[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miernie gaz. Malejąca figurka stała pośrodku pola, patrząc za nim.
Kiedy szosa spłynęła w dół i zaczął tracić z oczu leżące z tyłu pole, wy-
dało mu się, że dziewczyna uniosła rękę i zaczęła machać ku niemu.
Ale nie przyhamował. Stary Opel z bocznym numerem 448 potoczył
się szybko w kierunku Gdyni.
ROZDZIAA CZWARTY
o rozmyślaniach grubego pułkownika
Podpułkownik Radzikowski był człowiekiem grubym, wysokim i pyza-
tym. Poza tym był bardzo ambitny, o czym wiedzieli prawie wszyscy jego
podwładni. Nie wszyscy natomiast zdawali sobie sprawę, że ten potężny
grubas o twarzy emerytowanego cherubina, o niewielkich, wodnistych
oczkach i łysej, różowej czaszce jest człowiekiem wyjątkowej inteligen-
cji, którą raczej ukrywał, niż demonstrował, pełniąc obowiązki woj-
ewódzkiego komendanta milicji. Robił tak, gdyż natura obdarzyła go ni-
eco apodyktycznym usposobieniem i wiedział, po paru smutnych doświ-
adczeniach, że raczej należy pomagać ludziom w myśleniu, niż zastępo-
wać ich w tej funkcji. W związku z tym założeniem starał się postępować
tak, jak na to wskazywała jego rubaszna i nieco bezradna powierzchow-
ność. W czasie dyskusji podrzucał oficerom pewne ewentualności śledzt-
wa, których nie dostrzegali, a czynił to w ten sposób, że po naradzie
każdy z nich był przekonany bardziej o własnej odkrywczości niż o talen-
cie dowódcy.
Ale w tej chwili Radzikowski był sam. Drzwi zamknęły się za dyżurnym
sierżantem, który przyniósł kilka kopert nadesłanych ze stolicy i innych
województw.
Komendant wziął koperty do ręki. Przez otwarte okno wdzierał się-
upał i chociaż kurtka mundurowa wraz z' krawatem wisiała porzucona
na poręczy krzesła, a rozpięta aż do pasa koszula pozwalała na maksi-
mum dopływu powietrza, twarz i szyja szefa wojewódzkiej służby śledc-
zej pokryte były kropelkami potu. Z niechęcią spojrzał na kopertę, na
której palce jego pozostawiły wilgotne, nieomal klasyczne linie papilar-
ne. Leżącą na stole chustką otarł oczy i kark, potem rozdarł kopertę.
Wewnątrz była gęsto zapisana kartka maszynopisu i przytwierdzone
do niej spinaczem duże zdjęcie głowy mężczyzny.
Radzikowski położył kopertę na wielkiej mapie Trójmiasta, która za-
jmowała w tej chwili całą powierzchnię biurka i którą studiował od rana.
Uniósł papier ku oczom i przesunął po nim wzrokiem:
POSZUKIWANY&
Komenda wojewódzka M.O. w& zawiadamia, że przed trzema dniami
uciekł w niewiadomym kierunku Stanisław Burski, dyrektor handlowy
Centrali Obrotu Towarami& Według wszelkiego prawdopodobieństwa
dokonał on w ciągu ostatnich trzech lat nadużyć na sumę ponad dwa mi-
liony złotych. Istnieje przypuszczenie, że udał się on na Wybrzeże i będ-
zie próbował uciec na jednym z obcych statków.
Rysopis&
Radzikowski westchnął i odłożył kartkę wraz z fotografią z powrotem
do koperty. Potem wsunął kopertę do teczki z napisem: BIE%7łCE. Znowu
pochylił się nad mapą, na której W trzech odległych od siebie miejscach
znajdowały się trzy punkty zaznaczone czerwonymi krzyżykami. Wziął
do ręki cyrkiel i wbił go w jeden z punktów&
Ktoś zapukał cicho.
- Wejść! - Radzikowski odłożył cyrkiel i spojrzał w stronę drzwi. Klam-
ka poruszyła się lekko i człowiek, który poprzednio był obecny na cmen-
tarzu, wsunął głowę do pokoju.
- Czy można, szefie?
Radzikowski bez słowa kiwnął twierdząco głową. Młody człowiek
wszedł. Ubrany był nadal w jasnoszary, doskonale zaprasowany garni-
tur. Komendant wskazał mu krzesło i przyglądał mu się spod oka, póki
gość nie zajął miejsca po drugiej stronie biurka. Na twarzy nowo przyby-
łego malowało się tak wyrazne przygnębienie, że szef, wbrew swemu
zwyczajowi, przemówił pierwszy. I jak zwykle przemówił najbanalniej w
świecie:
- No i co słychać?
- Byłem na cmentarzu& - Gość rozłożył ręce.
- Bardzo pouczająca przechadzka. - Komendant uniósł cyrkiel i położył
go z powrotem na biurku. - Lubię cmentarze, szczególnie wczesnym la-
tem& - Urwał i otarł czoło nową chustką, którą wyciągnął z tylnej kiesze-
ni spodni. - A więc byliście na cmentarzu, poruczniku, i wróciliście. Nie
każdemu się to udaje&
- Zauważyłem to. - Człowiek w jasnym garniturze bez uśmiechu skinął
głową, potem znowu rozłożył ręce. - Niech to cholera wezmie, szefie!
%7ładnego śladu, żadnych poszlak. Ten Kowalski ma alibi, trochę dziwne,
ale ma! A najgorsze jest to, że i ta zbrodnia nie ma przecież żadnego sen-
su!
- Sensu może nie ma - komendant westchnął - ale giną ludzie, ktoś ich
morduje jak owce, a my nie potrafimy znalezć mordercy. Upał jest taki,
że nie chce mi się robić uwag na temat tego, co o nas napisała ostatnio
prasa, ani o tym, co myśli o nas Komenda Główna. Zaraz po przyjściu do
urzędu miałem telefon z Warszawy. I komendant główny, i minister są
bardzo zaniepokojeni sytuacją. Trzy prawie identyczne zabójstwa w
krótkim czasie i brak jakichkolwiek działań z naszej strony& A dlaczego
mówicie, że to nie ma sensu?
- Szefie, ja wiem, że na pewno Warszawa ma pretensje i że to się na
was skrupia, chociaż ja prowadzę śledztwo w tej& w tych sprawach, ale
łatwo im mówić, kiedy siedzą sobie wygodnie w stolicy i&
- Poruczniku Sękowski& - Komendant machnął ręką, w której trzymał
chustkę. - Nie przyszliście tu chyba teraz, żeby mi przekazać waszą opi-
nię na temat naszych przełożonych? Zresztą jeżeli myślicie, że mamy się
czym pochwalić i jesteśmy skrzywdzeni, to mówcie. Zaraz wyślę tele-
fonogram, że jesteśmy na tropie&
[ Pobierz całość w formacie PDF ]