[ Pobierz całość w formacie PDF ]

brzmiał teraz całkiem uprzejmie, jakby Geoffrey witał starego przyjaciela.
Belwain nie odpowiedział natychmiast. Wędrował wzrokiem między lordem
i rycerzem siedzącym przy stole, jak szczur zapędzony do rogu. Widocznie rozważał linię
obrony.
 To prawda, panie  odrzekł w końcu.  Do końca mych dni będę niósł brzemię tych
ostrych słów, które powiedziałem bratu. Rozstaliśmy się w gniewie. W tym uznaję swoją
winę.
 O co była ta kłótnia?  naciskał Geoffrey, całkowicie obojętny na łzawe wyznanie
Belwaina. Nic nie było mu w tej chwili bardziej obce niż współczucie.
Belwain przyjrzał się lordowi, zobaczył, że nie poruszają go patetyczne przemowy,
podjął więc znacznie mniej dramatycznie:
 Mój brat obiecał mi dodatkowy kawałek ziemi pod zasiew. Każdego roku odkładał
jednak tę darowiznę na pózniej, zawsze znajdując jakieś błahe tłumaczenie. Mój brat był
dobrym człowiekiem, ale szczodrością Bóg go nie obdarzył. Ostatnim razem, gdy go
widziałem, byłem pewien, że wreszcie dostanę tę ziemię. Byłem pewien!
Skończyły mu się wymówki  powiedział Belwain. Tymczasem on znowu pokazał mi
marchewkę i w ostatniej chwili cofnął rękę.
W czasie tej przemowy twarz Belwaina zrobiła się krwistoczerwona. Jego głos stał się
nieco mniej jękliwy.
 Straciłem cierpliwość. Dość miałem jego sztuczek.
Powiedziałem mu to wyraznie i zaczęliśmy na siebie krzyczeć. I wtedy, panie, on mi
zagroził. Naprawdę, tak właśnie zrobił! Zagroził swemu jedynemu bratu. Musiałem
wyjechać. Thomas miał porywczy charakter i wielu wrogów, panie  dodał.  Wielu
wrogów.
 Sądzisz więc, że Thomasa i jego rodzinę zabił jeden z tych ..wielu wrogów"?
 Tak sądzę  potwierdził skwapliwie Belwain.  Powiem to jeszcze raz, panie: nie
mam z tym nic wspólnego.
I mogę dowieść, że nie było mnie wtedy w pobliżu. Są ludzie, którzy to potwierdzą,
jeśli pozwolisz mi ich tu przyprowadzić.
 Na pewno masz przyjaciół, którzy potwierdzą, że byłeś u nich w czasie, gdy
zamordowano twojego brata z rodziną. Ani trochę w to nie wątpię  powiedział Geoffrey
łagodnie, ale spojrzeniem przeszył go na wskroś.
 Tak  powiedział Belwain, prostując się.  Jestem niewinny i mogę tego dowieść.
 Nie powiedziałem, że jesteś winny  odparł Geoffrey.
Usiłował nie zdradzić głosem żadnego ze swych uczuć, nie chciał bowiem, by
Belwain je poznał. Miał nadzieję uśpić jego czujność i wywołać złudne poczucie
bezpieczeństwa, by łatwiej było go złapać w pułapkę.  Dopiero zacząłem badać tę
sprawę, sam rozumiesz.
 Tak, panie. Ale jestem pewny, że na koniec będę wolnym człowiekiem. Być może
nowym panem Montwright, hm?  Belwain powstrzymał siew ostatniej chwili.
Omal nie zatarł rąk. Szło mu łatwiej, niż się spodziewał.
Senior, choć grozny z wyglądu, rozumował w bardzo prosty sposób.
 Dziedzicem Montwright jest syn Thomasa  odparł Geoffrey.
 To prawda, panie  Belwain pośpieszył skorygować własną niezręczność.  Ale
jestem jego jedynym stryjem.
Założyłem więc, że gdy uwolnię się od oskarżenia o ten potworny czyn, będę... to
znaczy, ty, panie, zechcesz oddać chłopca pod moją opiekę. Takie jest prawo 
podkreślił.
 Siostra chłopca ci nie ufa, Belwain. Uważa, że jesteś winny.  Geoffrey przyglądał
się reakcji Belwaina i czuł, jak wszystko w nim zaczyna się gotować. Belwain skwitował
zarzut parsknięciem.
 Co ona wie! Zmieni śpiewkę, kiedy zostanę opiekunem. Za dużo miała dotąd
swobody.  Jego głos był przesycony pogardą. Niewiele brakowało, by była to ostatnia
sekunda życia Belwaina, bo Geoffrey zapanował nad sobą dosłownie w ostatniej chwili.
Belwain jest głupim człowiekiem, pomyślał. Głupim i miękkim. Niebezpieczne
połączenie.
 Mówisz o mojej żonie, Belwain.
Tym stwierdzeniem osiągnął pożądany skutek. Belwain zbladł i omal nie padł na
kolana.
 O twojej żonie, panie?! Błagam o wybaczenie, milordzie. Nie zamierzałem... to
znaczy...
 Dość  warknął Geoffrey.  Wróć do swoich ludzi i poczekaj, aż poślę po ciebie
znowu.
 Nie ma dla mnie miejsca na zamku?  spytał Belwain tym samym jękliwym tonem,
którym mówił na początku.
 Idz stąd!  ryknął Geoffrey.  I ciesz się, że dotąd żyjesz, Belwain. Jeszcze nie
wykluczyłem twojej winy w tej sprawie.
Belwain otworzył usta, chcąc zaprotestować, ale po namyśle nie powiedział nic.
Odwrócił się i pośpiesznie opuścił komnatę.
 Boże! Czy to naprawdę jest brat Thomasa?  spytał Roger, gdy drzwi się zamknęły.
Prawie trząsł się z obrzydzenia.
 Boi się, ale mimo to jest bezczelny  stwierdził Geoffrey.
 I co. Sokole? Czy to on popełnił i zaplanował tę zbrodnię?
 A jak sądzisz, Roger?
 Winny.
 Na podstawie?
 Na podstawie... niechęci, jaką we mnie budzi przyznał Roger po chwili.  I niczego
więcej. Chciałbym, żeby okazał się winny.
 To nie wystarczy.
 Czy uważasz, że nie jest winny, milordzie?
 Tego nie powiedziałem. Za wcześnie na taki wniosek.
Belwain jest głupcem. Zastanawiał się, czy nie skłamać w sprawie kłótni z bratem,
uznał jednak, że nie należy.
Widziałem niezdecydowanie w jego oczach. Mięczak z niego. Myślę, że jest za
miękki, by zaplanować tak zuchwały czyn. Wygląda na to, że był wykonawcą, a nie
przywódcą.
 No, tak. Nie myślałem o tym w ten sposób  przyznał Roger.
 Nie wydaje mi się całkiem niewinny, ale nie on to zaplanował. Tego jestem pewien.
Nie.  Geoffrey pokręcił głową.  Za tym stoi ktoś inny.
 Co teraz zrobisz, panie?
 Znajdę winnego  powiedział Geoffrey.  Posłużę się w tym celu Belwainem.
 Nie rozumiem.
 Mam plan, tylko muszę go jeszcze przemyśleć powiedział Geoffrey.  Może
uczynię z Belwaina zaufanego człowieka. Naskładam mu pustych obietnic. Dam do
zrozumienia, że zostanie opiekunem chłopca. Wtedy zobaczymy.
 Jak wpadłeś na ten pomysł, panie?
 Ktokolwiek to uknuł, chciał mojej ziemi. Zaatakował Montwright, a przez to
zaatakował mnie. Ty wnioskujesz uważając, że winowajcę interesuje tylko Montwright.
Ja nie ograniczam myślenia do jednego kierunku, Roger.
Muszę rozważyć wszystkie możliwości.
 Czasem najprostsze rozwiązanie jest także najwłaściwsze  powiedział Roger.
 Pamiętaj, Roger. Nic nie jest takie, jak się zdaje.
Dobrowolnie się oszukujesz wierząc w to, w co najłatwiej wierzyć.
 To cenna lekcja, panie.
 Wcześnie ją przerobiłem  przyznał Geoffrey. Chodz  powiedział nagle  mamy
dziś dużo do zrobienia.
Niech słudzy wystawią stół na dwór. Rozpatrzę sprawy wolnych ludzi z Montwright
i zapłacę im za pracę.
 Dopilnuję tego  powiedział Roger wstając. W pośpiechu przewrócił ławę, ale nie
zadał sobie trudu, żeby ustawić ją z powrotem. Jego pan był już na progu i czekał.
 Roger, małego Thomasa oddaję znów pod twoją opiekę. Pójdę na górę
porozmawiać z żoną, a chłopca przyślę do ciebie. Poczekaj tutaj.
Roger skinął głową, zastanawiając się, co jego lordowska mość powie żonie.
Wiedział, że lady Elizabeth oczekuje natychmiastowej śmierci stryja. Jak zareaguje na
decyzję męża, by poczekać z wyrokiem? Sokół ma zdaje się wielkie oczekiwania wobec
kogoś, kto jest tylko kobietą, pomyślał. Jego własne kontakty z lady Elizabeth
wskazywały jednak, że ona wcale nie jest zwykłą kobietą.
 Milordzie?  odezwał się nagle Roger.
Geoffrey odwrócił się na schodach i pytająco uniósł brew.
 Co z lady Elizabeth? Czy chcesz, panie, żebym otoczył ją dziś opieką?
 Nie, to należy do mnie  odparł Geoffrey.  Wprawdzie kobieta nie powinna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl