[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Nawet nie wiem, czy mógłbym. A to
bie się podoba?
Catherine się zawahała. Nie chciała go obrazić, mówiąc,
że dom w ogóle jej się nie podoba. Na to będzie czas póź
niej.
- Nie umiem powiedzieć... Budynek jest bardzo piękny, so
lidny i bogaty, lecz czuje się smutek, jakby stracił duszę.
292
Marcus zerknął w głąb gabinetu.
- Mój ojciec bardzo go lubił. To on był jego duszą.
- To dla ciebie na pewno bardzo wiele znaczy, prawda?
- Tak. Chociaż naprawdę nie wiem, czy mógłbym tutaj
mieszkać. Najpierw zrobimy remont, a potem zobaczymy.
- Twój ojciec nie żyje. Nie przywrócisz przeszłości. - Ca
therine wzięła męża pod rękę. - Chodź, znajdziemy Harry'ego.
O pozostałych sprawach porozmawiamy później, najlepiej
z Elizabeth.
Harry czekał na dole. Nadeszła pora rozstania.
- Niech Bóg cię zachowa w zdrowiu i opiece - z niekłama
nym bólem powiedziała Catherine. - Będę za tobą tęsknić du
żo bardziej, niż myślisz.
-I ja za tobą, Catherine. Na szczęście dostałaś wspaniałego
męża. - Spojrzał w bok, na drugą stronę salonu, na człowieka,
który mu zabrał ukochaną i który mimo to został jego przy
jacielem. - Twoje miejsce jest przy Marcusie. Mam nadzieję,
że potrafi to docenić.
- Co zrobisz, kiedy już znajdziesz się w Holandii?
- Mam tam wielu przyjaciół. Na pewno mi pomo
gą. Nie powrócę do Anglii, dopóki król Jakub nie ustąpi
z tronu. Po śmierci Monmoutha oczy rojalistów zwró
cone są na Wilhelma. Będę mu wiernie służył. To jedno
mogę zrobić.
Marcus czekał cierpliwie, ale w końcu uznał, że czas prze
rwać tę scenę. Podszedł do Harry'ego, sięgnął do kieszeni i po
dał mu spory trzos z brzęczącą monetą.
- Przyda się panu na początek w Holandii.
293
- Bardzo dziękuję. Jest pan niezwykle hojny, sir. Pozostaję
pańskim dłużnikiem.
Marcus chrząknął głośno.
- Nie ma o czym mówić.
- Nieprawda. Wiele się nauczyłem. Wiem też, że dalsze
zmiany nadejdą stopniowo. Będę czekał, aż Jakub wreszcie
ustąpi z tronu.
- W to akurat nie wątpię, niech pan jednak pamięta, że tu,
w Anglii, wciąż grozi panu bardzo wiele. Proszę odszukać sta
tek o nazwie „Expedience". Kapitan nazywa się Daniel Erskine.
Rano czeka na pana. Niech pan będzie o świcie i przedstawi
mu się jako John Oakley - beznamiętnym tonem pouczał go
Marcus. - Chce pan jeszcze o coś zapytać?
- Nie, sir.
- W takim razie życzę wiele szczęścia. Chodźmy, Catherine.
Na nas też już pora.
Catherine przystanęła w progu i spojrzała na Harry'ego.
Trapił ją niepokój. Bała się zostawić go tutaj samego. W mro
ku pustego korytarza czaiły się jakieś cienie. A może to jedy
nie była gra wyobraźni?
Zapadł zmrok. Harry od kilku godzin tkwił sam w pu
stym domu. Zastanawiał się, jak najkrótszą drogą dotrzeć ra
no do portu. Nagle usłyszał kroki. Zaintrygowany, wziął świe
cę i ostrożnie wyjrzał do holu. Echo dochodziło gdzieś z góry.
Powoli wszedł na schody. Spojrzał w ciemność i dostrzegł ja
kąś czarną postać sunącą w jego stronę. Wyciągnął nóż, lecz
w tej samej chwili otrzymał cios w piersi. Stracił równowagę
—
294
—
i runął ze schodów. Zanim upadł, zdążył dosięgnąć nożem
przeciwnika. Poczuł, jak stalowe ostrze zgrzytnęło o żebra.
A potem potoczył się jak kamień. Głowa uderzała o twar
de stopnie. Nareszcie znieruchomiał. Nie stracił przytomno
ści. Próbował się podnieść, lecz obolałe mięśnie odmówiły
mu posłuszeństwa. Nie mógł się poruszyć.
Rozdział jedenasty
Marcus pożegnał się z Elizabeth, powiedział dzieciom „do
branoc" i wyszedł na spotkanie z przyjaciółmi. Catherine po
stanowiła wcześniej się położyć. Była bardzo zmęczona. Alice
zapewniła ją, że to normalne podczas ciąży. Przy okazji jak
zwykle spytała, kiedy jego lordowska mość usłyszy tę dobrą
nowinę? W odpowiedzi Catherine tylko westchnęła. Zamk
nęła oczy i wtuliła się w miękką poduszkę. Piastunka czekała
na odpowiedź.
- Jutro, Alice - mruknęła Catherine, nie otwierając oczu
i dodała: - Nie znęcaj się nade mną. Jutro Harry bezpiecznie
wyjedzie do Holandii, Francji lub gdziekolwiek. A teraz chcę
jedynie zasnąć.
Jednak sen nie przychodził. Było już po północy, gdy prze
stała się wiercić i nagle usiadła na łóżku. Wciąż miała przed
oczami ponury dom w Westminsterze. Trapiło ją przeczucie...
Coś tam widziałam, przypomniała sobie. Coś, co nie pasowa
ło do otoczenia... Ale co to było?
Wstała i nerwowym krokiem zaczęła przechadzać się po
296
pokoju. W pamięci odtwarzała cały przebieg wizyty. Najpierw
byliśmy na dole, potem weszliśmy na piętro, do gabinetu oj
ca Marcusa. Krzesła, książki, ulotki, ślady palców na warstwie
kurzu... Zaraz, zaraz! Ulotki! Tuż obok otwartej szuflady. Zu
pełnie świeże, z opisem bitwy na Sedgemoor. Było tam wy
mienione nazwisko Monmoutha. Ktoś je niedawno przyniósł.
Kto? W jakim celu?
Nagły strach chwycił ją za gardło. Fenton! Uciekł spod
szubienicy i przybył do Londynu. Ukrył się w domu lorda
Reresby'ego. Doskonale wiedział, że nikt go tam nie znaj
dzie. Dziś tam nocował Harry... Catherine zakryła dłonią us
ta. Najgorsze przypuszczenia przyszły jej do głowy. W uszach
dźwięczały słowa: „Uratuj Harry'ego!". Boso przebiegła przez
sypialnię i otworzyła wewnętrzne drzwi, prowadzące do po
koju męża. Niemal po omacku podeszła do jego łóżka.
Marcus spał. Zapewne niedawno wrócił ze spotkania. Ca
therine przycisnęła jedną rękę do piersi, drugą zaś delikatnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]