[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tego leku mamypod dostatkiem. - Matt już
otwierał pojemnik, któryzabrali ze sobą. - Chyba
obejdziesię bezzastrzyków?- spytał.
janessa+endra
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
67
Rozsądnie uznała jego pytanie za retoryczne i zgo-
dziła się na tabletki. Matt odliczył odpowiednią ilość
i wręczył je ojcu Sadhana.
- Pamiętaj: jedna rano i jedna wieczorem. Chłopiec
musi też dużo pić wtrakcie leczenia.
- Rozumiem. - Hindus spojrzał na syna. - Ale jego
wciąż boli?
Matt wyjaśnił, że poprawa nastąpi dopiero wów-
czas, gdy zacznie działać antybiotyk. Dał również
dziecku środek przeciwbólowy i obiecał przyjechać
następnego dnia po próbki moczudo analizy.
Wyszli oboje z domu wójta i Helen zerknęła na
zegarek. Byłojuż bardzopózno. Uśpionawieś sprawia-
ła wrażenie opuszczonej. Wmilczeniuposzli dosamo-
chodu. Helenspodziewałasię, żeMatt wyrazi niezado-
wolenie ze sposobu, wjaki postawiła diagnozę, lecz on
nic nie powiedział.
Księżyc świecił jasno. Helen zauważyła, że przed
wejściemdo wielu nędznychchałup leżałybawoły.
-Jak ci ludzie mogą znieść ohydny fetor tych
zwierząt? - mruknęła. - Czemu nie wypędzą ichna noc
gdzieś dalej?
Matt otoczył ją ramieniemi odparł uwodzicielsko:
- Jeśli spędzisz ze mną tę uroczą noc, to rano
zrozumiesz, dlaczego.
Jego zniewalająca zmysłowość znówzaczęła na nią
działać. Helen odsunęła się gwałtownie od Matta.
Jeszcze tego brakowało, abyuznał, że miałaochotę na
pocałunki. Niechje zachowa dla tej swojej przyjaciółki.
Parsknął śmiechem.
- Nie martwsię, twoja cnota jest całkiembezpiecz-
na. - Zawiesił głos, czekając na ewentualną reakcję
Helen. - Chociaż uważam, że omija nas wyjątkowo
przyjemne doświadczenie. -Przyjrzał się jej z namysłem
i dodał: - Na pewno byłoby miło, ale to niemożliwe.
Jeżeli tuzostaniemy, komaryzjedzą nas żywcem. Wieś-
niakomtaki los nie grozi. Te małe brzęczące bestyjki
kąsają bawołyi ludzie mają spokój.
janessa+endra
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
68
Postanowiła za wszelką cenę nie okazać, że swoim
zachowaniemi słowami Matt zmącił jej spokój. Ana
dodatekwykorzystał jej niewiedzę natemat życiatutej-
szych mieszkańców. Uznała, że to było z jego strony
nie fair. Przypuszczalnie próbował się na niej odegrać
ze względówambicjonalnych, ponieważ to ona wykryła
przyczynę chorobySadhana.
Chciała jak najszybciej wrócić do kliniki. Ponagliła
Matta, abyjuż ruszał wpowrotną drogę. Zapalił silnik,
ale zanimwyjechał na trakt, obrzucił ją długim, zna-
czącymspojrzeniem. Poczuła dziwnyprzypływgorąca.
Usilnie starała się zapanować nad swoimi emocjami.
Skierowała myśli na sprawyzawodowe.
- Jeśli mamywrócić jutro do Asanbagho godziwej
porze, to ktoś powinien wcześnie rano zajrzeć do
Sadhana, prawda?
- Oczywiście. Popracujemykilka godzin wporadni
i skoczymysprawdzić stannaszego pacjenta. - Zerknął
na nią chytrze.
- Chyba wystarczy, jeżeli pojedzie tylko jedno z nas?
- Zniepokojemzauważyła, że znówcoś zamigotało
w oczach Matta. Jego odpowiedz wyjaśniła Helen
wszystko.
- Nie ma znaczenia, kiedyzjawimysię wAsanbagh.
Ashok da sobie radę. Zajrzymy najpierw do Saipa.
Zobaczymy, czyci się tamspodoba.
Zaczynała wątpić, czykiedykolwiekzdoła się uwol-
nić spod jego kontroli.
- ObiecaliśmyAshokowi, że wrócimyjutro - przy-
pomniała tonemwymówki.
- Napomknąłem mu o możliwości wizyty w Saipa.
Wcale się nie zmartwił. Od wyjazdu Johna Ashok
polubił samodzielność. Przyznaję, że jest świetnym
lekarzem.
Rozdrażniła ją niekonsekwencja, z jaką do tej pory
oceniał Ashoka.
- Ty rób, co chcesz, ale ja wolałabym wrócić do
Asanbagh.
janessa+endra
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
69
- Nie ma mowy - odparł z zadowoloną miną. - To
mój landrover, a ja najpierwwybieramsię do Saipa.
Dalszyspór nie miał sensu. Matt postawił ją wsy-
tuacji bez wyjścia. Gdybyzamierzała czekać na Deepa-
kę, musiałaby tu spędzić jeszcze kilka dni. Obecnie
tylko Matt dysponował środkiemlokomocji. Nic na to
nie mogła poradzić.
- No dobrze, ale wyłącznie na jeden dzień - zgo-
dziła się łaskawymtonem. - Pojutrze jadę do Asan-
bagh, z tobą lub bez ciebie. - Dobrze wiedziała, że
zatęskni za jego towarzystwem. Nie zamierzała jed-
nak zostać wSaipa i podporządkować się rozkazom
Matta, skoro John tak bardzo liczył na jej obecność
wAsanbagh.
- Zobaczymy. - W panujących ciemnościach nie
widziałajegotwarzy, aleczuła, żeMatt się znią droczy.
- Ja wcale nie żartuję, Matt. Nie robiłamtajemnicy
z moich planów i nie damsię powstrzymać od ich
realizacji - stwierdziła kategorycznie.
Nie odpowiedział, ponieważ właśnie przyjechali do
kliniki. Helen dzieliła pokój z Deepaką, zaś Matt
położył się spać na jednymz wolnych łóżek wniewiel-
kimszpitaliku.
Mimo póznej poryHelennie mogła usnąć. Miała za
sobą dzień pełenwrażeń. Zachodziławgłowę, dlaczego
Matt tak wytrwale usiłuje zniechęcić ją do pracy
wAsanbaghi wjaki sposóbmusię przeciwstawić.
Martwił ją brak jakichkolwiek wiadomości od Joh-
na. Gdyby wrócił, nie byłaby skazana na natrętną
opiekę doktora Chaineya. Lecz perspektywa jego wy-
jazdu i świadomość, że mogłaby Matta więcej nie
zobaczyć, wydawała się Helen trudniejsza do zniesienia
niż jego upór.
Sprzeczne myśli kłębiły się jej wgłowie, a upał nie
pozwalał zasnąć. Przewracała się z boku na bok, aż
zauważyła na niebie pierwsze oznaki świtu. Wstała
zupełnie wykończona, bez entuzjazmu witając nad-
chodzącydzień.
janessa+endra
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
70
Deepaka także już nie spała. Wkrótce obie zaczęły
przyjmować wklinice pierwszych pacjentów. Helen
z zadowoleniemzauważyła, że Matt jeszcze się nie
pojawił.
- Dobrywieczór - powitałagozłośliwie, gdywkoń-
cu przyszedł.
- Wcale nie zaspałem - mruknął. - Musiałem się
dowiedzieć, cozSadhanem. Otóż jegostanznaczniesię
poprawił. Jak widać zastosowaliśmy skuteczny anty-
biotyk. Sporo czasu zajęło mi przekonywanie ojca, że
po zakończeniu kuracji ma nam dostarczyć kolejną
próbkę do analizy.
- Byłeś już wwiosce?Wcaleniesłyszałamsilnika.
- Wójt samprzyniósł próbki. Wyruszył ze wsi jesz-
cze przed wschodemsłońca, żebyśmy mogli zbadać je
jak najszybciej - wyjaśnił z uśmiechem.
Musiałapo cichuprzyznać Mattowi trochę racji. Nie
rozumiała Bengalczyków. Podejrzewała, że ojciec Sadha-
na martwi się o zdrowie syna, ponieważ chorychłopiec
niemożepracować. Czasemtakbywało, lecztymrazem
chyba się myliła. Nie powinna mierzyć wszystkich tą
samą miarką. Zjeszcze większymzapałemprzystąpiła do
udzielania porad. Wtych warunkach praktyka, do-
świadczenie i kontaktyz ludzmi okazywałysię bezcenne.
Przyjęli ponadpołowę czekającychna poradę i zro-
bili krótką przerwę, abynapić się czegoś zimnego.
- Jedzcie teraz do Saipa, ja damsobie tutaj radę.
- Deepaka najwyrazniej niewątpiła wswojeumie-
jętności.
Poszli do samochodu i Helen przypomniała sobie
wczorajszą obietnicę Matta.
- Nie sprawdzimy, jakobecnieczujesię Sadhan.
- spytała.
- Niema potrzeby. Jegoojciec zawiadomi Deepakę
jeśli wystąpią jakieś komplikacje. Ruszajmy wdrogę
o ile nie masz nic przeciwko temu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]