[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pierwszym rozkwicie, i niewinności dziecka, i postawa księżniczki. Miała w sobie tyle uroku,
że księżna cofnęła się na fotelu i zapatrzyła jak w obraz.
Jednak ty jesteś... czarująca. Skąd u ciebie taka uroda?
Stefcia roześmiała się.
Dlaczego, babciu?
Wtem zastukano do drzwi. Księżna spytała ostro:
Kto tam?
Ja, Waldemar.
Staruszka prędko powstała, idąc otwierać drzwi. Stefcia posunęła się za nią.
Ordynat wszedł ze słowami:
Szukam pań po całym zamku. Ukryłyście się dobrze, ale...
Umilkł ujrzawszy Stefcię w diademie z brylantów. Popatrzył chwilę. W oczach mu bły-
snął zachwyt, radość, tryumf. Podszedł bliziutko i rozjaśniony wziął jej dłonie.
Cudzie mój! jesteś jak zjawisko!
Prawda, jak jej dobrze w tych klejnotach? podchwyciła księżna.
Bosko! bosko! powtarzał Waldemar, ściskając ręce narzeczonej. Chciałbym, aby cię
teraz widzieli wszyscy...
Zawahał się.
Co ci zazdroszczą dokończył.
Nie wyglądam jak kopciuszek w przebraniu? spytała Stefcia trochę kokieteryjnie.
Księżna zaśmiała się. Waldemar ucałował jej ręce.
Jesteś jak królowa, tylko brak stosownej sukni, kolii i tych tam dodatków do uszu i rąk,
no... i płaszcza gronostajowego! Gdy cię tak ubiorę, podbijesz świat!
A najwięcej króla szepnęła Stefcia z ładnym pochyleniem głowy.
Oj, ty łobuzie! pogroziła jej księżna.
Króla oczarowałaś w codziennej sukience i w koralach, które mi są droższe od całego
tego sezamu rzekł Waldemar wskazując na stół z klejnotami.
Podeszli bliżej. Ordynat wziął piękną przepaskę z gwiazd brylantowych, z wielkimi rubi-
nami w środku, i sam włożył ją na głowę narzeczonej, zdjąwszy uprzednio diadem.
Czarująco!
Ona śmiała się rozbawiona. Księżna podawała Waldemarowi coraz nowe klejnoty. On je
przymierzał Stefci.
Dziewczyna, widząc siebie w lustrze, była zmieszana własną pięknością. Waldemarowi
oczy grały zachwytem, pożerał wzrokiem swą ukochaną, ciesząc się w duszy, że te magnac-
kie klejnoty tak ją ładnie stroją.
100
Sam wybrał dwa sznury bardzo cennych pereł z małą klamerką sadzoną brylantami i z
uśmiechem zapiął je na szyi Stefci. Perły na bladolila jedwabnej bluzce błyszczały jak rosa na
smukłym irysie.
Te już niech tu zostaną rzekł serdecznie Waldemar, całując ręce spłonionej Stefci
niech to będzie mój pierwszy dar po pierścionku.
Pierwszy? Ileż mam już darów od pana? To nie pierwszy! kręciła głową Stefcia.
Ależ z tych rodzinnych zbiorów pierwszy odrzekł ordynat.
Podziękowała mu ślicznym uśmiechem. Waldemar spojrzał w jej oczy drapieżnie, za-
drżały mu nozdrza. Delikatnie objął ją i przytulił do siebie, palące usta przycisnął do gorących
ust narzeczonej.
Stefcia zdrętwiała. Waldemar puścił ją natychmiast. Dziewczyna spojrzała na księżnę,
lecz staruszka dyskretnie była bardzo zajęta klejnotami.
Waldemar uderzył się w czoło.
Ach, zapomniałem! Przyjechał Morykoni. Szukałem pań, lecz na widok mego cudu za-
pomniałem o świecie całym.
Zaczęli we troje układać klejnoty i zamykać pudełka. Waldemar chował do szafki.
Kiedy Stefcia z księżną i ordynatem ukazała się w sali, podszedł do nich hrabia Moryko-
ni, wysoki mężczyzna z blond bakami i głową uczesaną starannie na pół. Wyglądał, jakby mu
kto rozdzielił na dwie części twarz, którą spinały niby klamrą binokle w złotej oprawie.
Przywitał teściową i skłonił się Stefci z wytworną grzecznością.
Podała mu rękę eleganckim ruchem, z pewnym chłodem, co dodało jej dystynkcji i ja-
kiejś subtelnej pańskości.
Hrabia spojrzał zdumiony, stropił się nawet, lecz natychmiast podniósł do ust jej rękę i
rzekł z galanterią:
Najlepsze życzenia... i powinszowania, chociaż te ostatnie głównie ordynatowi powin-
ny być składane.
Dziękuję rzekła Stefcia z prostotą i odeszła do grupy młodej księżnej, panny Rity i
Trestki.
Morykoni patrzał na narzeczoną ordynata coraz bardziej zdziwiony. Jej uroda, wytwor-
ność, sposób mówienia, każdy ruch zachwycał hrabiego. Stefcia przedstawiła mu się w zupeł-
nie innym świetle niż dawniej.
Quelle noble fille! quelle enchantresse!12 powtarzał sobie, nie wierząc własnym
oczom.
Na pana Rudeckiego także patrzał niedowierzająco. Takich przeciętnych obywateli wy-
obrażał sobie jako mamutów tu ujrzał zupełnie światowego człowieka i kręcił rozdzieloną
głową, jakby podejrzewając, że pan Rudecki ucharakteryzował się odpowiednio.
Przy wieczerzy Stefcia siedziała naprzeciw hrabiego, nieustannie widząc jego wypukłe
niebieskie oczy oszklone binoklami; wpijały się w nią jak dwa świdry. Rozmowę przy stole
prowadzono ogólną, bardzo ożywioną. Stefcia odzywała się dużo i dobrze, mówiła z życiem i
swobodnie. Jej oczy świeciły gwiazdziście, usta pociągały. Zachwyt hrabiego nie miał granic.
Ta Rudecka robiła wrażenie patrycjuszki!
Waldemar widział podziw Morykoniego, malujący się w jego oczach. Zadowolony z po-
wodzenia narzeczonej, umyślnie rozmowę prowadził tak, aby Stefcia mogła dużo mówić. Nie
wątpił, że potrafi wybrnąć z każdej kwestii. Brał już ją nieraz na próbę i przekonał się, że ma
bystry umysł, dowcip i takt.
Podczas ostatniego dania Trestka rzekł, nie zwracając się wyłącznie do nikogo i jakby
pod wpływem nagłej myśli:
Najobrzydliwszą wadą naszego wieku jest flirt. Gilotynowałbym go, miażdżył to mój
12
Quelle noble fille! quelle enchantresse! (fr.) Jaka szlachetna panna! jaka czarodziejka!
101
wróg zapamiętały!
Panna Rita zaśmiała się.
A sam go pan uprawiasz rzekła z przekąsem.
Ja? Chyba pani żartuje? Gdzież są dowody?
Zapewne! tu ich pan nie przywiózł, pozostały za granicą.
Czy pani miała tak ścisłe informacje o moim sprawowaniu się tam?' zapytał zły.
Wszyscy się roześmiali. Rita wzruszyła ramionami.
Och! mało mię to obchodzi! Staję tylko w obronie flirtu.
Bo go pani adoruje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]