[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Koniecznie musisz coś z tym zrobić - powiedziała.
- A co niby miałbym zrobić? - zniecierpliwił się Brett.
- Na przykład: zebrać wszystkich właścicieli tych skle
pów i podzielić się z nimi swoimi pomysłami. Jestem pew
na, że nawet dla sklepu Neda wymyśliłbyś jakieś zastoso
wanie.
- Nic z tego, moja pani - warknął Brett. - Nie przyjecha
łem tu po to, żeby ratować wasze miasto, tylko po to, żeby
uporządkować sprawy spadkowe. Sprzedam ten sklep pier
wszemu nadarzającemu się kupcowi. A jeśli przed upływem
sześciu miesięcy nikt taki się nie znajdzie, to sklep także
przekażę miastu.
- Ale...
- Sześć miesięcy. - Brett zmroził ją spojrzeniem. - I ani
chwili dłużej.
- I ty uważasz, że Ned był podłym sknerą - mruknęła
Gayla trochę do siebie, a trochę do znikającego w drzwiach
sklepu Bretta.
- A to co znowu miało znaczyć? - Odwrócił się na pięcie.
- To, co słyszałeś - powiedziała wściekła. - Masz świetny
czytelniczka
scandalous
86 TESTAMENT NEDA PARKERA
pomysł, wiesz, jak go zrealizować, ale jesteś zbyt samolubny,
żeby podzielić się swoją wiedzą z ludzmi. Zresztą, nieważne.
Jadę do domu.
Brett był taki wściekły na Gaylę, że musiał tę złość jakoś
rozładować. Porządkował więc sklep dziadka, dopóki całkiem
nie opadł z sił. Dokładnie wiedział, o co jej chodziło. Chciała
go skłonić do pozostania w mieście, a za każdym jej postęp
kiem kryła się nadzieja na uratowanie Parker House.
Nie ma mowy, myślał Brett, rozcierając sobie nadwerężo
ny kręgosłup. Za nic w świecie tu nie zostanę. Niezależnie od
tego, co ona powie albo zrobi.
Był wykończony. Wszedł do biura Neda, zapalił świat
ło i usiadł w niewygodnym fotelu, który nie tak dawno jesz
cze należał do jego dziadka. Westchnął, wyjął z kieszeni chu
steczkę i wytarł nią kurz z leżącego na biurku szkła. Dopie
ro wtedy zauważył, że pod porysowanym szkłem umieszczo
ne są jakieś fotografie. Delikatnie podważył szybę i wyjął
spłowiałe, pożółkłe ze starości zdjęcia. Na pierwszym z brze
gu widniała młoda kobieta. Brett przypuszczał, że to zdjęcie
babci, zrobione jeszcze przed ślubem z Nedem. Następne
przedstawiało mężczyznę i kobietę, trzymającą na kolanach
małą dziewczynkę. Z całą pewnością było to zdjęcie rodziny
Parkerów. Dziadek, jeszcze całkiem młody, w eleganckim
garniturze, stał obok swojej żony. Widać było, że rozpiera go
duma. Kobieta sprawiała wrażenie bardzo kruchej istoty.
Trzymała dłoń na ramieniu pyzatej dziewczynki i słodko się
uśmiechała.
Brett przybliżył zdjęcie do światła, żeby lepiej widzieć. Tą
dziewczynką była jego matka. Rozpoznał ją, choć zdjęcie
czytelniczka
scandalous
TESTAMENT NEDA PARKERA 87
było czarno-białe i bardzo stare. Kształt oczu, nos, nadąsana
mina.
Odłożył zdjęcia i zaczął przetrząsać szuflady biurka. Po
żółkłe faktury, pogięte spinacze i kilka drewnianych miesza-
dełek do farby ze znakiem firmowym sklepu Parkera. Prze
glądał te nagromadzone przez lata szpargały, aż w końcu na
trafił na paczuszkę owiniętą papierem i przewiązaną sznur
kiem. Rozwiązał supeł, sądząc, że może wreszcie znalazł coś
wartościowego. Papier rozpadł mu się w rękach. Na biurko
wysypały się koperty. Wszystkie były adresowane do Christi
ne Parker. Nadawcą listów był Ned Parker. Na każdej kopercie
widniał odręczny napis: Zwrot do nadawcy. Adresat niezna
ny". Brett bez trudu rozpoznał charakter pisma matki. Odwró
cił kopertę. Nigdy nie była otwierana.
Ale przecież mówiła, że ojciec się z nią nie kontaktował,
pomyślał Brett, za wszelką cenę chcąc obronić matkę przed
swymi domysłami. To na pewno jakaś pomyłka.
Otworzył trzymaną w dłoni kopertę i wyjął znajdującą się
w środku kartkę papieru. Z każdym przeczytanym słowem
robiło mu się coraz ciężej na duszy. W liście Ned Parker bła
gał swą jedynaczkę, aby zechciała wrócić do domu.
Gayla raz jeszcze spojrzała na zegar. Dochodziła dziesiąta.
Gdzie on się podziewa? myślała zaniepokojona. Chyba nie
siedzi do tej pory w sklepie. Nie, to niemożliwe. Jest stanow
czo za pózno. Ale dokąd mógłby pójść?
Podenerwowana, chodziła od drzwi wejściowych do kuch
ni. Miała do siebie pretensję o to, że się z nim pokłóciła. Nagle
przyszło jej do głowy, że Brett miał wypadek. Po tylu latach
nieużywania budynek z całą pewnością nie był zupełnie bez-
czytelniczka
scandalous
TESTAMENT NEDA PARKERA
88
pieczny. Gayla narzuciła na siebie żakiet, wybiegła z domu
i wsiadła do samochodu.
Furgonetka Bretta stała przed budynkiem. Gayla otworzyła
drzwi sklepu Neda. W środku paliło się światło, ale nie było
ani śladu Bretta.
- Brett? - zawołała Gayla. - Brett? Jesteś tu?
Zamknęła za sobą drzwi wejściowe i nasłuchiwała. Roz
glądając się na wszystkie strony, ostrożnie poruszała się wśród
rzędów przeróżnych śmieci.
- Brett? - zawołała raz jeszcze. I wtedy dostrzegła palące
się w biurze Neda światło.
Brett siedział przy biurku. Właściwie raczej leżał. Ręce zwi
sały mu bezwładnie z oparcia. Oczy miał otwarte, ale nawet się
nie poruszył, jak gdyby w ogóle nie zauważył wejścia Gayli.
- Brett? - powtórzyła Gayla. Tym razem cicho. - Czy coś
się stało?
Nie odpowiedział, tylko patrzył jak urzeczony w porozrzu
cane na biurku papiery. Teraz Gayla przestraszyła się nie na
żarty. Podeszła do biurka i wzięła do ręki jedną z leżących
tam kartek. Ale zanim zdążyła przeczytać choć słowo, Brett
wreszcie się odezwał.
- Kłamała - powiedział cicho. - Ani słowa prawdy nie
powiedziała.
- Kto taki? - zapytała.
- Mama. Mówiła, że ją wyrzucił z domu i powiedział,
żeby mu się nigdy więcej na oczy nie pokazywała. Twierdziła,
że przez wszystkie te lata ani razu nawet nie spróbował na
wiązać z nią kontaktu. - Gwałtownym ruchem ręki zmiótł na
podłogę wszystkie leżące na biurku kartki papieru. - Kłam
stwo - powtórzył. - Jedno wielkie kłamstwo.
czytelniczka
scandalous
TESTAMENT NEDA PARKERA
89
- Wracajmy do domu - poprosiła Gayla, chcąc jak najprę
dzej odciągnąć Bretta od tego, co doprowadziło go do takiego
stanu.
- Ja nie mam domu. Nigdy nie miałem.
- Oczywiście, że masz - przypomniała mu jak dziecku.
- Twój dom jest w Kansas City.
- To tylko budynek, ale nie dom. Mama się o to postarała
- mówił, jakby do siebie. - Bez przerwy się o coś kłócili.
Obrzucali się wyzwiskami i wzajemnie oskarżali o to, że jed
no drugiemu zmarnowało życie. Ale prawdziwym powodem
wszystkich ich nieszczęść byłem ja. Tyle że żadne z nich nie
miało odwagi się mnie pozbyć.
- Uspokój się - prosiła Gayla. Wzięła go za rękę i pod
niosła z fotela.
- Zmusiła go do odejścia - mruczał Brett, jakby w ogóle nie
usłyszał, że coś do niego mówiono, ani nie poczuł, że coś się
z nim dzieje. - Wygoniła go tymi swoimi ciągłymi narzekaniami
i nieustającymi żądaniami. Specjalnie zaszła w ciążę, żeby mu
siał się z nią ożenić. Powiedział mi o tym, zanim umarł. Za to
właśnie mnie nienawidził. Prawie tak samo, jak jej.
Gayla wzięła leżącą na krześle marynarkę Bretta i zarzu
ciła mu ją na ramiona. Potem na tyle szybko, na ile to było
możliwe, wyprowadziła go ze sklepu. Nie wdając się w żadne
dyskusje, wsadziła go do swego samochodu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]