[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poziomu rynsztoka jest już tylko kanał kanalizacyjny, ale ona nie zrozumiała, co mam na myśli, a ja
nie cierpię tłumaczenia przenośni. Albo mnie ktoś rozumie, albo nie. Nie jestem egzegetą.
Można by pomyśleć, że nici poruszające mnie jak marionetkę pozrywały się. Wręcz przeciwnie:
trzymałem je mocno w ręku i widziałem siebie, leżącego na scence owego stowarzyszenia w
Bochum, pijanego, z obtartym kolanem, słyszałem dochodzący z głębi sali szmer współczucia i
wydawałem się sam sobie podły. Nie zasłużyłem na tyle współczucia i wolałbym usłyszeć parę
gwizdów. Nawet moje utykanie było niewspółmierne ze skaleczeniem, mimo że naprawdę się
skaleczyłem. Chciałem odzyskać Marię i zacząłem na swój sposób walczyć tylko ze względu na to, co
w jej książkach jest określane jako cielesne pożądanie .
7.
Miałem dwadzieścia jeden lat, a ona dziewiętnaście, kiedy pewnego wieczoru po prostu
przyszedłem do jej pokoju, żeby z nią zrobić to, co mężczyzna i kobieta ze sobą robią. Jeszcze tego
popołudnia widziałem ją z Zpfnerem, kiedy trzymając się za ręce, uśmiechnięci, wracali z Domu
Młodzieży. Poczułem ukłucie w sercu. Ona nie należała do Zpfnera i to głupie ściskanie się za ręce
wywoływało we mnie mdłości. Zpfnera znali prawie wszyscy w mieście, przede wszystkim z
powodu jego ojca, którego naziści wyrzucili ze szkoły. Był nauczycielem i po wojnie odmówił
objęcia stanowiska dyrektora w tej samej szkole. Ktoś nawet wysunął jego kandydaturę na
ministra, ale on wpadł we wściekłość i powiedział: Jestem nauczycielem i chcę nim pozostać . Był
to wysoki, cichy człowiek, uważałem, że jako nauczyciel jest trochę nudnawy. Kiedyś zastępował
naszego nauczyciela od niemieckiego i czytał nam wiersz o pięknej, młodej Lilofee.
Ale moje zdanie o sprawach szkoły nie jest miarodajne. Błędem było, że posyłano mnie do
szkoły dłużej, niż to przewidują przepisy; już i ten przepisowy okres jest zbyt długi. Nigdy nie
oskarżałem z powodu szkoły moich nauczycieli, zawsze tylko rodziców. Przekonanie on-musi-
przecież-zdać-maturę jest właściwie sprawą, którą powinien się kiedyś zająć Główny Komitet
Towarzystw Zwalczania Przesądów Rasowych. Bo w rzeczywistości jest to zagadnienie rasowe:
maturzyści, niematurzyści, nauczyciele, dyrektorzy szkół, ludzie z wyższym wykształceniem, bez
wyższego wykształcenia, wszystko to są rozmaite rasy. - Kiedy ojciec Zpfnera przeczytał nam ten
wiersz, poczekał parę minut, a potem zapytał z uśmiechem: No, czy któryś z was ma o tym coś do
powiedzenia? Poderwałem się natychmiast i powiedziałem: Uważam, że ten wiersz jest piękny .
Na to cała klasa wybuchnęła śmiechem. Ojciec Zpfnera nie roześmiał się. Uśmiechnął się, ale nie z
wyższością. Moim zdaniem był sympatyczny, tylko trochę za suchy. Młodego Zpfnera nie znałem
dobrze, ale lepiej niż jego ojca. Kiedyś przechodziłem koło boiska, na którym Zpfner grał ze swoją
grupą młodzieży w piłkę nożną. Stanąłem i zacząłem się przyglądać. Wtedy on zawołał: Nie masz
ochoty z nami zagrać? , a ja od razu powiedziałem, że owszem, i zostałem lewym łącznikiem w
drużynie przeciwników Zpfnera. Kiedy zakończyliśmy mecz, Zpfner znów zaproponował:
Pójdziesz z nami? Dokąd? - spytałem, a on powiedział: Do naszej świetlicy . Wtedy
powiedziałem: Przecież ja nie jestem katolikiem , a on się roześmiał i inni chłopcy także się
roześmieli. Zpfner powiedział: My tam śpiewamy, a ty na pewno lubisz śpiewać . Owszem
-odparłem - ale świetlic mam powyżej uszu, byłem dwa lata w internacie. Zpfner znów się
roześmiał, ale widziałem, że jest urażony. Jeśli będziesz miał ochotę, przyjdz znowu pograć w
piłkę. Grałem jeszcze kilka razy z jego grupą, chodziłem z nimi na lody, ale Zpfner nigdy już nie
zaproponował mi, żebym przyszedł do świetlicy. Wiedziałem, że Maria bywa w tej samej świetlicy
na wieczorach swojej grupy, znałem ją dobrze, bardzo dobrze, bo dużo przestawałem z jej ojcem, i
czasem szedłem pod wieczór na boisko, przyglądać się, jak jej grupa gra w siatkówkę. Zciślej
mówiąc, przyglądałem się Marii, ona machała do mnie czasem ręką podczas gry i uśmiechała się, a
ja odpowiadałem jej machaniem i także się uśmiechałem; znaliśmy się bardzo dobrze.
Odwiedzałem wtedy często jej ojca, a Maria czasem siedziała z nami, kiedy on próbował wyjaśnić
mi Hegla i Marksa, ale w domu nigdy się do mnie nie uśmiechała. Kiedy tamtego popołudnia
zobaczyłem ją z Zpfnerem wychodzących z Domu Młodzieży i trzymających się za ręce, poczułem
ukłucie w sercu. Znalazłem się w głupiej sytuacji. Przerwałem naukę w szkole na rok przed maturą,
mając dwadzieścia jeden lat. Ojcowie byli bardzo mili, urządzili mi nawet wieczór pożegnalny z
piwem, kanapkami, papierosami i czekoladą dla niepalących, i pokazałem kolegom kilka moich
numerów: katolickie i ewangelickie kazanie, robotnika z kopertą zawierającą wypłatę, różne
sztuczki i parodię Chaplina. Wygłosiłem nawet przemówienie pożegnalne na temat: O błędnym
przekonaniu, że matura przyczynia się do wiecznej szczęśliwości . Było to huczne pożegnanie, ale w
domu przyjęto mnie z gniewem i żalem. Matka zachowała się w stosunku do mnie po prostu podle.
Doradzała ojcu, żeby mnie zapędził do pracy w kopalni, a ojciec raz za razem pytał, czym ja w końcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]