[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mocno bić, krew pulsowała mu w skroniach.
Jestem skłonny wam pomóc. Przypuszczam, że chodzi o duże j niądze.
Zgadza się.
Wiesz, że kończyłem szkołę stanową?
Nie wiedziałem, ale to chyba dobrze.
Gówno dobrze warknął Strumm. Mieliśmy kiepskich nau cieli.
Beznadziejnych. Gdybym jeszcze raz musiał pójść do szkoły, to' brałbym taką z
dobrą kadrą.
Auden ma niezły zespół.
Ma też ładny stadion.
Sayles potwierdził, bo to była prawda. Wzorowany na stadionie > dier Field w
Chicago.
Naprawdę? Mam jakieś marzenia rzekł Strumm. Kiedy1 wiek się starzeje,
coraz więcej myśli o swoich marzeniach.
Wszyscy to mają.
Jedno z moich marzeń, to zarobić dużo pieniędzy. Ty szurnięta cioto, już
ci się to udało.
Kolejne, to podzielić się nimi ze szkołą taką jak Auden... Kpisz ze mnie
czy mówisz poważnie?
A w zamian... No, wyduś wreszcie!
...wybudujecie stadion futbolowy mojego imienia. Rozumiesz, miałem swoją
szansę i nie wykorzystałem jej. Więc najlepiej, jak będę miał stadion.
Hal, ale u nas już jest stadion.
Imienia Barnesa. Kto to był?
Jeden z absolwentów z lat dwudziestych. Filantrop. Jego fundacja est wciąż
w mocy.
Więc nie zmienicie nazwy stadionu?
Jest w warunkach darowizny. Nic nie możemy z tym zrobić. Strumm przyjrzał
się chorej roślinie i spryskał jej liście cieczą z poje-
lika opatrzonego napisem Strumm's Extra". Extra co? zastanawiał lie Sayles.
Biznesmen powiedział: Ale dość o tym. Mam też inne marze-de. Zawsze chciałem
mieć reaktor jądrowy swojego imienia.
Reaktor jądrowy?
W Champaign-Urbana mają chyba reaktor do badań nazwany czyimś imieniem.
Pomyślałem, że to równie dobry pomysł jak stadion.
Hal, nie potrzebujemy reaktora. Nie mamy wydziału nauk ścisłych. U nas
dominuje humanistyka.
Co jest w tych biało-żółtych pojemnikach? Stare konie? Stare świnie? Gówno
Strumma?
Wypiszę wam czek na dwieście tysięcy dolarów, jeśli wybudujecie reaktor i
nazwiecie go moim imieniem.
Hal, potrzebujemy trzech i pół miliona rzekł spokojnie Sayles.
Pyk.
~ Tak dużo? Poza moim zasięgiem. To był zły rok dla firmy. Zastój w gospodarce.
Ludzie pozbywają się roślin. Od tego zaczynają. Nie jestem dporny na recesję,
jak wszyscy mówią.
bud
"~ Auden zostanie zamknięty. , Nawet gdybym miał stadion i reaktor swojego
imienia, nie znalazł-ym więcej niż ćwierć miliona. ~~ Możemy nazwać katedrę
twoim imieniem. Budynek. Mamy kilka
Trzysta tysięcy maksymalnie. Może na wydział weterynaryjny wy-ym się o trzysta
pięćdziesiąt, ale na tym koniec. Hal, nie chcemy otwierać wydziału
weterynaryjnego.
ynków. Możesz wybierać.
sWałb
Więc nie ma o czym mówić. Pyk.
Całą drogę do kampusu Sayles jechał siedemdziesiąt mil na godzinę Na parkingu
zostawił samochód częściowo na krawężniku. Pędem prze. mierzył korytarze budynku
wydziału i zatrzymał się przed drzwiami
w sobie i słuchał, jak Glenn Darby wy. jaśnia jego nieobecność.
Złapał oddech, potem pchnął drzwi i pewnym krokiem ruszył w stronę katedry. Był
w połowie drogi, gdy studenci zorientowali się, że wrócił. Zaczęli klaskać.
Oklaski stawały się coraz głośniejsze, dołączyły do nich gwizdy i krzyki. Kiedy
dotarł do podium i wpiął sobie mikrofon, burza oklasków przeszła w owację na
stojąco. Dopiero po pięciu minutach ud mu się uciszyć studentów.
Potem z trudem powstrzymując łzy Randy Sayles zaczął mówić, płomiennie i
donośnym głosem. Być może wygłaszał ostatni wykład na Uniwersytecie Audena. Albo
może nawet ostatni wykład na jakiejkolwiek uczelni.
Corde przestał spacerować. Siedział na kanapie, przygarbiony i ponury. Dianę
zajmowała krzesło obok. Ręce trzymała na kolanach. Jamie Corde siedział między
rodzicami. Wyglądało, jakby się skurczył. Synu, to jest poważna sprawa. Nie
muszę ci tego powtarzać.
Ja niczego nie zrobiłem.
T.T. powiedział, że byłeś nad jeziorem tego wieczoru, kiedy zamordowano
Gebben.
Byłem sam. Aowiłem ryby. To wszystko.
Kochanie, proszę odezwała się Dianę.
Wzrok wlepiła w mleczne szkło talerza na słodycze, więc nie moż było stwierdzić,
czy mówi do ojca, czy syna.
Jamie, chcemy ci wierzyć, tylko że T.T. rozmawiał z kilkoma osobami,
które widziały dwóch chłopców, a ty odpowiadasz opisowi jednego z nich.
Jednak mi nie wierzycie. Myślicie, że kłamię. Było to stwierdzenie
oczywistego faktu. Nie patrzył na Corde'a, nie wytrzymałby jego spój' rżenia,
ale tak samo ojciec nie był w stanie spojrzeć w oczy chłopca.
Synu, musimy wiedzieć, co się wydarzyło. Nie przypominam sobie> gdzie
byłeś wtedy wieczorem. Ja...
Jamie wychylił się do przodu. Przecież ty w ogóle się nie interes^' jesz, co
robię wieczorami.
piane wtrąciła surowo: Nie mów w taki sposób do swojego...
Chłopak kontynuował: To gdzie byłem wczoraj wieczorem? Albo dwa dni temu?
Kurczę, skąd ty miałbyś to wiedzieć...
Synek! zganiła go matka, ale łagodnym tonem.
Chłopiec chwilę milczał, a potem rzekł: Poszedłem łowić ryby. Byłem sam.
Corde, detektyw od ciężkich przestępstw, znał wiele sposobów, dzięki którym mógł
wyciągnąć z chłopca prawdę. Blefowanie i zastraszanie. Nauczył się ich z
czasopism, biuletynów i na seminariach. Doskonalił podczas nie kończących się
kursów. Praktykował na złodziejach samochodów i włamywaczach. Nie mógł teraz
wykorzystać tych technik. Bardzo pragnął poznać prawdę, ale tylko jednym
sposobem.
Aowiłeś przy wale?
Nie, trochę dalej, z jakiegoś ogrodu.
Mówiłem ci, że masz nie wchodzić na teren prywatny. Jamie milczał.
Corde zapytał: Widziałeś wtedy tę dziewczynę lub jakiegoś nieznajomego?
Nie. Aowiłem, a potem wróciłem do domu.
Dlaczego mi wcześniej o tym nie mówiłeś? Wiedziałeś, że prowadzę śledztwo.
Bo byłem tam sam i niczego nie widziałem. Co miałem mówić?
Jamie, proszę.
Chłopak odwrócił wzrok. Idę do swojego pokoju.
Jamie... Corde wychylił się i dotknął kolana syna. Chłopiec nie
zareagował. Corde zadał pytanie, z którym zwlekał: W tamtą środę wieczorem
też nie było cię w domu?
Bill, o co ty właściwie pytasz? zaniepokoiła się Diane.
Jamie spojrzał na ojca. Chce wiedzieć, gdzie byłem, kiedy zamordowano tę
drugą dziewczynę. O to pyta.
Zaczekaj chwilę rzekł Corde. Nie możesz tego tak lekceważyć. T-T. i
Steve zamierzają z tobą rozmawiać...
Jamie beztrosko wyszedł z salonu. Twarz Corde'a zrobiła się czerwona Ze
wściekłości. Wstał, a potem powoli znów usiadł na kanapie.
Dobrze wiesz, że nie ma z tym nic wspólnego stwierdziła Diane.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]