X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Koniecznie musisz coś z tym zrobić - powiedziała.
- A co niby miałbym zrobić? - zniecierpliwił się Brett.
- Na przykład: zebrać wszystkich właścicieli tych skle�
pów i podzielić się z nimi swoimi pomysłami. Jestem pew�
na, że nawet dla sklepu Neda wymyśliłbyś jakieś zastoso�
wanie.
- Nic z tego, moja pani - warknął Brett. - Nie przyjecha�
łem tu po to, żeby ratować wasze miasto, tylko po to, żeby
uporządkować sprawy spadkowe. Sprzedam ten sklep pier�
wszemu nadarzającemu się kupcowi. A jeśli przed upływem
sześciu miesięcy nikt taki się nie znajdzie, to sklep także
przekażę miastu.
- Ale...
- Sześć miesięcy. - Brett zmroził ją spojrzeniem. - I ani
chwili dłużej.
- I ty uważasz, że Ned był podłym sknerą - mruknęła
Gayla trochę do siebie, a trochę do znikającego w drzwiach
sklepu Bretta.
- A to co znowu miało znaczyć? - Odwrócił się na pięcie.
- To, co słyszałeś - powiedziała wściekła. - Masz świetny
czytelniczka
scandalous
86 TESTAMENT NEDA PARKERA
pomysł, wiesz, jak go zrealizować, ale jesteś zbyt samolubny,
żeby podzielić się swoją wiedzą z ludzmi. Zresztą, nieważne.
Jadę do domu.
Brett był taki wściekły na Gaylę, że musiał tę złość jakoś
rozładować. Porządkował więc sklep dziadka, dopóki całkiem
nie opadł z sił. Dokładnie wiedział, o co jej chodziło. Chciała
go skłonić do pozostania w mieście, a za każdym jej postęp�
kiem kryła się nadzieja na uratowanie Parker House.
Nie ma mowy, myślał Brett, rozcierając sobie nadwerężo�
ny kręgosłup. Za nic w świecie tu nie zostanę. Niezależnie od
tego, co ona powie albo zrobi.
Był wykończony. Wszedł do biura Neda, zapalił świat�
ło i usiadł w niewygodnym fotelu, który nie tak dawno jesz�
cze należał do jego dziadka. Westchnął, wyjął z kieszeni chu�
steczkę i wytarł nią kurz z leżącego na biurku szkła. Dopie�
ro wtedy zauważył, że pod porysowanym szkłem umieszczo�
ne są jakieś fotografie. Delikatnie podważył szybę i wyjął
spłowiałe, pożółkłe ze starości zdjęcia. Na pierwszym z brze�
gu widniała młoda kobieta. Brett przypuszczał, że to zdjęcie
babci, zrobione jeszcze przed ślubem z Nedem. Następne
przedstawiało mężczyznę i kobietę, trzymającą na kolanach
małą dziewczynkę. Z całą pewnością było to zdjęcie rodziny
Parkerów. Dziadek, jeszcze całkiem młody, w eleganckim
garniturze, stał obok swojej żony. Widać było, że rozpiera go
duma. Kobieta sprawiała wrażenie bardzo kruchej istoty.
Trzymała dłoń na ramieniu pyzatej dziewczynki i słodko się
uśmiechała.
Brett przybliżył zdjęcie do światła, żeby lepiej widzieć. Tą
dziewczynką była jego matka. Rozpoznał ją, choć zdjęcie
czytelniczka
scandalous
TESTAMENT NEDA PARKERA 87
było czarno-białe i bardzo stare. Kształt oczu, nos, nadąsana
mina.
Odłożył zdjęcia i zaczął przetrząsać szuflady biurka. Po�
żółkłe faktury, pogięte spinacze i kilka drewnianych miesza-
dełek do farby ze znakiem firmowym sklepu Parkera. Prze�
glądał te nagromadzone przez lata szpargały, aż w końcu na�
trafił na paczuszkę owiniętą papierem i przewiązaną sznur�
kiem. Rozwiązał supeł, sądząc, że może wreszcie znalazł coś
wartościowego. Papier rozpadł mu się w rękach. Na biurko
wysypały się koperty. Wszystkie były adresowane do Christi�
ne Parker. Nadawcą listów był Ned Parker. Na każdej kopercie
widniał odręczny napis:  Zwrot do nadawcy. Adresat niezna�
ny". Brett bez trudu rozpoznał charakter pisma matki. Odwró�
cił kopertę. Nigdy nie była otwierana.
Ale przecież mówiła, że ojciec się z nią nie kontaktował,
pomyślał Brett, za wszelką cenę chcąc obronić matkę przed
swymi domysłami. To na pewno jakaś pomyłka.
Otworzył trzymaną w dłoni kopertę i wyjął znajdującą się
w środku kartkę papieru. Z każdym przeczytanym słowem
robiło mu się coraz ciężej na duszy. W liście Ned Parker bła�
gał swą jedynaczkę, aby zechciała wrócić do domu.
Gayla raz jeszcze spojrzała na zegar. Dochodziła dziesiąta.
Gdzie on się podziewa? myślała zaniepokojona. Chyba nie
siedzi do tej pory w sklepie. Nie, to niemożliwe. Jest stanow�
czo za pózno. Ale dokąd mógłby pójść?
Podenerwowana, chodziła od drzwi wejściowych do kuch�
ni. Miała do siebie pretensję o to, że się z nim pokłóciła. Nagle
przyszło jej do głowy, że Brett miał wypadek. Po tylu latach
nieużywania budynek z całą pewnością nie był zupełnie bez-
czytelniczka
scandalous
TESTAMENT NEDA PARKERA
88
pieczny. Gayla narzuciła na siebie żakiet, wybiegła z domu
i wsiadła do samochodu.
Furgonetka Bretta stała przed budynkiem. Gayla otworzyła
drzwi sklepu Neda. W środku paliło się światło, ale nie było
ani śladu Bretta.
- Brett? - zawołała Gayla. - Brett? Jesteś tu?
Zamknęła za sobą drzwi wejściowe i nasłuchiwała. Roz�
glądając się na wszystkie strony, ostrożnie poruszała się wśród
rzędów przeróżnych śmieci.
- Brett? - zawołała raz jeszcze. I wtedy dostrzegła palące
się w biurze Neda światło.
Brett siedział przy biurku. Właściwie raczej leżał. Ręce zwi�
sały mu bezwładnie z oparcia. Oczy miał otwarte, ale nawet się
nie poruszył, jak gdyby w ogóle nie zauważył wejścia Gayli.
- Brett? - powtórzyła Gayla. Tym razem cicho. - Czy coś
się stało?
Nie odpowiedział, tylko patrzył jak urzeczony w porozrzu�
cane na biurku papiery. Teraz Gayla przestraszyła się nie na
żarty. Podeszła do biurka i wzięła do ręki jedną z leżących
tam kartek. Ale zanim zdążyła przeczytać choć słowo, Brett
wreszcie się odezwał.
- Kłamała - powiedział cicho. - Ani słowa prawdy nie
powiedziała.
- Kto taki? - zapytała.
- Mama. Mówiła, że ją wyrzucił z domu i powiedział,
żeby mu się nigdy więcej na oczy nie pokazywała. Twierdziła,
że przez wszystkie te lata ani razu nawet nie spróbował na�
wiązać z nią kontaktu. - Gwałtownym ruchem ręki zmiótł na
podłogę wszystkie leżące na biurku kartki papieru. - Kłam�
stwo - powtórzył. - Jedno wielkie kłamstwo.
czytelniczka
scandalous
TESTAMENT NEDA PARKERA
89
- Wracajmy do domu - poprosiła Gayla, chcąc jak najprę�
dzej odciągnąć Bretta od tego, co doprowadziło go do takiego
stanu.
- Ja nie mam domu. Nigdy nie miałem.
- Oczywiście, że masz - przypomniała mu jak dziecku.
- Twój dom jest w Kansas City.
- To tylko budynek, ale nie dom. Mama się o to postarała
- mówił, jakby do siebie. - Bez przerwy się o coś kłócili.
Obrzucali się wyzwiskami i wzajemnie oskarżali o to, że jed�
no drugiemu zmarnowało życie. Ale prawdziwym powodem
wszystkich ich nieszczęść byłem ja. Tyle że żadne z nich nie
miało odwagi się mnie pozbyć.
- Uspokój się - prosiła Gayla. Wzięła go za rękę i pod�
niosła z fotela.
- Zmusiła go do odejścia - mruczał Brett, jakby w ogóle nie
usłyszał, że coś do niego mówiono, ani nie poczuł, że coś się
z nim dzieje. - Wygoniła go tymi swoimi ciągłymi narzekaniami
i nieustającymi żądaniami. Specjalnie zaszła w ciążę, żeby mu�
siał się z nią ożenić. Powiedział mi o tym, zanim umarł. Za to
właśnie mnie nienawidził. Prawie tak samo, jak jej.
Gayla wzięła leżącą na krześle marynarkę Bretta i zarzu�
ciła mu ją na ramiona. Potem na tyle szybko, na ile to było
możliwe, wyprowadziła go ze sklepu. Nie wdając się w żadne
dyskusje, wsadziła go do swego samochodu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl