[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mógłbym prosić o nieco precyzyjniejsze pytanie?
Na przykład dlaczego zgodził się pan ze mną spotkać?
Bardziej zobaczyłem, niż usłyszałem, że zachichotał.
Głupotą byłoby tego nie zrobić, skoro zadaliśmy sobie wpierw tyle trudu
odparł.
Coś zimnego przemaszerowało mi po krzyżu.
Dopiero po przejściu kolejnych kilku stopni spytałem:
A więc zaplanował pan sprowadzenie mnie do siebie?
Jako prosty sposób. Znacznie trudniej byłoby przekonać cię, żebyś przybył
bezpośrednio do Góry Dzur.
Aha. . . no tak. . . ale głupio, że sam na to nie wpadłem.
Zgadza się.
Zacisnąłem zęby. Miałem przed oczami pochwę jego miecza i czułem głód
ostrza.
No dobrze powiedziałem na tyle spokojnie, na ile mogłem. Jestem
w Górze Dzur. Po co?
Nie odwracając się, rzucił:
Trochę cierpliwości. Wkrótce wszystko będzie jasne.
Aha.
Zamilkłem, analizując usłyszane rewelacje. Wyglądało na to, że wkrótce spo-
tkam Sethrę Lavode, której byłem do czegoś potrzebny. Problem w tym, że nie
29
mogłem się zorientować do czego. Z tego co wiedziałem, nie miała powodu, by
chcieć mnie zabić, a poza tym gdyby chciała, Morrolan mógł to już za nią załatwić
parę razy. O co więc tu chodziło?
W końcu spytałem:
W takim razie co z Quionem?
Z kim?
Z tym jegomościem, który mnie okradł i teleportował się prosto tutaj.
A, z nim. Wrobiliśmy go. Otrzymał informację sugerującą, że może tu być
bezpieczny. Informacja była niezgodna z prawdą.
Rozumiem.
Znów kilka minut wspinaliśmy się w milczeniu. W końcu nie wytrzymałem
i spytałem:
Daleko jeszcze?
Niedaleko, jak sądzę. Zmęczyłeś się?
Trochę odparłem odruchowo, zastanawiając się nad tym jak sądzę .
Jest pan tu częstym gościem, lordzie Morrolan?
O, tak. Często odwiedzam Sethrę.
I oto miałem zagwozdkę, której przeanalizowanie zajęło mi następny, spory
kawałek schodów. No bo tak: skoro był tu częstym gościem, to dlaczego nie znał
długości schodów? Ano dlatego, że z nich nie korzystał, czyli teleportował się
w inne miejsce. W tym momencie minęliśmy masywne drewniane drzwi osadzo-
ne w lewej ścianie i szliśmy dalej. Skoro więc Morrolan tym razem wspinał się
po długich i męczących schodach, robił to na moją cześć. Nie do końca tylko ro-
zumiałem, dlaczego czy żeby mnie zmęczyć, czy żeby wyrobić sobie o mnie
opinię, czy też z obu powodów.
Powinienem mieć się na baczności po dojściu do tego wniosku, ale nic podob-
nego się nie stało. Zamiast tego zacząłem być zły. Z pewnym trudem udało mi się
to zamaskować, gdy wróciłem do poprzedniego tematu.
Myślę, że rozumiem, skąd pan wiedział, że Quion zjawi się ze złotem wła-
śnie tutaj.
Miło, że rozumiesz.
Natomiast nie rozumiem, skąd pan wiedział, że ukradnie mi pieniądze.
A, to było najłatwiejsze. Widzisz, trochę param się czarami. Podobnie jak
ty, jak sądzę.
Zgadza się.
W takim razie obaj wiemy, że przy użyciu stosownego czaru można w czy-
imś umyśle umieścić odpowiednią sugestię, i to tak, żeby osoba ta nie miała o ni-
czym pojęcia. W tym przypadku zasugerowaliśmy mu, że byłby to dobry i bez-
pieczny pomysł. Sugestia okazała się skuteczna.
Ty bękarcie! wyrwało mi się, zanim zdążyłem się ugryzć w język.
30
Powiedzenie, co myślę, było błędem i natychmiast pożałowałem, że to zrobi-
łem, ale trafiła mnie taka cholera, że nie potrafiłem się powstrzymać.
Morrolan zamarł na moment, po czym odwrócił się z dłonią na rękojeści broni.
Spojrzał na mnie z góry. Miał raczej paskudną minę, gdy spytał:
Przepraszam, co powiedziałeś?
Obserwowałem jego oczy i nie odpowiedziałem nie było sensu. Rozluzni-
łem ramiona. Największą szansę dawało użycie sztyletu, który miałem w lewym
rękawie. Powinienem zdążyć go wyjąć prawą i doskoczyć mu do gardła. Jeśli
pierwszy wyciągnę broń, mam szansę go zabić.
Z drugiej strony na pewno nie będzie to łatwe, ponieważ stał gotów do walki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]