[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dłoń na swojej piersi. Na sercu.
- Widzisz, co zrobiłaś?
Czuła pod palcami jego ciężkie tętno. Serce podeszło jej
do gardła.
- Czego ty chcesz, Rileyu?
- Zabierz mnie znów do raju - poprosił.
Miłość eksplodowała jak wulkan. Eden rozpięła mu
koszulę, sięgnęła do paska.
- Chodz - powiedziała.
Lecz to on prowadził. W gęstej, gorącej ciemności zdarł z
niej ubranie. Potem z siebie. Opadła na chłodną pościel.
Tęsknie czekała na jego pieszczoty.
A Riley zdawał się czytać w jej pragnieniach. Wzdychała,
wiła się pod jego cudownymi dotknięciami. Sama też
odpowiadała mu pieszczotami. I na każdy pocałunek
odpowiadała namiętnym pocałunkiem.
Dotykała go, pieściła w sposób, o jakim przedtem tylko
czytała. Nie wyobrażała sobie, iż może to być takie
podniecające. Smak jego skóry na czubku języka, odgłos jego
ciężkiego oddechu jak ogień rozpalały jej krew.
- Pragnę cię - szepnęła. Z najwyższym trudem
powstrzymywała się przed wyznaniem mu miłości.
Riley przesunął się. Poczuła, iż jej dotknął. Tam. Ale
zupełnie inaczej. Dotknięciem delikatnym i wilgotnym.
Niesamowitym.
- Riley.
Delikatnie poruszył językiem.
- Pozwól mi, aniele. Pozwól mi kochać cię.
Czemu tak tu ciemno?! Chciała go zobaczyć. Upewnić się,
że był to tylko mężczyzna, który sprawiał, że chciała krzyczeć
z niewypowiedzianej rozkoszy.
Fala za falą, cudowne doznania wstrząsały jej ciałem.
Mocniej i mocniej. Riley przesunął się, przycisnął do
dudniącego serca. Potem wstał.
- Nie odchodz! - wykrzyknęła nieprzytomnie. Zaśmiał się
cichutko.
- Nie odchodzę, kochanie. Nie wiesz? Nie opuszczę cię.
Skrzypnęła otwierana szufladka. Po chwili znów trzymał ją w
ramionach.
Pocałował ją. Położył ręce na piersiach. Przyciągnęła go.
Zwarli się w uścisku.
- Raj czeka - wyszeptała.
Wnet odnalezli wspólny rytm. Eden wbiła wzrok w
ciemność. Słyszała tuż na sobą bicie serca Rileya. Poznawała
nowe oblicza seksu. Słodycz i delikatność. Gwałtowność i
zachłanność. Aż do utraty tchu.
Wymówił jej imię. Jakby pytał gęsty mrok.
- Tu jestem - odparła. I nie zamierzam odejść, pomyślała.
Rankiem żadne z nich nawet słowem nie wspomniało o
wyjezdzie Eden z Casa Luna". Kiedy się przebudzili, razem
wzięli prysznic i wrócili do łóżka.
Przed południem poszli nad basen w zatoce. Usiedli na
jednym leżaku. Eden przytuliła twarz do jego piersi. Nadszedł
Miguel. Ze zdumienia wysoko uniósł brwi.
- Nie zwracaj na niego uwagi - powiedział Riley.
Była zbyt zmęczona, by się z nim spierać. Położyła mu
głowę na ramieniu. Zamknęła oczy. Pocałował ją w czoło. A
ona z wolna odpływała w sen.
- Eden. - Riley potrząsnął nią delikatnie. - Eden. Ktoś
chce z tobą rozmawiać.
Leniwie podniosła powieki.
- Ktoś chce ze mną rozmawiać? - zdziwiła się.
Wolno zaczynała widzieć coś przed sobą. Nogi. W
długich, wełnianych spodniach. Drogich spodniach. Podniosła
oczy.
- Tatuś?
- Eden Marie. - Aysina ojca lśniła w słońcu. Minę miał
bardzo srogą. - Miałem telefon. Z magazynu Getaway". To
był fotograf, który przypomniał sobie, gdzie cię widział
wcześniej. I poprosił mnie o komentarz w sprawie twojego
ślubu!
Wetknął rękę do kieszeni. Jak zawsze, zaczął podzwaniać
kluczami.
- Co to za miejsce? Co ty tu robisz? I kim jest ten
człowiek? - Wyrzucał z siebie pytania zimnym głosem.
Eden wciąż trwała bez ruchu. Stale miała nadzieję, że był
to tylko senny koszmar.
Riley wysunął się spod niej. Wstał i wyciągnął rękę.
- Panie Whitney, nazywam się Riley Smith.
Jej ojciec zignorował wyciągniętą dłoń.
- Eden? - rzucił.
Kiedy bywał tak nieznośnie opiekuńczy, potrafił być
arogancki.
- Tato! - zawołała.
- Chcę dokładnie wiedzieć, co się tutaj dzieje? -
Zmarszczył brwi.
- Jestem na wakacjach. Przecież wiesz.
- Z tym... tym... - Wykonał nieokreślony ruch ręką w
stronę stojącego nieruchomo jak skała Rileya. - Z tym
żigolakiem?
To przywróciło Rileya do życia. Dłonie same zacisnęły się
w pięści.
- Pan wybaczy, ale...
- Pozwól mi porozmawiać z ojcem na osobności, Rileyu -
przerwała mu Eden. Spojrzała mu błagalnie w oczy. - Proszę.
Gniewnie potrząsając głową, Riley odszedł. Eden
odprowadziła go wzrokiem.
- Tato, jak mogłeś?
- Jak mogłem co? - Dzyń, dzyń, dzwięczały klucze w jego
kieszeni. - Jak mogłem ruszyć na poszukiwanie córki, kiedy
dowiedziałem się, że wyszła za mąż? Jak mogłem wystraszyć
się, że mogła wpaść w ręce jakiegoś złotoustego
wydrwigrosza, czyhającego tylko na jej pieniądze?
- Tato, proszę! Zaczekaj chociaż minutę. - Potarła dłonią
czoło. Zastanawiała się, od czego zacząć. - Powiedz jeszcze
raz, skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
Dzyń, dzyń.
- Magazyn turystyczny, w którym kilka miesięcy temu
wydrukowali artykuł o bibliotece. Zadzwonili z prośbą o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]