nie jest niczym innym jak tylko obliczem, które mi dawaliście, jeszcze mnie
nie znając, zniekształconym przez waszych kapłanów, którzy umacniali swą władzę poprzez
terror i rozlew krwi. Ale to pieśń przeszłości, a oto czego dzisiaj od ciebie oczekuję: pójdziesz do
pałacu biskupa Meksyku i opowiesz mu, że mnie widziałeś .
Jestem tak wstrząśnięty, że zapominam o nieufności i mówię, iż zrobiłbym to
z przyjemnością, ale nie mówię językiem Hiszpanów. A poza tym trzeba być bardzo naiwnym,
żeby sobie wyobrażać, iż ot tak spotyka się biskupa Meksyku: puk, puk, to ja, Juan Diego,
przychodzę w imieniu Najświętszej Dziewicy. Ona upiera się przy swoim: Kiedy staniesz przed
jego obliczem, poproś go, by zbudował mi kaplicę dokładnie w tym miejscu, żebym mogła
udzielać pomocy i ratunku, dzielić się miłością i współczuciem z tymi wszystkimi, którzy
przybędą do mnie, czy będą chrześcijanami, czy też nie. Kościoły tam, na dole, zostały zbrukane
przez tortury i przestępstwa popełniane w moim imieniu: twoją misją jest wskazać prawdziwą
drogę do nieba .
Nie chcę jej zirytować, ale mówię, że przenigdy Jego Wielmożność nie da wiary biednemu
Indianinowi z najniższej kasty, i jeśli chce mieć kaplicę, powinna lepiej zwrócić się do
prawdziwego katolika, zasłużonego, hiszpańskiego i dobrze odzianego. Ona dalej się upiera: To
ciebie wybrałam o najskromniejsze z moich dzieci na samym dnie nędzy, najniższy z moich
synów, mój ty najmniejszy posłańcu na ziemi, mój najlżejszy oddechu życia, na który nikt nie
zwracał uwagi ciebie, mój Cuautlactoactzinie, Juanie Diego, co uprawiasz ziemię innych ludzi,
pleciesz słomiane maty, by mogli na nich spocząć, i który postradałeś swoją wielką miłość,
Marię Lucie. Zostaniesz sowicie wynagrodzony za oddaną przysługę i za trud, którego od ciebie
wymagam. Idz, poszukaj biskupa, a on ci uwierzy z racji twojej szczerej pokory .
I wtedy wydarzyło się coś niesłychanego jak gdyby ufność Matki prawdziwego Boga
rozlała się we mnie, żeby mnie zachęcić do grzechu pychy. Ja, który nigdy nie unosiłem głowy,
jak tylko po to, żeby błagać niebiosa o wybaczenie, że jestem tak nędzny w jednej chwili
ujrzałem siebie, jak rozmawiam z biskupem i od razu prowadzę go tutaj, wraz z robotnikami
i krzyżem. Czułem, że oto ja, zwykły bezbożny przechrzta, teraz staję się misjonarzem,
wybrańcem, natchnionym prorokiem, Mojżeszem Meksyku. Pognałem do rezydencji biskupa.
Już nic nie wydawało mi się niemożliwe, Nathalie, ale to nie była ta wiara, co przenosi góry:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]