[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozwarły się wrota. Dwóch jezdzców wpadło do wnętrza fortyfikacji, ale ich towarzysze byli daleko.
Zwłaszcza paru ostatnich, być może rannych, jechało wolniej. Wokoło panowały cisza i spokój, więc
dwaj wartownicy ze sztucerami w ręku czekali w. bramie, aż wejdą pozostali.
Pułkownik Kos ukryty w zaroślach, widząc sprzyjającą sytuację, dał znak. Węszący Wilk, z którym
Ryszard przewędrował kiedyś puszczę od Tippecanoe po Illinois River, zakrzyczał jak sęp. Na ten sygnał
spod palisady fortu wyskoczyli czerwonoskórzy, dopadli otwartej bramy i zwarli się w walce wręcz. Kos
ruszył konnicę. Na strażniczych wieżach zagrzmiały strzelby. Amerykanie walcząc z Indianami usiłowali
zawrzeć wrota, ale nie zdołali. Czerwonoskórzy i Kanadyjczycy opanowali bramę. W palbie karabinów
szczękała stal szabel, tomahawków i bagnetów. Jeszcze chwila zmagań i walczący tłum wtoczył się na
dziedziniec warowni. Amerykanie zabarykadowali się wewnątrz budynków, skąd razili kulami
nieprzyjaciela. W centrum Schlosser wybuchł pożar. Kłęby dymu unosiły się w górę i mieszały z nisko
wiszącymi obłokami. Opór Amerykanów słabł. Zwycięstwo indiańsko-angielskie było już przesądzone.
Pułkownik Thomas Talbot słysząc ze wszystkich stron odległą strzelaninę przypuścił szturm na
Górną Przystań. Mała liczebnie załoga osłaniająca port zamknęła się w blokhauzie i bohatersko odpierała
ataki. Po południu z dachu obronnej budowli amerykański żołnierz przez szkła lornetki dojrzał angielską
chorągiew powiewającą na warowni Schlosser. W tej sytuacji dalsza obrona wydała się załodze
daremna. Wywiesili białą flagę.
W bladym świcie dawno już zgasł tętent końskich kopyt. Za kawalerzystami zamknęły się wrota
twierdzy Niagara, Poważnie uszczuplona załoga czuwała u strzelnic wysokiej palisady. Gdzieś od Dolnej
Przystani echo niosło odgłosy bitwy. Po niebie ciągnęły ciężkie, nabrzmiałe jesienną wilgocią chmury.
Około południa stęknęły za rzeką armaty i pociski zaczęły tłuc w zabudowania fortu. Równocześnie,
osłaniając się plecionkami z gałęzi i drewnianymi, obciągniętymi zwierzęcą skórą tarczami biegli do
szturmu Indianie i Anglicy. Nieśli długie drabiny.
Rozjazgotały się amerykańskie sztucery i garłacze. Wśród oblegających padali zabici i ranni. Na czele
szturmujących biegł Czarny Jastrząb z tomahawkiem w ręku i krzykiem zagrzewał wojowników do walki.
Nieco dalej porucznik James Brenton prowadził Anglików. Indiańscy jezdzcy obiegali fort gęsto
strzelając do obrońców.
W pewnej chwili armaty "umilkły. Piechota dopadła ostrokołu i opierała drabiny. Pierwsi wojownicy i
żołnierze pięli się po szczeblach. Jakiś Amerykanin wychylony ponad palisadę wytężył siły, aż wreszcie
odepchnął drabinę. Runęła wraz: z ludzmi. Inny próbował zrobić to samo, ale trafiony kulą1 w głowę,
zwisł na palisadzie. Pod jego osłoną Indianie dotarli do szczytu ostrokołu i poczęli przeskakiwać na
drugą stronę. Zbyt szczupła załoga uległa przewadze atakujących. Ktoś otworzył bramę. Konnica wpadła
na dziedziniec Niagary. Wojenny: krzyk triumfu pochwycił pobliski bór.
O brzasku Amerykanie w Dolnej Przystani zaatakowali Kanadyjczyków chcąc ich zepchnąć do rzeki,
ale napotkali zacięty opór, choć szeregi wroga topniały systematycznie.
Około godziny dziesiątej wśród żołnierzy Unii zapanowała radość. Sześciuset kawalerzystów przybyło
z odsieczą z fortu Niagara. Przegrupowali swoje oddziały i konnica ruszyła do ataku.
Generał Brock z niepokojem patrzył na wzmocnione siły przeciwnika. Zastanawiał się, czy wytrwa do
przybycia Tecumseha. Wokoło było cicho. Pozostałe wojska zaprzestały walki nad Niagarą, Schlosser i
Devils Hole. Jedynie w Dolnej Przystani huczały strzelby. Nie było czasu na analizowanie sytuacji.
Nadbiegała konnica nieprzyjaciela. Pod szarą powłoką obłoków matowo połyskiwały szable.
Ognia! padła komenda.
Gruchnęła nierówna seria wystrzałów, pózniej druga, trzecia. Walą się ze rżeniem konie, spadają
jezdzcy.
Ognia!
Grzechot wystrzałów. Znowu trafieni ludzie lecą pod kopyta nadjeżdżających. Pozostali zawracają. Za
nimi gonią kule i groty indiańskich strzał.
Chwila oddechu i znów gęsto strzelając najeżdża wróg. Wita go palba strzelb. Tym razem Amerykanie
prą naprzód. Już są prawie na pozycjach angielskich, gdy od strony puszczy bojowy wrzask
czerwonoskórych wdziera się w bitewny zgiełk i na tyły Amerykanów spadają tomahawki wojowników
Tecumseha.
Generał -Izaak Brock ociera zmęczoną i brudną od potu twarz. Na jego obliczu pojawia się radość.
Słyszy na południu i północy dalekie szczekanie broni. Przed nimi walczą Indianie Skaczącej Pumy.
Podrywa wojsko do ostatniego szturmu. Z szablą w ręku krzyczy:
Naprzód! Zwycięstwo!
Biegnie. %7łołnierze zrywają się za nim.
Okrzyk hura!" leci w niebo. Z bagnetami na karabinach uderzają żołnierze Unii. Rozpoczyna się
piekielny taniec śmierci. Dzwoni metal. Od czasu do czasu pada strzał. Chwieją się Amerykanie. Brock z
pistoletem w jednej, z szablą w drugiej
ręce uwija się jak szatan. Właśnie ciął jakiegoś majora - gdy strzelił ktoś z tyłu. Gorący ból
przeszył plecy generała.
Jeszcze parę minut zmagań i Amerykanie uchodzą w nieładni z pola bitwy. Z wolna cichną
wystrzały. Bój gaśnie. Nad Dolną Przystanią wiatr rozwija sztandar Wielkiej Brytanii.
Tecumseh na koniu objeżdża pobojowisko. Z powagą i ze smutkiem patrzy na poległych
wojowników i żołnierzy. Nagle zatrzymuj e rumaka. Niedowierzająco patrzy na generalski mundur
Zeskakuje z siodła i klęka obok. Kładzie dłoń na czole leżącego
Generał Izaak Brock z wysiłkiem otwiera powieki. Poznaje Tecumseha.
Zwycięstwo szepce z trudem.
Oczy generała gasną. Zasnuwa je mgła śmierci.
Puma Gotowa do Skoku milczy. %7łal chwyta go boleśnie za krtań. Powstrzymuje łzy, zaciska wargi.
Wstaje i z szacunkiem składa prawą dłoń na lewej piersi oddając hołd bohaterowi.
Stoi przez chwilę nieruchomo jak posąg. Nie słyszy triumfującego wojska. Rozumie, że zginął bliski mu
człowiek i orędownik indiańskiej sprawy.
Na drugi dzień na znak żałoby opuszczono brytyjskie flagi do połowy masztów. W głuchym stukocie
werbli zwłoki bohaterskiego generała odprowadzono na wieczny spoczynek. Szli oficerowie, naczelnicy
plemion, żołnierze. Tecumseh w głębokiej zadumie, z ogromnym smutkiem patrzył na trumnę Izaaka
Brocka jadącą na armatniej lawecie.
Pułkownik Thomas Talbot, sekretarz gubernatora, głosem przepojonym żalem i goryczą mówił o
wybitnych zasługach generała, potem pożegnaniem zahuczała salwa honorowa. Gdy urósł mogilny
kopczyk i poczęto się rozchodzić, Kos spostrzegł, że nie ma w pobliżu Skaczącej Pumy. Dojrzał go
idącego w stronę lasu.
Trzy dni i tyleż nocy sachem nie wracał do warownego obozu w Dolnej Przystani. W ustronnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]