[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tygodni. Nie dasz rady w tym roku. - Odsłoniła twarz i popatrzyła mu prosto
w oczy. - Twój projekt, w tym stanie w jakim jest...bardzo mi przykro, ale...
nie spełnia... Wierz mi, naprawdę mi przykro.
- W takim razie zmień go, przerób! Lizzie pokręciła głową.
RS
36
- Nie dam rady. Nie masz pojęcia, ile mam w tej chwili pracy. To
wszystko zajęłoby mi zbyt dużo czasu.
Jared ponownie ujął jej dłoń.
- Proszę cię... - popatrzył na nią błagalnym wzrokiem, a ona nie potrafiła
mu odmówić. Westchnęła.
- To będzie bardzo trudne. I kosztowne - ostrzegła.
- Wiedziałem, że się dogadamy - roześmiał się zadowolony.
- Wcale nie żartuję na temat pieniędzy. Będziesz musiał płacić za
nadgodziny i błyskawiczne dostawy. Jesteś pewien, że gra jest warta
świeczki?
- Nie martw się o pieniądze - rzucił Jared lekko, jakby ten temat w ogóle
nie istniał. - Dziś wieczorem moi rodzice organizują u siebie w domu zbiórkę
pieniędzy. To dlatego, między innymi, jestem w Houston.
- Zdecydowali się na to, nie wiedząc nawet, czy wyrażę zgodę?
A ona myślała, że przyjechał wyłącznie z jej powodu.
- Wiedzą, że nikt nie potrafi się oprzeć mojemu urokowi - odparł Jared ze
śmiechem, przezornie odjeżdżając wózkiem nieco do tyłu.
Lizzie rozglądała się za czymś, czym mogłaby w niego rzucić.
- Przyjadę po ciebie o wpół do ósmej. Obowiązuje czarny krawat, czyli
strój wieczorowy - oświadczył, i odwrócił wózek, kierując się w stronę drzwi.
- Nigdzie z tobą nie pójdę.
- Ależ musisz.
- Nie jestem zaproszona.
Jego rodzice nigdy by jej dobrowolnie nie zaprosili.
- Uważaj się więc za zaproszoną - odparł Jared, nie zważając na jej
protesty. - Kto, jeśli nie ty, miałby przekonać tych ludzi do pomysłu budowy
domu strachów, tak by sięgnęli głęboko do kieszeni?
- Nie przyszło ci do głowy, że mogę mieć inne plany na wieczór? - spytała
Lizzie, podążając za nim do holu.
- Nie - odparł, szczerząc zęby. - Carleen powiedziała mi, że jesteś wolna.
- Carleen nie jest dysponentem mojego czasu! - zauważyła Lizzie głośno i
wyraznie, tak by Carleen dobrze ją słyszała.
RS
37
- A wracając do planów. Przecież muszę to przeprojektować. Kiedy niby
mam to zrobić?
- Masz na to cały dzień! Przecież tu chodzi raptem o kilka szkiców! Poza
tym ci ludzie to nie architekci.
- Co ty powiesz? Kilka szkiców! - Lizzie rozzłościła się nie na żarty. -
Moje domy wymagają dużo więcej, niż tylko kilku drobnych szkiców.
- No już dobrze, dobrze. Bylebyś skończyła do wpół do ósmej.
- Jared!
Zawrócił, uśmiechając się krzywo.
- Jeśli zdecyduję się pójść, to nie musisz po mnie przyjeżdżać. Spotkamy
się na miejscu.
- Nic z tego. Ale jeśli chcesz, możesz czekać na mnie na zewnątrz.
Podjazd pod drzwi jest zbyt męczący. Ach, i jeszcze jedna rzecz. Pamiętaj, że
ci wszyscy ludzie są dość konserwatywni - mówiąc to zlustrował ją od stóp
do głów.
- To znaczy? - spytała niewinnie.
Jared wskazał głową na jej błyszczącą broszkę w kształcie czaszki.
- Krzykliwą biżuterię zostaw lepiej w domu.
- Ale ja lubię krzykliwą biżuterię - odparła Lizzie, krzyżując ręce.
- Elizabeth... - upomniał ją surowo. - Postaraj się mnie nie zawieść.
Powoli, z godnością Lizzie przecisnęła się obok niego, podeszła do
frontowych drzwi i szeroko je otworzyła. Zauważyła przy okazji, iż Carleen i
Edward zdążyli umieścić na schodach kawałek szerokiej dykty.
- Ależ, mój drogi - powiedziała, uśmiechając się do niego niewinnie. -
Skąd ci to mogło przyjść do głowy?
Jared popatrzył na nią uważnie i bez słowa zjechać po prowizorycznym
pomoście na ulicę.
Lizzie żałowała, iż brak jej odwagi, by powitać go wyłącznie w czarnym
krawacie i niczym ponadto.
Jednak nałożenie sukni, którą miała na sobie, również nie było łatwe.
Zamówiła ją kiedyś z katalogu i dopiero po otrzymaniu przesyłki odkryła,
RS
38
iż jest to jedna z tych kiecek, które zmuszają kobietę do zrzucenia wpierw
kilku kilogramów.
Oczywiście nigdy tego nie zrobiła i nigdy dotąd nie miała jej na sobie.
Jedwab w cielistym kolorze, przybrany pomarańczowymi, migocącymi
cekinami, ciasno opinał jej ciało, odsłaniając nogi w połowie uda.
Uzupełniła strój wymyślną fryzurą, w której każdy lok sterczał w inną
stronę. Następnie wpięła w uszy kryształowe kolczyki w kształcie dyni i
mocno podkreśliła oczy szarą kredką. Na nogi wsunęła przybrane
pomarańczowymi cekinami tenisówki.
Była pewna, że Jared będzie zaszokowany. Nie mogła się doczekać, by
zobaczyć jego minę.
Dokładnie o siódmej dwadzieścia siedem Jared wjechał swoją specjalnie
wyposażoną furgonetką na podjazd przed jej domem. Nie spodziewał się, że
będzie już gotowa. Była jednak, ubrana w najohydniejszą chyba kieckę, jaką
miała. Wiedział o tym, zanim ją jeszcze zobaczył. I to tylko dlatego, że
poprosił ją o nie sprawienie mu zawodu. Postanowiła zrobić dokładnie to, o
co prosił.
Czuł, że czeka go ciężki wieczór, ale czego się nie robi dla zbożnego celu?
Gdyby kilka lat temu obchodził się z Elizabeth równie delikatnie jak teraz,
zamiast się na nią wydzierać, być może nadal byliby małżeństwem.
Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]