[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trudny moment, do którego wcześniej próbowałem duchowo się przygotować.
- Nie bądz idiotą - mówię sobie. - Czego tu właściwie szukasz? Będziesz płakał czy śpiewał?
Ale to naprawdę bardzo trudne - fala wzruszenia ściska mi gardło. Na szczęście
długi aplauz pozwala się opanować i powoli zaczynam spostrzegać otoczenie. Widzę
królową Zofię siedzącą w pierwszym rzędzie, obok niej mego przyjaciela, ministra
obrony, Narcisa Serrę; jest także nowy minister oświaty i wychowania - Javier
Solana i Jordi Pujol - prezydent Katalonii. Dostrzegam również burmistrza
Barcelony - Pasquala Maragalla i całą moją rodzinę; a przede wszystkim
rozpromienione twarze dzieci.
Powoli uspokajam się. Zastanawiam się, czy coś powiedzieć, ale ostatecznie
zostawiam to na pózniej. Daję znak Vincenzo i koncert rozpoczyna się. Testimo,
katalońska przeróbka Kocham cię Edwarda Griega jest pierwszą pieśnią i pragnę,
aby każdy ze słuchających odebrał ją tak, jakbym śpiewał tylko dla niego. Moje
podziękowanie ludziom, którzy wierzyli we mnie, drżeli razem ze mną i pomagali,
nie może być bardziej osobiste. W ciągu tych paru minut daję im całego siebie.
Rozlegają się wiwaty. Upajam się cudownym nastrojem. Aplauz jest eliksirem życia
artystów; potrzebujemy go jak powietrza do oddychania. Dziś odbieram go w inny,
niż dotychczas sposób: dociera do mnie poprzez masy widzów w wielkim
przestrzennym wymiarze, rozkłada się falą wokół Auku Triumfalnego, rozdziela i
kończy pojedynczymi oklaskami w jakichś bocznych uliczkach. Teraz czuję się
potężny i jestem nawet w stanie coś powiedzieć. Dziękuję rodakom w ojczystym
języku katalońskim za przybycie, potem pozdrawiam po hiszpańsku królową.
Dona Zofia i król Juan Carlos mieli także swój wzruszający udział w mojej
rekonwalescencji. Otrzymałem mianowicie kilka telegramów od pary królewskiej,
utrzymanych w uprzejmie powściągliwym, ale mimo to bardzo serdecznym tonie. To,
że królowa przyjechała z Madrytu - aby ujrzeć mój powrót na scenę - było dla
mnie nie lada zaszczytem.
Na scenie jestem w swoim żywiole. Znowu. Zdenerwowanie prawie zniknęło, a ja
koncentruję się wyłącznie na śpiewaniu. Po każdej pieśni wzrasta moja radość;
czuję się coraz pewniej. Rozkoszuję się każdym tonem, każdą frazą i mogę mieć
tylko nadzieję, że goście odbierają to w podobny sposób. Nastrój jest
fantastyczny, po każdej katalońskiej pieśni słyszę brawa, ludzie wołają do mnie
prawie jak na boisku swoimi brawo! i wywoływaniem mojego imienia.
Podczas jednej z krótkich przerw między blokami pieśni, Carlos pyta mnie, co
powiem na taką masę ludzi. Jestem tym do głębi wzruszony, ale sądzę, że potrafię
wytłumaczyć to zjawisko. Przyszli tu nie tylko miłośnicy opery, którzy być może
obawiali się, że już nigdy nie usłyszą mojego głosu, przyszli tu również ludzie
podziwiający to, że ktoś po tak strasznej chorobie jeszcze może i ma ochotę
śpiewać. Myślą sobie: Ten człowiek uciekł śmierci, walczył o swój powrót, a
teraz śpiewa dla nas .
Są też Katalończycy, jakimi ich znam: szczęśliwi i wdzięczni, że pierwszy
koncert daję właśnie w Barcelonie. Obdarowuję ich w ten sposób - daję okazję
posłuchać, zanim zaśpiewam gdzie indziej. Teraz przekonują się, że Carreras
dotrzymuje danego kiedyś słowa. W paru wywiadach obiecałem mianowicie, że jeśli
kiedykolwiek jeszcze będę śpiewał, pierwszy występ dam w domu, w Barcelonie.
Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Podobnie jak świadomie wybrałem
pierwszy utwór koncertu, tak i nad ostatnią pieśnią długo się zastanawiałem. W
literaturze operowej można znalezć komentarze do prawie wszystkich sytuacji
życiowych. A do mojej koncepcji najlepiej nadawała się aria Nessun dorme z opery
Pucciniego Turandot - ze względu na zakończenie. Książę Kalaf śpiewa w niej:
- Vincero, będę śpiewać.
Wypowiada te słowa w chwili, gdy nie ma już wpływu na dalszy bieg wypadków, gdy
jego życie jest w rękach księżniczki Turnadot. Ale wierzy głęboko, więcej nawet,
jest przekonany, że wszystko obróci się na dobre. Ja też chcę tymi słowami
wyrazić własne myśli: dotąd nie dałem się pokonać i uczynię wszystko, aby
wytrwać.
Dzisiejszego wieczoru debiutuje po raz drugi jako śpiewak i podobnie jak za
pierwszym razem jest u mego boku Montserrat Caballe. Witana ogromną owacją,
wkracza nagle na scenę, obejmuje mnie i całuje. Przyniosła ze sobą serce
zrobione z powiązanych ze sobą setek róż i wręcza mi je. Vicenzo nie pozostawia
mi czasu na wzruszenia - uderza w klawisze i śpiewamy toast Więc pijmy z
Trawiaty . Gestem zachęcam publiczność, aby śpiewała razem z nami i
rzeczywiście - wyraznie sprawia jej to radość, a już na pewno królowej Zofii...
Cudowny dzień. Mój dzień. Koncert kończy się i dopiero wtedy zaczyna się ruch.
Mimo że policja utworzyła kordon i przeprowadza nadzwyczaj surowe kontrole,
wokół gromadzi się, nie wiadomo skąd, pokazny tłumek. Każdy chce gratulować,
obcy ludzie rzucają mi się na szyję, klepią po plecach, ściskają dłonie.
Reporterzy podsuwają mikrofony, błyskają flesze, wszyscy się przekrzykują.
Kompletny chaos, ale jestem zachwycony. Z rodziny pierwszy dopada mnie Alberto,
mój brat. W takiej sekundzie nie potrzebne są słowa. Także i Maria Antonia nie
mówi nic, po prostu trzyma mnie w swych ramionach. Są tu wszyscy: moja żona
Mercedes, Alberto i Julia, ojciec, brat przyrodni Jordi, szwagierka Marisa i
szwagier Ramiro. Julia promienieje dumą - sama królowa ucałowała ją w policzek,
gdy dostała od małej kwiaty. A Alberto śmiejąc się stwierdza, że najnowszy pies
zostanie nazwany Vincero - na cześć dzisiejszego wieczoru i ostatniej pieśni -
wujek Nino właśnie dzisiejszego ranka dostarczył do domu malusieńki kłębuszek
mający udawać psa. Ale z drugiej strony jest to odruch dla nas zupełnie typowy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]