[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miałem innego wyjścia. A teraz zaczynam żałować.
 A nie należy żałować  powiedział Denis pouczającym tonem.  Albo
można coś naprawić, albo nie. Nie ma sensu rozpamiętywać.
 Dobra, jakoś to będzie  postanowiłem zmienić temat.  Powiedz lepiej,
kto cię tutaj zrobił administratorem? Przecież to jak wpuścić kozła na rabatkę.
 Za kozła mi odpowiesz  uśmiechnął się Sielin.  A zrobić sam siebie
zrobiłem administratorem. Rozumiesz, otworzyliśmy ten lokal do spóły z takimi
gośćmi...
 Niezle.  Pokręciłem z podziwem głową.  Toście się wybyczyłi, że ja
pierniczę.
 To nic, bzdurka taka, bardziej dla duszy.
 Jasne, wciskaj mi taki kit! Dla duszy!  Zarechotałem.  Rachunek taki
mi tu wystawili, że mało nie padłem.
 No, pieniądze też warto zarobić.  Denis w ogóle się nie zmieszał.  Jak
powiedział Hamlet, przyszła pora na dywersyfikację interesu.
 To on wymyślił nazwę?
 On. Ja zaproponowałem  Dziwne miejsce , ale nie wyszło.
 Głosowaliście czy jak?
 Ehe.  Denis popatrzył na wiszący na ścianie zegar.  Tak że nazwę
wydumał Hamlet, ale to ja tutaj zasuwam za wszystkich.
Dopiłem piwo.
 A jak w ogóle u niego?
 W porządku. Nasze profilowe przedsięwzięcie jest najważniejsze. 
Zauważył moje nierozumiejące spojrzenie, pośpieszył więc z wyjaśnieniem:  No,
firma ochroniarska, nic nie wiesz?
 Zabezpieczacie?  Uśmiechnąłem się.
 Ochraniamy.  Twarz Denisa zrobiła się czerwona jak cegła, ale nie
wytrzymał i zaśmiał się.  Zabezpieczamy oczywiście też...
 Słuchaj, Denis, a was samych kto zabezpiecza?  jakby przy okazji
zadałem najbardziej interesujące mnie pytanie.
 Co?!!!  Sielin aż oblał się piwem.
 Kto was zabezpiecza?  powtórzyłem pytanie, napawając się osiągniętym
efektem.
 Nie, Sopel, ty naprawdę nie powinieneś pić. A może zdążyłeś już od rana
nawalić się jakimiś psychotropami?  Denis otarł podbródek.  To my osłaniamy,
a nie nas... Never cats eat bats...
 No dalej, opowiadaj mi bajeczki.  Zaśmiałem się zjadliwie. 
Dostaliście licencję na broń, bar sobie odwaliliście. Czym się zajmuje Jary, wszyscy
wiedzą, a dlaczego jeszcze za to nie trafił na szubienicę, trudno powiedzieć. I to, że
was tolerują tak długo, też wiele mówi. Nie, bez wielkiej owłosionej łapy na pewno
się tu nie obeszło.
 Dobrze ci gadać  zachmurzył się Sielin.  Gdybyś ty wiedział, ile nas
kosztowało, żeby się tego dobić...
 W to nie wątpię.  Przyszło mi do głowy, że odpowiedz Denisa nie stoi w
sprzeczności z moimi domysłami, ale nie byłoby rozsądnie mówić mu o tym. Skoro
sami, to sami.  Powiedz lepiej, jak ci idzie w życiu.
 Pózniej.  Sielin spojrzał w stronę wejścia, w którym pojawiła się dobrze
znana mi fizjonomia.  Załatwię jedną kwestię z Hamletem, a potem jeszcze
pogadamy...
 O, Zliski!  Zaambarasowany czymś Hamlet jakoś nie bardzo zdziwił się
moją obecnością w knajpie.  Nie zostałeś w końcu pilnowaczem? Ile cię nie było,
ze dwa miesiące?
 Coś koło tego  odpowiedziałem od razu na dwa pytania.  Jak leci?
 Nie skarżę się.  Duńczyk mocno uścisnął mi rękę, poklepał po plecach.
 W interesach?
 Przyszedłem zjeść śniadanie.
 Rozumiem. A jakby co, na razie nigdzie nie przepadaj.
 A bo co?  nastroszyłem się nieco.
 Szykuje się nieduża chałturka.  Hamlet w zamyśleniu potarł
przypominający dziób drapieżnego ptaka nos.
 Tak jak poprzednio?  Skrzywiłem się i przeciągnąłem krawędzią dłoni po
gardłe.  Takiej chałtury mam teraz potąd!
 W takim razie może coś doradzisz.  Duńczyk uważnie obejrzał
siedzących przy stolikach klientów i zwrócił się do Sielina:  Denis, od %7łylina już
ktoś był?
 Siedzą w kącie.  Sielin wskazał gości, którzy niedawno weszli.  Nasi
gdzie?
 Jary w służbówce. Gorodowski poczeka na Kalinnika i pózniej dotrze. 
Duńczyk rzucił na krzesło krótki półkożuszek i poprawił przypiętą do pasa pochwę z
długim, prostym sztyletem. Potem, patrząc w wiszące nad barem lustro, dokładnie
przygładził dłonią przystrzyżone czarne włosy i rzucił do Denisa:  Idziemy.
I poszli. Zbliżyli się nieśpiesznie do oczekujących ich gości, przywitali się
niedbale i usiedli przy stoliku. Nie czekając na zamówienie, barman zaniósł im
butelkę koniaku, pękate kieliszki i lekką zakąskę. Gdyby spojrzeć z boku, można by
odnieść wrażenie, że oto spotkali się starzy przyjaciele, żeby pogadać i powspominać
stare czasy. I wszystko by było jak trzeba, tylko że %7łylin zawsze uważał się za
lepszego od innych i cedził przez zęby. Myśliwy był z niego dobry, bez
najmniejszych wątpliwości, miał autorytet, ale jako człowiek... Powiedzenie  nie
ruszaj gówna, bo śmierdzi pasowało do niego doskonale.
Byłem przekonany, że to na pewno nie zwyczajna, łatwa pogawędka.
Wprawdzie wszyscy mieli przyklejone do twarzy uśmiechy, ale oczy złe. I wykidajły
coś zbyt często zaglądali na salę.
Na szczęście, wbrew moim obawom, spotkanie skończyło się szybko i  co
najważniejsze  bez nieporozumień. Rozpili butelkę koniaku, pouśmiechali się,
potrzepali jęzorami i poszli każdy w swoją stronę.
 Chodz, Sopel  zawołał Hamlet, kiedy posłańcy %7łylina wyszli, a Sielin
szybko poleciał gdzieś na zaplecze.
 I jak poszło?  zapytałem, idąc w ślad za Duńczykiem do kuchni.
 Co poszło? A! Ty o tych...  Hamlet, nie zatrzymując się, przeszedł obok
płyty kuchennej i skręcił w niewidoczne drzwi, za którymi znajdował się nisko
sklepiony korytarz.  Wyjaśniliśmy, co i jak, i odczepili się...
 Jasne.  O mały włos uderzyłbym czołem w nadproże, schyliłem się w
ostatniej chwili.  Słuchaj, Książę, znasz Wienię?
 Którego?  obejrzał się na mnie Duńczyk, zwalniając kroku.
 Pomocnika Jana Karłowicza.
 Znam, a co?
 Przepadł ostatnio. Mówią, że wdał się w interesy z jakimś jednookim
myśliwym.
 Popytać u naszych?
 Byłoby niezle.
 Nie ma sprawy.  Hamlet otworzył pomalowane na biało drzwi, przepuścił
mnie przodem.
 Witam wszystkich  powiedziałem do trzech facetów siedzących przy
niewielkim okrągłym stole, ustawionym na środku zawalonego stelażami i
kartonowymi pudłami składziku. Pod sufitem wisiała prawie całkiem rozładowana
czarodziejska kula, przez co światło było mętne i żółte, na stole walały się karty.
 Czołem!  machnął ręką Stas Kalinnik, wysoki niezgrabny chłopak o
długich włosach, który zarabiał na życie poszukiwaniem wszystkiego, za co klienci
byli mu gotowi płacić brzęczącą monetą. Zaginieni krewni, zbiegli dłużnicy,
zagubione, a często banalnie skradzione kosztowności, Stasa mało ciekawiło, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl