[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mistrzowskie. W burzy wrzała moc, mistyczna energia odwieczna jak sam czas, siła zdolna
rozłupywać kamienie, rozgrzewać powietrze, przemieniać wodę w parę, spalać wszystko na
swojej drodze.
W tej chwili, trzeba przyznać, byłem wystarczająco zdeterminowany, aby spróbować
wszystkiego.
Demon zawył i kołysząc się, parł do przodu, niezdarny, ale szybki. Jedną ręką
wycelowałem kijem w niebo, palcem drugiej wskazałem demona. Czerpanie energii z burzy
to niebezpieczna rzecz. Nie istnieje rytuał, który nadałby kształt tej energii. Nie chronił mnie
żaden krąg, nie było nawet słów, którymi mógłbym osłonić swój umysł przed przepływem
magicznej mocy. Skoncentrowałem swoje zmysły i sięgnąłem nimi w górę, tam gdzie szalała
burza, powstrzymując bezkształtne moce i nadając im kształt czystej energii, która zaczęła
spływać do mnie, do końca mojego kija.
- Harry? - odezwała się Susan. - Co robisz?
Kuliła się na ziemi, drżąc w swojej wieczorowej sukni. Jej głos brzmiał słabo, cienko.
- Czy kiedykolwiek jako dziecko bawiłaś się tak, że wszyscy tworzą rząd, trzymając
się za ręce i szurają stopami po dywanie, a ostatnia osoba w rzędzie dotyka kogoś w ucho,
żeby go zbić?
- Tak - przyznała zmieszana.
- Właśnie to robię. Tylko na większą skalę.
Demon znów wrzasnął i wyskoczył w powietrze na swoich silnych nogach ropuchy.
Gnał w moim kierunku, żeglując przez powietrze z przerażającym i nienaturalnym
wdziękiem. Resztkę woli, która mi pozostała, skupiłem na kiju i chmurach nad głową,
pełnych gniewnej mocy.
- Ventas! - krzyknąłem. - Ventas fulmino!
Za sprawą mojej woli, pomiędzy końcem kija a chmurami przeskoczyła iskra. Trafiła
w przewalające się, wrażliwe epicentrum burzy. W odpowiedzi rozległ się piekielny ryk.
Błyskawica, rozpalona do białości furia, potworny wicher i ulewa - wszystko zwaliło się na
mnie, skupiając się wokół kija. Poczułem wstrząs od uderzenia mocy. Miało siłę młota
pneumatycznego. Kiedy prąd zaczął przepływać przez kij w kierunku mojej dłoni, mięśnie
napięły się konwulsyjnie, przyginając mnie do ziemi. Za wszelką cenę musiałem skupić się na
swoim celu, by mimo wszystko utrzymać dłoń wyciągniętą w stronę zbliżającego się demona
i skierować nieokiełznaną energię na jego ciało, o ile bardziej wytrzymałe od mojego.
Demon był może o piętnaście centymetrów ode mnie, kiedy kipiąca we mnie
wściekłość burzy wytrysnęła z mojego palca wskazującego i ugodziła go w samo serce. Siła
uderzenia odrzuciła go w tył i uniosła w górę, gdzie pozostał w wieńcu oślepiającej energii.
Bronił się, wrzeszczał wymachując żabimi łapami i kopiąc żabimi nogami. Po chwili
wystrzeliła z niego fontanna błękitnych płomieni. Noc jeszcze raz stała się jasna jak dzień, aż
musiałem przesłonić oczy. Susan krzyknęła z przerażenia i wydaje mi się, że musiałem
krzyczeć wraz z nią. Potem zapadła cisza. Płonące skrawki czegoś, o czym nie miałem ochoty
myśleć, opadały z cichym plaskaniem wokół nas na jezdnię, na chodnik, na podwórka
pobliskich domów. Szybko spalały się, pozostawiając po sobie okruchy węgla, które
skwiercząc stygły. Wiatr nagle ucichł, a deszcz przeszedł w drobną mżawkę. Moc burzy się
wyczerpała.
Nie mogłem utrzymać się na nogach, więc drżący i wykończony usiadłem na ziemi.
Włosy miałem suche i nastroszone. Dym unosił się z poczerniałych palców stóp. Siedziałem
tak, szczęśliwy, że żyję, że mogę znów normalnie oddychać. Pragnąłem tylko doczołgać się
do łóżka i spać przez kilka dni, pomimo że wstałem niecałe pół godziny temu.
Susan z pobladłą twarzą usiadła i spojrzała na mnie spod przymkniętych powiek.
- Co robisz w przyszłą sobotę? - spytałem.
Nie odpowiedziała, tylko przyglądała mi się przez chwilę, po czym znów położyła się
na boku. W ciemności usłyszałem kroki zmierzające w moim kierunku.
- Wzywanie demonów - rozległ się cierpki głos pełen niesmaku. - Jeszcze i to, obok
innych potwornych czynów, jakich się dopuściłeś. Wiedziałem, że dzisiejszej nocy czuć
w powietrzu czarną magię. Jesteś zarazą, Dresden.
Z trudem pochyliłem głowę, by powitać Morgana, mojego strażnika. Był wysoki
i wyglądał masywnie w swoim czarnym płaszczu. Deszcz przykleił mu jego siwiejące włosy
do czaszki i spływał po pobrużdżonej twarzy wyglądającej jak blok skalny, w którym woda
rzezbi kanały.
- Nie ja wezwałem tego demona - wybełkotałem. - Jednak to ja cholernie skutecznie
odesłałem go z powrotem tam, gdzie jego miejsce. Nie widziałeś?
- Widziałem, jak się przed nim broniłeś, ale nie widziałem nikogo innego, kto by go
wezwał. Prawdopodobnie ty sam go przywołałeś i straciłeś nad nim kontrolę. I tak nie byłby
w stanie mnie dosięgnąć, Dresden. Na nic ci się to nie zdało.
Roześmiałem się słabo.
- Pochlebiasz sobie, Morgan. Nigdy nie zaryzykowałbym wzywania demona tylko po
to, żeby się do ciebie dobrać.
Przymrużył swoje wystarczająco już wąskie oczy i powiedział:
- Zwołałem Radę. Będą tu, kiedy słońce wzejdzie dwa razy. Wysłuchają mojego
zeznania, Dresden. Będę musiał przedstawić im dowody przeciwko tobie.
W świetle odległej błyskawicy widać było w jego oczach szaleńca dziki błysk.
- A wtedy oni rozkażą wykonać na tobie wyrok śmierci.
Popatrzyłem na niego bez wyrazu.
- Rada - powiedziałem. - Przyjeżdżają tu. Do Chicago.
Morgan obdarzył mnie uśmiechem, z jakim rekin obserwuje małe foki.
- W poniedziałek o świcie stawisz się przed nimi. Zazwyczaj nie lubię swojej roli
egzekutora, Harry Blackstonie Copperfieldzie Dresdenie. Jednak w twoim przypadku jestem
dumny, że ją spełnię.
Wzdrygnąłem się, kiedy wymówił moje pełne imię. Zrobił to prawie doskonale - może
przez przypadek, a może nie. Wśród członków Rady są tacy, którzy znają moje imię, wiedzą,
jak powinno brzmieć. Próba ucieczki przed zgromadzeniem Rady, próba uniknięcia go
równałaby się przyznaniu się do winy i ściągnięciu na siebie nieszczęścia. Znając moje imię,
mogliby mnie znalezć. Mogliby mnie dopaść. Wszędzie.
Susan jęczała i zwijała się na ziemi.
- Harry? Co się dzieje? - wymamrotała.
Odwróciłem się, żeby jej pomóc się podnieść. Kiedy spojrzałem przez ramię, Morgana
już nie było. Susan kichnęła i przytuliła się do mnie. Objąłem ją ramieniem, żeby podzielić
się tą odrobiną ciepła, jaka mi jeszcze została. Poniedziałek rano. W poniedziałek rano
Morgan wyrazi swoje podejrzenia i wystąpi z oskarżeniami, co najprawdopodobniej
wystarczy, by skazać mnie na śmierć. Kimkolwiek był Pan czy Pani Cień, muszę znalezć go
przed poniedziałkiem rano albo mogę pożegnać się z życiem.
Rozmyślałem nad tym, jak kiepskim jestem partnerem do randki, kiedy zatrzymał się
obok policyjny samochód i skierował na nas reflektor.
- Odłożyć kij i podnieść ręce do góry. Nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów
- powiedział funkcjonariusz przez głośnik.
To całkiem naturalne, pomyślałem z pełnym rezygnacji stoicyzmem, że policja
aresztuje nagiego mężczyznę i kobietę w wieczorowej sukni, siedzących na chodniku
w strumieniach deszczu jak para pijaków, którzy właśnie wyszli z libacji.
Susan przysłoniła oczy i spojrzała pod światło. Wymioty musiały pomóc jej pozbyć
się z organizmu eliksiru, co zakończyło jego miłosne działanie.
- To najgorszy wieczór w moim życiu - stwierdziła spokojnym i beznamiętnym
głosem. Policjanci wysiedli z samochodu i zbliżali się do nas. Chrząknąłem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl