[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie wpadła w histerię i właśnie wtedy poczuł ogromne rozczarowanie. W pewnym sensie spotkał go zawód, bo nie musiał
wykraczać poza pewną barierę.
183
Aż do tej chwili. Musiał przejść przez to wszystko jeszcze raz. Minął półpiętro i dotarł do drugiej kondygnacji. Spostrzegł
szeroki balkon, na nim troje stojących ludzi.
Dark i Embleton. Ten pierwszy ściskał pistolet w opuszczonej ręce, zupełnie jakby o nim zapomniał. Dziewczyna trzymała
mężczyznę za ramię. Oboje zwróceni byli twarzami do trzeciego.
Fillery uważnie przyjrzał się obcemu. I znowu coś w środku ścisnęło go, tym razem ze zdwojoną siłą. Opasła, okrągła twarz,
ciało przypominające wyglądem rozkładającą się rybę, oczy osadzone tak głęboko, że oczodoły zdawały się puste. Zciśnięte
usta wyrażały nienawiść i pogardę. Na sobie miał ubranie z zupełnie innej epoki. Wszystko zastygło w bezruchu jak
zatrzymane w kadrze.
Przyjrzał im się dokładnie. Zdał sobie sprawę, że jest świadkiem jakiegoś finału przerażającego dramatu, który rozgrywał się tu
przez długi czas. Hałas, brzmiało to jak odległa kanonada. Nawoływania dobiegały tu chyba z dołu, od tropicieli lecz zaraz
ucichły. W tym momencie policjant zrozumiał, że ten dziwnie ubrany człowiek był głównym reżyserem wszystkich wydarzeń. I
wtedy aktorzy zaczęli się ruszać po scenie. Nieznajomy podszedł do balustrady, zaczął wymachiwać ręką, wskazując coś
jednocześnie, śmiał się. Andy Dark słuchał i patrzył, zdając się potakiwać.
- Morze odzyskuje swoje dawne tereny! - wrzasnął grubas. - Słyszycie jak pochłania ziemie moich praojców? Wszyscy, razem
z lasem, zginiemy pod wodą.
Fillery znowu myślami powrócił do dnia, kiedy 184
wdzierał się do tamtego mieszkania w wieżowcu. Wciąż sobie wtedy powtarzał: "%7łycie ludzkie ponad wszystko". Bariera, której
nigdy nie chciał przekroczyć. A teraz znowu musiał zapomnieć o swoich rozterkach.
Strzelił, cel był znacznie bliższy i łatwiejszy niż makiety na strzelnicy. Odgłos wybuchu przewiercił go na wskroś. Słyszał, jak
ciężkie kule rozpruwają to obrzydliwe ciało, jakby wchodziły w gąbkę.
Zachwiał się, ale nie upadł. Mimo że w jego ciele widniały liczne rany postrzałowe, ten dziwny człowiek zdawał się
nieśmiertelny. Wyglądało na to, że kpi sobie z detektywa.
A Jim Fillery zrozumiał, że znajdował się właśnie przy ostatecznej barierze, która dzieliła odwagę i tchórzostwo. rozsądek i
szaleństwo. Wąska i niewidzialna. Chciał krzyczeć, uciec natychmiast, lecz ostatkiem sił zmusił się do pozostania.
Ross Droy, czy kimkolwiek była ta zjawa, upadł do tyłu na kamienną posadzkę, a z ran popłynął gęsty płyn. Nie szkarłatna
krew, ale raczej szary szlam, tworzący duże plamy, zupełnie jak krowie łajno.
Cała trójka zbiegła po schodach na dół, nie zważając na kawałki odpadających stopni, które pod wpływem wstrząsu odrywały
się i spadały z pluskiem wprost do mułu zalewającego parter. Mgła napłynęła do środka przez uchylone drzwi, utrudniając im
ucieczkę. Wokół majaczyły złowrogie kształty.
- Biegnijcie dalej l - Prowadził teraz Andy Dark, wyprzedziwszy detektywa. Trzymał Carol za rękę. - Nie 185
zatrzymujcie się, nie zwracajcie na nich uwagi, cokolwiek by się stało.
"Cokolwiek by się stało". Przyrodnik nie chciał nawet o tym myśleć. Niemiec, Ross Droy... To chyba sam diabeł bagien tchnął
życie w te dawno już martwe ciała.
- W którą stronę? - Fillery zwolnił oglądając się. Szary opar otoczył ich szczelnie, podczas gdy pod stopami wciąż zbierała się
woda. Nie było śladu tropicieli. Detektyw gdzieś w głębi duszy przeczuwał, że tak się stanie.
"W którą stronę teraz? Próbowaliśmy się wydostać stąd od kilku dni" - Przyrodnik zaczynał popadać w panikę.
- Patrzcie! - Andy wskazał na wąski strumień, wijący się między kępami trzcin. - Płynie od strony plaży, więc jeśli skierujemy
się w przeciwnym kierunku, dojdziemy do drogi. - Chciał, by ton jego głosu zabrzmiał przekonywająco, żeby dodać im otuchy.
Poziom wody wciąż się podnosił. Na powierzchni pływała wstrętna, szlamowata substancja, pokrywająca już teraz cały las. -
Idziemy dalej! Nie zatrzymujcie się, cokolwiek by się działo.
Wycie, przechodzące w ujadanie, zginęło gdzieś w oddali tak nagle, jak się pojawiło. Upiorny dzwięk, który wciąż brzmiał
echem w ich głowach.
- To muszą być wilczury, chwyciły trop - mruknął detektyw.
- Tak, to one - westchnęła z nadzieją Carol.
- To z pewnością psy - podchwycił Andy. "Tylko że owczarki nigdy nie tropią". Sprawdził swojego ługera, który nagle wydał mu
się bezużyteczną bronią. Hass 186
nie zdołał powstrzymać wilków. "Nie myśl o niczym innym, koncentruj się na utrzymaniu właściwego kie-runIaT.
Wiele razy musieli nadkładać drogi, okrążając głębokie rozlewiska. Andy najbardziej obawiał się tego, że zboczą z drogi.
Bacznie obserwował mleczną zawiesinę, czy przypadkiem nie wyłonią się wieżyczki Droy House.
Morze było coraz głośniejsze, jakby jakaś ogromna zachłanna fala napierała na las z olbrzymim impetem, widząc umykające
[ Pobierz całość w formacie PDF ]