[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podartych, poszarpanych strzępów ubrania, które tak skąpo go ochraniały, czuł się nie mniej
bezsilny, niż gdyby utracił broń i amunicję. Jesteśmy wszyscy niewolnikami nawyknienia i
otoczenia, toteż Kraski, który teraz trwożnie skradał się przez dżunglę, był z góry skazany na
zagładę.
Głodny i zziębnięty spędził noc w rozwidleniu konarów wielkiego drzewa. Dokoła niego
polujące drapieżniki ryczały, wyły, pomrukiwały w ciemnościach. Trwoga spędzała sen z
jego powiek, a gdy chwilami drzemał z wycieńczenia, śniły mu się straszliwe widziadła. W
ten sposób ciągnęły się nieskończone godziny okropnej nocy i zdawało się, że nigdy nie
nastanie dzień. Nastał wszakże i Kraski znów ruszył na zachód.
Strach, zmęczenie i cierpienia doprowadziły go do stanu, graniczącego z obłędem. Tracił
siły z godziny na godzinę, gdyż nie skosztował jadła ni napoju, odkąd opuścił swych
towarzyszy, czyli od przeszło trzydziestu godzin.
Zbliżało się południe. Szedł pomału, często odpoczywając. Właśnie w czasie jednego z
takich odpoczynków wydało mu się, że z niezbyt daleka dochodzą głosy ludzkie. Otrząsnął
się z ogarniającej go słabości i zebrał całą silą woli rozpierzchłą uwagę. Zaczął pilnie
nasłuchiwać i z nową jak gdyby mocą zerwał się na nogi.
Nie ulegało żadnej wątpliwości słyszał głosy i to głosy brzmiące, nie jak mowa
krajowców, ale jak Europejczyków. Przezornie zaczołgał się aż do zakrętu tropu, gdzie
zobaczył polankę a na niej drzewa, obrastające błotnistą rzeczkę. Nad rzeczką stała mała
chatka z dachem trawą krytym i otoczona grubej roboty palisadą i bomą z ciernistych gałęzi.
Z tej właśnie chatki dolatywały usłyszane głosy. Teraz wyraznie było słychać podniesiony,
gniewny głos kobiecy i odpowiadający jej głęboki głos męski.
Kraski nie dowierzał swym uszom, gdyż męski głos był głosem zmarłego Estebana
Mirandy, a kobiecy zaginionej Flory Hawkes, którą także uważał za nieżyjącą. Ale Kraski
nie wierzył w zjawiska nadprzyrodzone. Bezcielesne duchy nie potrzebują chat, palisad ani
bom cierniowych. Posiadacze tych głosów byli równie żywi i cieleśni, jak on sam.
Zapomniał o swej nienawiści i zazdrości o Estebana. Tak był rad, że znajdzie towarzystwo
istot podobnych sobie, że pobiegł ku chacie, gdy naraz odezwał się znowu głos kobiecy.
Wówczas przypomniał sobie swą nagość. Zatrzymał się, rozglądając się dokoła, a po chwili
zabrał się do zrywania wysokich, szerokolistnych roślin i z nich uplótł sobie bardzo pierwotną
spódniczkę, którą umocował w pasie sznurem, uwitym z tych samych roślin.
Wówczas ze świeżym przypływem pewności siebie ruszył do chaty. Obawiając się, że
mogą go nie poznać i wziąwszy za wroga, wystrzelić; zanim wszedł do wnętrza zawołał
Estebana po imieniu. Hiszpan wyszedł z chatki, a za nim dziewczyna. Gdyby Kraski nie
słyszał jego głosu, byłby go wziął za Małpiego Tarzana, tak wielkie było zadziwiające
podobieństwo.
Tamci przypatrywali się dziwacznemu zjawisku.
Czy mnie nie poznajecie? zapytał Kraski. Jestem Karol Karol Kraski. Floro,
przecież mnie poznajesz!
Karol! zawołała i chciała pobiec do niego, ale Esteban chwycił ją za rękę i zatrzymał
na miejscu.
Co tu robisz, Kraski? posępnie zapytał Hiszpan.
Próbuję przedostać się na wybrzeże. Umieram z głodu i utrudzenia.
Tam jest droga do wybrzeża rzekł Hiszpan, wskazując na zachód. Idz dalej,
Kraski, tu dla ciebie niezdrowo.
Czy to znaczy, że odsyłasz mnie, nie udzieliwszy mi odrobiny jadła i wody?
Woda jest tam wskazał Esteban na rzekę a dżungla pełna jest żywności dla kogoś,
kto posiada dosyć inteligencji i odwagi, by ją sobie zdobyć.
Nie wypędzisz go w ten sposób zawołała Flora. Nie wyobrażam sobie, byś nawet
ty mógł być tak okrutny po czym zwróciła się do Rosjanina: Karolu, nie odchodz! Ratuj
mnie, ratuj od tego zwierza!
Usuń się! zawołał Kraski, a gdy dziewczyna wyrwała się Mirandzie, podniósł
automat i wycelował wprost w Hiszpana. Kula chybiła celu. Kraski powtórnie nacisnął
cyngiel i znowu bez żadnego wyniku.
Widząc bezużyteczność broni, klnąc rzucił ją na ziemię i spiesznie sięgnął po strzelbę, ale
Hiszpan tymczasem cisnął krótką, ciężką włócznią, którą nauczył się doskonale władać.
Zanim Kraski zdążył pociągnąć za kurek, ostra włócznia przeszyła mu serce. Bez jęku padł
martwy u stóp wroga i rywala. Kobieta, którą obaj kochali, każdy na swój egoistyczny i
brutalny sposób, rzuciła się na ziemię, łkając, pogrążona w bezdennej rozpaczy.
Esteban widząc, że tamten nie żyje, wyciągnął włócznię z trupa i zabrał mu broń i
amunicję. Podczas obdzierania zmarłego zauważył mały skórzany woreczek, który Kraski
uwiązał sobie w pasie tym samym sznurem, który przytrzymywał jego liściaste przykrycie.
Hiszpan pomacał woreczek, ale nie domyślił się co zawiera, przypuszczając, że to naboje.
Zaniósł do chaty broń zmarłego i zabrał ze sobą dziewczynę, która płacząc, skuliła się w
kąciku.
Biedny Karol! Biedny Karol! lamentowała. Ty, zwierzę! krzyknęła na
przypatrującego się jej człowieka.
Tak zawołał ze śmiechem jestem zwierzę. Jestem Małpi Tarzan, a ten
bezczelny Rosjanin ośmielił się nazywać mnie Estebanem. Jestem Tarzan! Jestem Małpi
Tarzan! wrzaskliwie powtarzał. A kto ośmiela się inaczej mnie nazywać umiera. Ja
im pokażę. Ja im pokażę zamruczał.
Dziewczyna spojrzała na niego z przerażeniem i zadrżała.
Szalony! pomyślała. Szalony! Boże sama jedna w dżungli z wariatem!
Istotnie, pod jednym względem Esteban Miranda był obłąkany obłąkany obłędem artysty,
który przeżywa odgrywaną rolę. Esteban Miranda tak długo grał swoją rolę, tak biegle
naśladował wspaniały typ, iż wreszcie sam uwierzył, że jest Tarzanem. Zewnętrznym
wyglądem mógłby w samej rzeczy wprowadzić w błąd najbliższych przyjaciół Tarzana. Ale
te boskie kształty kryły podłe serce i tchórzliwą duszyczkę.
Chciałby ukraść towarzyszkę Tarzana mruczał Esteban Tarzana, Pana Dżungli!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]