[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czas, żebym posprzątała twoje pokoje - powiedziała. - Dbasz o porządek, ale trzeba
tu odkurzyć.
- Kiedy tylko chcesz! - Jevan obrzucił izbę niedbałym spojrzeniem i zgodził się
spokojnie: - Nawet tu, gdzie błony są wykończone, jest szczególny rodzaj pyłu. %7łyję w nim i
oddycham nim, więc go nie zauważam. Tak, odkurzaj i poleruj jeśli chcesz.
- W twoim warsztacie musi być jeszcze gorzej - mówiła. - Przy całym tym skrobaniu
skór i chodzeniu tam i z powrotem do rzeki po błocie, i te skóry ociekające wodą, i te
wszystkie włosy... Musi tam też brzydko pachnieć - powiedziała, krzywiąc nos na samą myśl.
- Nie, nie, moja pani! - Jevan roześmiał się na widok grymasu na jej obliczu. - Conan
sprząta mój warsztat, kiedy trzeba, i dobrze sobie też w nim radzi. Uczyłbym go nawet
handlu, gdyby nie był potrzebny przy owcach. Nie jest głupcem i wie już sporo o
wytwarzaniu welinu.
- Ale Conan jest zamknięty na zamku - przypomniała. - Szeryf wciąż poluje na kogoś,
kto może wskazać, gdzie był i co robił, zanim poszedł na pastwisko w dniu, kiedy zginął
Aldwin. Ty nie wierzysz, że on mógł zabić, prawda?
- Kto by nie mógł - odrzekł Jevan obojętnie - mając powód, czas i miejsce? Ale nie,
nie Conan. Wypuszczą go w końcu. Wróci. Nie zaszkodzi mu jeszcze kilka dni. I mojemu
warsztatowi nie zaszkodzi, że poczeka trochę na sprzątanie. A teraz, pani, czyś gotowa na
wieczerzę? Zamknę sklep i pójdziemy.
Nie zwróciła na to uwagi. Jej oczy krążyły po półkach i ramie, na której największe,
gotowe błony były układane, przycinane i trymowane do wielkiego bifolium pomyślanego dla
jakiejś masywnej Biblii czytanej na pulpicie. Przeszła dalej, pochylając się nad
ośmioarkuszowymi składkami o rozmiarze odpowiednim dla jej szkatuły.
- Stryju, ty masz książki tego samego rozmiaru, co ta pasująca do mojej szkatuły, czyż
nie?
- To najbardziej powszechny - odpowiedział.
- Tak, najlepsza rzecz jaką mam jest tego rozmiaru. Francuska robota. Bóg jeden wie,
jak trafiła na jarmark opactwa w Shrewsbury. Czemu pytasz?
- Będzie więc pasowała do mojej szkatuły. Chciałabym żebyś ją miał. Czemu nie? Jest
piękna i cenna, powinna więc stać w domu, a ja nie umiem czytać i nie mam żadnej książki,
żeby ją do niej włożyć, a poza tym - dodała - jestem szczęśliwa z moim posagiem i wdzięczna
stryjowi Wiliamowi. Spróbujmy po wieczerzy. Pokaż mi jeszcze raz swoje książki. Nie
jestem w stanie ich czytać, ale są piękne i miło na nie patrzeć.
Jevan spoglądał na nią poważny i nieruchomy. Przez tę nieruchomość wszystko w nim
zdawało się bardziej wydłużone niż zwykle. Był niczym święty wyrzezbiony w pilastrze
kościelnego portalu, od pociągłej twarzy uczonego do butów o długich noskach na szczupłych
żylastych stopach i do długich dłoni zręcznego adepta sztuk. Jego głęboko osadzone oczy
badały jej twarz. Pokręcił głową nad tak nagłą i nieprzemyślaną hojnością.
- Dziecko, nie powinnaś tak szaleńczo rozdawać wszystkiego, co posiadasz, zanim
poznasz wartość tego albo dowiesz się, na co może ci się przydać w przyszłości. Nie rób
niczego pochopnie, bo możesz tego żałować.
- Nie - odparła Fortunata. - Czemu miałabym żałować oddania rzeczy, z której nie
mam pożytku, komuś kto zrobi z niej dobry i właściwy użytek? A czy odważysz się
powiedzieć mi, że jej nie chcesz? - Z pewnością jego czarne oczy błyszczały jeśli nie
pożądaniem to nieomylnie tęsknotą i przyjemnością. - Chodzmy na wieczerzę, a potem
zobaczymy, czy do siebie pasują. A moje pieniądze oddam ojcu na przechowanie.
Ten francuski brewiarz był jednym z siedmiu manuskryptów, które Jevan zgromadził
w ciągu lat zadawania się z duchownymi i innymi swymi patronami. Kiedy podniósł wieko
skrzyni, w której je trzymał, Fortunata zobaczyła książki ustawione jedna obok drugiej
grzbietami do góry, przechylone nieco w bok, bo nie wypełniały jeszcze całej przestrzeni.
Dwie miały wyblakłe tytuły po łacinie wypisane na grzbietach, jedna miała okładkę barwioną
na czerwono, a pozostałe były pierwotnie oprawione w skórę koloru kości słoniowej
naciągniętą na desz - czułki. Kilka z nich ze starości przybrało już tę miłą ciepłą barwę
wyściółki jej szkatuły. Widywała je już dawniej, ale nie zwracała na nie większej uwagi. A na
obu końcach wszystkich grzbietów były te małe zaokrąglone języki ze skóry do wkładania i
wyjmowania książek.
Jevan wyjął swoją ulubioną, w oprawie niemal dziewiczo białej, otworzył ją na chybił
trafił, a jaskrawe kolory wytrysnęły jakby dopiero co je położono na wąskim marginesie
wzdłuż prawej krawędzi strony, na przeplatających się liściach, pnączach i kwiatach.
Pozostała część strony zapisana była w dwóch kolumnach z jednym wielkim inicjałem i
pięcioma mniejszymi, otwierającymi pózniejsze akapity, a każdy z nich używał litery jako
ramy dla żywych miniatur z kwiatów i paproci. Precyzji malunku odpowiadała soczysta
świetlistość błękitów, czerwieni, żółci i zieleni, ale szczególnie błękit wypełniał i sycił oczy
przejrzystym chłodem, który był czystą rozkoszą.
- Jest w tak świetnym stanie - powiedział Je - van, głaszcząc z miłością gładką oprawę
- że wyobrażam sobie, iż ją skradziono i wywieziono daleko od miejsca pochodzenia, zanim
handlarz ośmielił się ją sprzedać. To jest początek Wszystkich Zwiętych, stąd ten wielki
inicjał. Popatrz na te fiołki, jak prawdziwy jest ich kolor!
Fortunata otworzyła swoją szkatułę na kolanach. Kolor wyściółki odpowiadał
bledszemu kolorowi oprawy brewiarza. Książka pasowała doskonale do wnętrza. Kiedy
wieko było zamknięte, wyściółka przylegała do książki.
- Widzisz? - powiedziała. - O ileż to lepszy użytek! I naprawdę wydaje się, że do tego
była zrobiona.
W skrzyni było miejsce na szkatułę. Jevan zamknął wieko nad swoją biblioteką i
przyklęki na chwilę z dłońmi przyciśniętymi do drewna z szacunkiem i pieszczotą.-Bardzo
dobrze! Masz przynajmniej pewność, że jest ceniona. - Wstał z oczami wciąż utkwionymi w
skrzyni kryjącej jego skarb, z uśmiechem doskonałego zadowolenia igrającym mu na ustach. -
Czy wiesz, że nigdy dotąd jej nie zamykałem? Teraz będę to robić, gdy mam w niej twój dar.
Zawrócili razem ku drzwiom, z jego dłonią na jej ramieniu. U szczytu schodów
prowadzących w dół do hallu przystanęła i nagle zwróciła ku niemu twarz.
- Stryju, mówiłeś, że Conan wiele się nauczył otwoim zawodzie, bo ci czasami
pomagał. Czy mógł poznać wartość książek? Czy poznałby książkę o ogromnej wartości,
gdyby ją przypadkiem zobaczył?
Rozdział dwunasty
Dwudziestego szóstego dnia czerwca Fortunata wstała wcześnie i pierwszą rzeczą, o
jakiej pomyślała, był pogrzeb Aldwina. Było oczywiste, że wszyscy domownicy wezmą w
nim udział. Tyle byli mu winni z wielu powodów, lat służby, niewyróżniającej się lecz
sumiennej, lat znajomości z jego nieszkodliwą, strapioną postacią, i tego współczucia, i
niejasnego uczucia, że coś mu się nie powiodło, teraz, gdy spotkał go tak niespodziewany
koniec. A ostatnie słowa, jakie do niego wypowiedziała były przyganą! Zasłużoną zapewne,
ale teraz, mniej rozsądnie, przyganiającą jej.
Biedny Aldwin! Nigdy nie wykorzystał większości darów bożych, stale się bał, że je
utraci, niczym skąpiec o swoje złoto. I zrobił tę okropną rzecz Elave owi ze strachu przed [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl