[ Pobierz całość w formacie PDF ]
umiesz wytwarzać plastik?
Czy potrafisz poruszać się po wzlotorach? Czy umiesz chociaż rozpoznawać czas? -
Przymknął powieki i mechanicznie wygłosił utartą formułkę: - Jako magin ludu Fouk, uznaję
cię za osobnika niekwalifikującego się do naszych szeregów ze względu na twoją
nieprzydatność&
- Mogę pracować fizycznie - zaprotestował Carl. - Jako prosty robotnik.
- My wszyscy pracujemy fizycznie, Carl - wyjaśnił magin głosem szorstkim jak rybie łuski.
- U nas nie ma robotników.
Każdy z nas jest współodpowiedzialny za wykonywanie wszelkich prac fizycznych.
- Jestem pewny, że do czegoś mogę się przydać. - Carl nie chciał zaczynać swojego
nowego życia od niewypełnienia woli pranieblana. Chciał, by Foukowie go zaakceptowali.
Allin szczerzył zęby w pełnym satysfakcji uśmiechu, a Carl wiedział, że to, co raduje Allina,
na pewno nie oznacza nic dobrego dla niego. - Czy macie może jakiś organ odwoławczy?
- Nie, moja opinia jest tutaj wystarczająca - odparł magin głosem, w którym słychać było
głuchy pomruk drapieżnika łaknącego ofiary. - Nakazuję, aby natychmiast zabrano cię do
Rhene i wymieniono za uwięzionych tam Fouków bądz sprzedano za gotowe towary. Precz,
precz.
59
Carl pozwolił, aby wywleczono go z przegródki. Allin wyszedł za nim sztywnym krokiem,
kopniakiem podniósł go na nogi i rozciągnął twarz w zadowolonym uśmieszku. Odziani w
niebieskie szaty strażnicy towarzyszyli im aż do wyjścia.
- Co to jest Rhene? - zapytał Carl, stając w drzwiach.
- Mówisz naszym językiem, a nie wiesz nic o Rhene? - Allin klepnął Carla w plecy i
wypchnął go z namiotu. Aawice błękitnych chmur błądzących pośród pociemniałych brył
nieblanów przedstawiały tak nieziemsko urzekający widok, że dreszcz zachwytu wstrząsnął
ciałem Carla.
- Czy Rhene to jakieś więzienie?
Allin pozwolił sobie na złowieszczy śmiech.
- Przez ciebie zginęli moi przyjaciele, spadzie. Jeśli chodzi o mnie, to chętnie wsadziłbym
cię do jakiegoś więzienia albo jeszcze lepiej obdarł ze skóry i wypatroszył. Ale jestem
Foukiem. A Foukowie nie uznają kar ani więzień. Jedyną karą jest wyłączenie ze
społeczności.
Ruchem dłoni nakazał Carlowi ruszyć w górę stromym szlakiem wijącym się poprzez
pofałdowany, grząski teren, ku zbudowanym z olbrzymich bali cumowiskom, gdzie stała
powietrzna barka. Był to zgrabny drewniany statek o ostro zakończonym dziobie i zwiniętych
czarnych żaglach-statecznikach.
- Rhene - wyjaśnił Allin - to miasto, które Zótle wybudowały dla ludzi, ich ulubionego
pożywienia. Jest czymś w rodzaju fermy hodowlanej. Dzięki istnieniu tego miasta, zótle nie
polują na nas tak często.
- Mówiłeś, że Rhene nie jest więzieniem - przypomniał mu Carl.
- Bo nie jest - odparł tamten.
- Dlaczego więc ludzie nie uciekają z tego miasta?
- Ludzie mogą tam przyjeżdżać i wyjeżdżać stamtąd. Ale większości z nich odejście z
tamtego miejsca nie daje zbyt wielkich nadziei. - Machnął ręką w stronę przepastnej otchłani
fioletowiejącego nieba i przypominających drobiny kurzu nieblanów wypełniających
przestrzeń. - Chmulwary, wzlotory i nieblany - to jest dom Fouków. Jednakże spora część
ludzi zamieszkujących Rhene prawdopodobnie nie przeżyłaby tutaj do następnego posiłku.
Poprzestają na swym pracowitym życiu
60
w mieście. Zótlowskie androby wykonują lwią część prac fizycznych i ludzie mogą sobie
hasać do woli. Jedyną ceną, jaką muszą płacić za to rozkoszne życie, jest udział w loterii.
- To słowo budzi we mnie niedobre przeczucia.
- Kiedy zótle pragną ucztować, przeprowadzają loterię.
Przegrywający, których jest jeden procent, zostają zjedzeni.
Jeśli uda ci się przeżyć siedem loterii, twoje imię zostanie na zawsze wykreślone z listy
osób zagrożonych. Wielu ludziom siedem procent prawdopodobieństwa, że zostaną zjedzeni,
wydaje się bardziej atrakcyjne niż codzienna walka O byt w naszym świecie. Czy ty czasem
nie przychylasz się do ich zdania?
Wspięli się na rampę dla pasażerów, gdzie kilku Fouków krzątało się z zapałem,
wypełniając ładownię skrzyniami błękitnej kapusty. Słodki, cytrusowy aromat warzywa
unosił się w powietrzu. Mimowolnie w umyśle Carla pojawiła Się informacja, że ma przed
sobą snopieńki - silne euforyczne halucynogeny,
- W Zfjecie istnieje wiele różnorodnych przyjemności - odezwał się Allin zimnym głosem.
- Prawda, ale tam skąd ja pochodzę, największa przyjemność to bycie wolnym.
Przez twarz Allina przebiegł grymas zaskoczenia. Chwycił Carla za brodę i potrząsnął jego
głową.
- Więc dlaczego tak bardzo słuchasz się strachu? - Pchnął Carla w górę rampy. - Dalej,
właz na pokład, spadzie.
Carl wszedł na statek, a silna ręka Allina skierowała go do kabiny na pokładzie
dziobowym. Na ławach zamocowanych do ożebrowania kadłuba siedziało kilkunastu
Fouków. Rozmawiali ze sobą i spoglądali przez iluminatory w lewej burcie na rusztowanie,
które właśnie pochylało się, aby spuścić latającą barkę ze zbocza góry na zachmurzone
lotopasma. Allin i Carl usiedli przy nich i siedzieli na ławie aż do chwili, kiedy barka
zatrzęsła się, przechyliła i ześliznęła w niebo.
- Jak to wszystko działa? - zapytał Carl po tym, jak statek zachybotał się gwałtownie, a
następnie przeszedł w rytmiczne kołysanie, które miało trwać przez cały rejs.
- Nie zanudzaj mnie swoimi pytaniami, spadzie. - Allin podniósł się z ławy. - Lepiej coś
zjedzmy.
Pierwszym pełnym posiłkiem Carla w nowym świecie był duszony chmuropstrąg podany
na przyrumienionym w maśle so61 wirzeniu. Dowiedział się, że Foukowie uważają jedzenie
za największą rozkosz. Ludzie ci byli niewiarygodnie znakomitymi kucharzami i
niezrównanymi smakoszami. Ich jedzenie charakteryzowała różnorodność, jaką nie mogła się
poszczycić żadna z narodowych kuchni znanych mu z jego dawnego życia.
Podróż z Allinem do Rhene trwała osiemnaście posiłków, z których żaden się nie
powtarzał, każdy zaś dostarczał biesiadnikom niemal nadprzyrodzonej rozkoszy. Podczas
tego przelotu Carl dowiedział się wystarczająco wiele o Zfjecie, by nabrać przekonania, iż w
rzeczy samej Rhene może stać się dla niego bardzo szczęśliwym miejscem. Foukowie byli
surowym, przywykłym do ciężkiej pracy ludem, ale okazywali się nader serdeczni i
towarzyscy, kiedy przyrządzali lub spożywali potrawy. Jedzenie, rzecz jasna, było darmowe,
a każdy ochoczo prezentował przed Carlem swój talent kulinarny, mimo że był on zwykłym
spadem.
Nie mając, w odróżnieniu od Allina, najmniejszych powodów, by go nienawidzić,
Foukowie wykazywali pełną obojętność wobec jego pochodzenia czy przyszłych losów -
spady nie stanowiły w Zfjecie nic nadzwyczajnego. Natomiast głośne wyrażanie pochwał
było wśród Fouków obyczajem nader rzadkim, dlatego też wszyscy z przyjemnością słuchali
peanów wygłaszanych przez Carla na cześć ich niezwykłego kucharskiego kunsztu.
W krótkim czasie wszyscy go zaakceptowali.
Pomiędzy posiłkami ludzie zapadali w drzemkę, a także na zmianę pełnili dyżury przy
wykonywaniu niezbędnych codziennych prac. Carl zaczai od czyszczenia latryn, ale po tym,
jak poetyckie komplementy, którymi nieprzerwanie obsypywał kuchnię Fouków, zyskały mu
kilku przyjaciół, bywał od czasu do czasu zwalniany z wykonywania tej niewdzięcznej roboty
i pozwalano mu także pracować na pokładzie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]