[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapomniała, że chłopiec jest tak blisko.
- O nic - zapewniła pośpiesznie.
- I o wszystko - dodał Justin ze śmiechem. Schylił się do Mike'a
i chwycił go za ramiona. - Chcesz zjeść kolację na zamku?
- O rany! - Mike nie posiadał się z radości.
- Nigdzie nie idziemy! - warknęła Kit.
- W porządku, ale chłopiec pójdzie - powiedział Justin.
Mike odwrócił się, błagalnie wpatrzony w matkę; Justin także
nie odrywał od niej wzroku. Jego dłonie nadal spoczywały na
ramionach Mike'a: zupełnie jakby miał moc, by jej chłopca odebrać.
Powinnam go posłać do diabła! - pomyślała Kit z wściekłością.
Zawahała się. Czuła, że zaschło jej w gardle.
97
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Powinieneś najpierw mnie zapytać - stwierdziła chłodno.
- Idziemy na zamek! O rany! O rany! - Uradowany Mike puścił
się w szalony tan wśród traw.
Justin wzruszył ramionami, nic sobie nie robiąc z jej wymówki.
- Molly chce cię zobaczyć. Zostaje dziś na kolację. - Zawahał
się, po czym miękko zakończył: - Musisz przyjść, Kit.
Moc była po jego stronie. Ta sama moc, która przyciągnęła ją
osiem lat temu: moc wzgórz i klifów, moc wiatru, który świstem i
jękiem nakłaniał, by została...
Tu była odpowiedz na wszystkie jej pytania... i tu był Justin.
Spojrzała mu prosto w oczy. Ciemne jak rozciągające się nad
nimi grafitowe niebo hipnotyzowały swoją tajemniczością.
- Chciałam zobaczyć się z Molly - westchnęła z rezygnacją - a
kolację i tak musimy gdzieś zjeść.
Justin roześmiał się.
- Czy mam rozumieć, że się zgadzasz? Dziękuję bardzo, pani
McHennessy. To uroczo. - Odwrócił się i ruszył pod górę.
Kit podążyła za nim, przeklinając w duchu.
Justin wziął Mike'a za rękę. Po drodze wypytywał chłopca o
podróż samolotem i uważnie słuchał, jak Mike dumnie opowiadał o
pierwszym dniu w irlandzkiej szkole.
Gdy doszli do chaty, Justin zatrzymał się. Włożył rękę do
kieszeni, po czym ujął dłoń Kit i coś do niej wsunął.
Zaskoczona, rozwarła palce: Justin dał jej klucz.
- Do chaty - szepnął.
98
Anula
ous
l
a
and
c
s
Ich oczy spotkały się ponownie.
Wpatrywał się w nią z taką pewnością siebie, że poczuła
dreszcz, przeszywający jej ciało. Fala gorąca objęła ją od stóp po
czubek głowy. Kazał jej odejść, a jednocześnie usiłuje ją zatrzymać...
- Do chaty? - wybełkotała głupkowato.
- Tak - odparł bezbarwnym głosem. - Przecież wiesz, że należy
do mnie.
Nie, tego nie wiedziała.
- Rzeczywiście, jakżeby inaczej. Przecież wszystko w okolicy
należy do ciebie - wymamrotała z rezygnacją. Rozejrzała się za
synem: był już prawie przy samochodzie. Zciszyła głos i oświadczyła
gwałtownie: - Ale ja nie należę do ciebie, Justinie O'Niall.
Chwycił ją za ramię i zdecydowanym ruchem przyciągnął do
siebie.
- Czyżby, Kit? Czy część ciebie nie należy aby do mnie? -
Głęboki, ochrypły szept sprawił, że wbrew sobie zaczęła dygotać.
Patrzyła, jak Justin podchodzi do Mike'a, jak stoją obok siebie i
rozmawiają. Ożywieni, zdawali się nie zauważać jej istnienia. Otuliła
się swetrem; wiatr tańczył naokoło niej, chwytając raz po raz
lodowatymi palcami.
Ukryła twarz w dłoniach. Myślała, że jest dojrzała i
doświadczona, ale wobec Justina nadal była słaba. Nie umiała się
oprzeć jego sile, woli, determinacji.
Nie umiała się oprzeć temu, jak działał na jej zmysły... i duszę.
99
Anula
ous
l
a
and
c
s
ROZDZIAA 5
No więc? - odezwał się Justin. Wygodnie rozparty na krześle,
wprawnym ruchem zapalił papierosa. - Co robiłaś przez ostatnie
osiem lat?
Kit powoli sączyła kawę. Równie dobrze mógł pytać o to, co
robiła w zeszłym tygodniu.
- Niewiele - odparła krótko, wzruszając ramionami w
odpowiedzi na cyniczny błysk, jaki dostrzegła w jego spojrzeniu.
Odwróciła wzrok.
To nie do wiary, jak dobrze czuła się w tym wygodnym wnętrzu,
wyposażonym w nowoczesne urządzenia ułatwiające życie. Była
przekonana, że Justin musiał wydać fortunę na modernizację: na nową
kuchnię, centralne ogrzewanie, domofon i telefon do użytku
wewnętrznego. Justin powiedział jej kiedyś, że pierwotna rodowa
siedziba została wzniesiona z drewnianych bali i otoczona drewnianą
palisadą. Zamek murowany powstał pózniej, po najazdach Wikingów
i Normanów. Był nieduży, a wąskie, strzeliste wykusze
przekształcono z czasem w okna. Mury obronne obróciły się w ruinę,
ale część gmachu, mieszcząca wspaniały hol i trzy dostojne wieże z
kręconymi schodami, była w dobrym stanie.
Osiem lat temu Kit bardzo lubiła przebywać w zamku i teraz też
potrafiła docenić urok tego niezwykłego miejsca. Zastanawiała się,
czy Susan Accorn także pozostawała pod jego wrażeniem.
100
Anula
ous
l
a
and
c
s
Duży, wysoki hol, który pełnił funkcję jadalni i salonu, niewiele
się zmienił. Długi stół, wokół którego stały krzesła o wygiętych
oparciach, nadal królował na podium nad resztą pomieszczenia.
Naprzeciw ogromnego, kamiennego kominka stały te same fotele, na
których przed laty siedzieli doktor Conar, Liam O'Grady, Molly i
Justin, zastanawiając się, jak zorganizować pogrzeb Michaela.
Kit wstrząsnął dreszcz. Odstawiła filiżankę. To wnętrze
przywoływało tyle dramatycznych wspomnień! Mimo to, wbrew
logice, czuła się w nim jak we własnym domu. Płonący na kominku
ogień dodawał przytulności dużemu pomieszczeniu, a szklaneczka
whisky, którą Justin poczęstował Kit przed kolacją pozwoliła się jej
odprężyć. Molly, pełniąc godnie rolę gospodyni, oprowadzała Mike'a
po zamku, więc Kit i Justin zostali sami, ciekawi siebie po latach
niewidzenia.
- Jesteś tu jeszcze? - %7łartobliwe pytanie Justina wyrwało Kit z
zamyślenia.
- Tak... Oczywiście - odparła i dodała: - Jak minęło mi te osiem
lat? Podjęłam i skończyłam studia, obroniłam pracę magisterską.
Następnie przeniosłam się do Nowego Jorku i zaczęłam pisać.
- Raczej niedużo jak na osiem lat - skomentował Justin.
- Jak dla kogo. - Wzruszyła ramionami.
- Zapomniałaś wspomnieć o dziecku - zauważył.
- No tak, Mike. Myślałam, że to dla ciebie oczywiste, iż zajął
ważne miejsce w moim życiu - powiedziała i zamyśliła się na chwilę,
101
Anula
ous
l
a
and
c
s
po czym dodała: - Mike sprawił, że moje życie stało się proste.
Opiekuję się synem i pracuję.
- Nie wyszłaś powtórnie za mąż - stwierdził raczej, niż zapytał.
- Nie. - Zawahała się. Teraz przyszła jej kolej na zadanie
pytania. - A ty? - bąknęła w końcu.
- Och, nic specjalnego, raz na parę lat morduję sobie kogoś.
- Justinie! To wcale nie jest śmieszne!
- Nie trzeba było pytać!
- W porządku, może rzeczywiście nie powinnam poruszać tego
tematu. A może jednak chcesz o tym pogadać?
- Niespecjalnie...
- Justinie...
- Powiedziałem, że niespecjalnie. Jeśli jednak musisz wiedzieć,
to się nie krępuj, wal śmiało. Bóg jeden wie, że wystarczająco się już
naopowiadałem.
- Cóż, nie sądzisz, że to może być zle odbierane? - broniła się
Kit. - Twoja narzeczona została zamordowana ledwie miesiąc temu, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]