[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ja: Chętnie bym kiedyś popatrzyła, jak filmują. Albo
postatystowała. Może taka odmiana naprowadziła-
by mnie na inne myśli?
Malina: To bardzo nudne, trwa całymi godzinami, człowiek
potyka się o kable, wszyscy stoją bezczynnie i naj-
częściej nic się w ogóle nie dzieje. W niedzielę mam
dyżur. Mówię o tym tylko po to, żebyś się przy-
gotowała.
Ja: Możemy więc pójść na kolację, ale ja nie jestem
jeszcze gotowa. Pozwól, że gdzieś zatelefonuję, to
potrwa tylko chwilę. Chwileczkę, dobrze?
248
Jest to zaburzenie pamięci, załamuję się na każdym
wspomnieniu. Na ruinach nie było wtedy żadnej nadziei,
wmawiało się ją tylko sobie nawzajem, próbowało się ją
wzbudzić opisami czasu, który nazwano pierwszym okresem
po wojnie. O drugim nigdy się nie słyszało. I to było oszu-
stwem. Ja też uwierzyłam niemal, że kiedy futryny okien
i drzwi zostaną z powrotem wstawione, kiedy znikną rumo-
wiska, od razu zmieni się coś na lepsze, będzie można znów
mieszkać, mieszkać nadal. Ale sam fakt, że całymi latami
chciałam coś powiedzieć o mieszkaniu i mieszkaniu nadal,
jakie to było dla mnie niesamowite, choć nikt nie miał ocho-
ty mnie słuchać, jest chyba dość pouczający. Nigdy nie przy-
szłoby mi na myśl, że trzeba najpierw wszystko zrabować,
ukraść, przehandlować, aby o trzy ulice dalej móc znów
sprzedać i kupić. Przy parku Ressela znajdował się podob-
no największy czarny rynek, trzeba było omijać go z daleka,
już póznym popołudniem, przez Karlsplatz, z powodu licz-
nych niebezpieczeństw. Pewnego dnia rzekomo nie będzie
już żadnego czarnego rynku. Ale ja nie jestem o tym przeko-
nana. Powstał powszechny czarny rynek i kiedy kupuję pa-
pierosy albo przynoszę jajka, wiem, ale dopiero dzisiaj, że
pochodzą z czarnego rynku. Rynek w ogóle jest czarny, taki
czarny nie mógł być wtedy, ponieważ brakowało mu po-
wszechnej gęstości. Pózniej, gdy wystawy zapełniły się na
nowo i wszystko piętrzyło się, konserwy, skrzynki, kartony,
nie mogłam już nic kupić. Ledwie weszłam do jednego
z wielkich domów towarowych przy Mariahilfer Strasse,
choćby do Gerngrossa, robiło mi się niedobrze, Christine
poradziła mi wtedy, żebym nie chodziła do małych, drogich
sklepów, Lina była za Herzmanskym, nie tak bardzo za
Gerngrossem, próbowałam więc, ale nic z tego nie wycho-
dziło, na raz mogę oglądać tylko jedną rzecz, nie więcej. Od
tysięcy materiałów, tysięcy konserw, kiełbas, butów i guzi-
249
ków, od tego całego nagromadzenia towarów robi mi się
czarno przed oczami. W wielkiej liczbie wszystko jest zagro-
żone, mnogość musi pozostać czymś abstrakcyjnym, musi
być teoretyczną formułą, czymś operatywnym, musi mieć
czystość matematyki, tylko matematyka nadaje piękno mi-
liardom, natomiast miliard jabłek jest niejadalny, tona kawy
mówi już o niezliczonych przestępstwach, miliard ludzi to
coś niewyobrażalnie zepsutego, żałosnego, obrzydliwego,
uwikłanego w czarny rynek, potrzebującego codziennie mi-
liardów chlebów, ziemniaków i porcji ryżu. Kiedy już od
dawna było pod dostatkiem jedzenia, długo nie mogłam po-
rządnie jeść, a i teraz mogę jeść tylko wtedy, gdy je ze mną
ktoś inny, a sama jem, gdy mam pod ręką, tylko jabłka i ka-
wałek chleba, gdy zostanie plasterek kiełbasy. Musi to być
jakaś resztka.
Malina: Nie dostaniemy dzisiaj wieczór już nic do jedzenia,
jeśli nie przestaniesz o tym mówić. Mógłbym poje-
chać z tobą na Cobenzl, wstań, ubierz się, bo
będzie za pózno.
Ja: Proszę cię, nie jedzmy tam na górę. Nie chcę mieć
miasta u stóp, po co od razu całe miasto u stóp,
kiedy chcemy po prostu zjeść. Przejdzmy się parę
kroków,  Pod Starego Halerza".
Zaczęło się to już wtedy, w Paryżu, po pierwszej uciecz-
ce z Wiednia, lewą nogą ledwo mogłam stąpać, bolała mnie,
a bólowi towarzyszył jęk, och, Boże, o Boże. W naszym ciele
często występują najpierw te niebezpieczne, brzemienne
w skutki nagłe przemiany, które każą człowiekowi wypowia-
dać pewne słowa, bo ja przedtem tylko na kilku seminariach
250
filozoficznych zawarłam pojęciową znajomość z Bogiem, tak
jak z bytem, nicością, istotą, istnieniem, Brahmą.
W Paryżu przeważnie nie miałam pieniędzy, ale zawsze,
kiedy pieniądze się kończyły, musiałam zrobić z nimi coś
specjalnego, dzisiaj zresztą też, nie wolno ich po prostu
wydać, na zakończenie muszę mieć pomysł, jak je wydać,
bo kiedy przyjdzie mi coś do głowy, to wiem przez chwilę,
że wraz z innymi zaludniam świat i jestem cząstką stale przy-
rastającej znacznie, lekko ubywającej ludności i że świat,
przepełniony potrzebującą ludnością, nigdy nie sytą, zawsze
żyjącą w nędzy ludnością, obraca się w kosmosie, i kiedy ja,
z pustką w kieszeni i pomysłem w głowie, utrzymuję się na
nim dzięki sile ciężkości, wiem, co należy zrobić.
Wtedy, w pobliżu Rue Monge, po drodze do Place de
la Contrescarpe, w małym bistro, które było otwarte całą noc,
kupiłam dwie butelki czerwonego wina, a potem jeszcze
butelkę białego. Pomyślałam, że może ktoś nie lubi czer-
wonego wina, ostatecznie nie można nikogo skazywać na
czerwone. Mężczyzni spali albo udawali, że śpią, a ja pod-
kradłam się do nich i postawiłam butelki, na tyle blisko, żeby
pomyłka była wykluczona. Musieli zrozumieć, że wino
prawnie do nich należy. Innej nocy, kiedy znów zrobiłam to
samo, jeden z kloszardów obudził się i powiedział coś o Bogu,
 que dieu Vous...", a pózniej w Anglii usłyszałam coś takiego
jak  ... bless you". Zapomniałam naturalnie, w jakiej sytu-
acji. Przypuszczam, że ranni mówią tak czasem do rannych*
i potem żyją gdzieś dalej, jak i ja gdzieś dalej żyję, okryta
wszelkimi możliwymi ranami.
* Nieprzetłumaczalna gra słów -  bless" znaczy w języku angielskim  bło-
gosławić", a  blessieren" w języku niemieckim:  ranić" [przyp. tłum.].
251
Jeden z owych mężczyzn w Paryżu, ale nie wiem, czy to
on obudził się tamtej nocy, nazywał się Marcel, tylko jego
imię pozostało mi w pamięci, hasło obok innych haseł, jak
Rue Monge, jak dwie lub trzy nazwy hoteli i numer pokoju
26. O Marcelu jednak wiem, że już nie żyje i że umarł
w sposób niezwykły...
Malina przerywa mi, broni mnie, ale sądzę, iż to jego
pragnienie obrony doprowadzi do tego, że nigdy nie dokoń-
czę opowiadania. To Malina nie pozwala mi opowiadać.
Ja: Sądzisz, że w moim życiu nic już się nie zmieni?
Malina: O czym ty właściwie myślisz? O Marcelu czy wciąż [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl