[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Murzyn chciał już pozdrowić Belga, gdy nagle coś go powstrzymało. Ujrzał, jak biały
człowiek kieruje się śmiało w stronę bram wioski. %7ładen człowiek o zdrowych zmysłach nie
podchodzi tak do wioski w tej części Afryki - o ile nie jest pewien dobrego przyjęcia. Mugambi
postanowił chwilę poczekać. Podejrzenia jego zostały wkrótce potwierdzone.
Usłyszał głos Werpera, następnie ujrzał jak wrota się otwierają. Był świadkiem przyjaznego
powitania, jakie od Arabów otrzymał gość Lorda i Lady Greystoke. Mugambi pojął teraz wszystko.
Ten biały okazał się zdrajcą i szpiegiem! Jemu to należało podziękować za napaść Arabów pod
nieobecność Wielkiego Bwany. Do swej nienawiści względem Arabów Mugambi dołączył
nienawiść wobec białego szpiega.
Dostawszy się do wioski, Werper udał się pospiesznie do jedwabnego namiotu Achmeda
Zeka. Arab zerwał się na równe nogi na widok swego porucznika; przyglądał się ze zdumieniem
jego obszarpanej postaci.
- Co się stało? - zapytał.
Werper opowiedział mu swoje przygody, nie wspominając jednak ani słowem o kołczanie z
klejnotami. yrenice Araba zwęziły się chciwie gdy usłyszał o złocie, zakopanym w pobliżu farmy
Greystoke'ów.
- Aatwo nam będzie teraz przywłaszczyć sobie te skarby - rzekł Achmed Zek. - Należy
najpierw odczekać tutaj do odsieczy Wazyrów; gdy zaś wybijemy ich co do jednego, udamy się
natychmiast po złoto.
- A co poczniesz z kobietą? - zapytał Werper.
- Sprzedam ją gdzieś na północy - odparł Arab. - Jest to jedyne możliwe wyjście.
Powinniśmy dostać za nią dobrą cenę.
Belg skinął potakująco głową. Myśli jego pracowały teraz szybko. Gdyby potrafił namówić
Achmeda Zeka, by ten powierzył mu dowództwo oddziału, mającego zawiezć Lady Greystoke na
północ, mógłby się uwolnić spod przemocy straszliwego Araba. Inaczej bowiem nie miał nadziei,
by wydostać się od niego. Wiedział bowiem dobrze, iż Achmed Zek nie zwalniał nigdy
dobrowolnie ludzi ze swej bandy; dezerterów zaś chwytał zawsze w porę: śmiercią, poprzedzoną
zwykle straszliwymi torturami, odpokutowywali oni wówczas własne zuchwalstwo. Należało więc
spróbować innego sposobu.
- A któż uda się na północ z kobietą, gdy my pojedziemy wykopywać złoto? - zapytał
Werper Araba obojętnym głosem.
Achmed Zek zastanowił się chwilę. Zakopane złoto przedstawiało wartość o wiele większą
niż okup za kobietę. Należało pozbyć się jej jak najprędzej - tak samo, jak nie trzeba było ociągać
się z wyprawą po skarby. Postanowił więc powierzyć Jane Clayton Werperowi; zrozumiał bowiem,
iż ucieczka - nawet gdyby Belg powziął taki zamiar - byłaby dlań bardzo trudna w nieznanym a
wrogim dla białych kraju.
- Nie jest konieczne - rzekł - byśmy obydwaj jechali po złoto. Ty udasz się na północ z
niewiastą, wraz z moim pismem do jednego z przyjaciół, który pozostaje w ciągłej styczności z
handlarzami niewolników. Ja zaś zajmę się odkopaniem złota. Spotkamy się dopiero po załatwieniu
tych spraw.
Werper z trudem powstrzymał się od okazania swego zadowolenia z takiego obrotu spraw.
Wreszcie, pożegnawszy Achmeda Zeka, udał się do łazni. Skoro zaś zażył rozkoszy kąpieli,
zawiesił na ścianie swego namiotu małe lusterko i rozpoczął ceremonię golenia. Kiedy skończył,
rozsiadł się w wyplatanym krześle i paląc papierosa jął snuć miłe marzenia. Pogładził swój
kołczan, zawierający bezcenne skarby. W radosnym podnieceniu rozmyślał o rozkoszach i
przyjemnościach, jakie będą jego udziałem, skoro posiadł taką fortunę. Cóż by powiedział Achmed
Zek na taki obraz, jak szeroko wytrzeszczyłby oczy na widok tych cudów. Werper nie potrafił
oprzeć się pokusie obejrzenia swych skarbów i nacieszenia się nimi. Był wszakże sam, nikt mu
teraz w tym nie przeszkodzi!
Rozłożył na stole błyszczące kamienie; cały namiot rozgorzał od ich niezliczonych
blasków. Wpatrując się w przestrzeń, Werper dalej snuł marzenia... Nagle wzrok jego padł na taflę
lustra, w którym odbijało się złowrogie oblicze Achmeda Zeka. Werper struchlał, jednak z
przedziwną przytomnością umysłu - odwrócił powoli wzrok od lustra i jął przypatrywać się
klejnotom. Schował je do kołczana, zapalił jeszcze jednego papierosa i, przeciągając się i ziewając
głośno, skierował się w przeciwną stronę namiotu udając zamiar położenia się do snu. Twarz
Achmeda Zeka zniknęła tymczasem z lustra.
Trudno byłoby opisać przerażenie Alberta Werpera. Zrozumiał on, że nie tylko utracił
klejnoty, ale że podpisał na samego siebie wyrok śmierci. Achmed Zek nie daruje mu nigdy, iż
chciał ukryć przed nim takie skarby! Belg rozbierał się wolno - nie wiedział, czy był obserwowany
czy też nie. W każdym razie czujne oczy szpiega nie mogłyby dopatrzeć się w jego ruchach
zamieszania czy podniecenia. Rozebrawszy się, Belg podszedł do stolika i zgasił światło.
W dwie godziny pózniej postać w ciemnej szacie weszła, skradając się cicho do namiotu
Werpera. W ręku przybysza błyszczało ostrze długiego noża. Podszedłszy do łóżka, namacał
śpiącego człowieka i zanurzył weń kilkakrotnie mordercze narzędzie. Zaniepokojony jednak
dziwnym bezwładem śpiącego ściągnął kołdrę i zerwał prześcieradło, przykrywające domniemaną
ofiarę.
Usta napastnika wyrzuciły z siebie słowa strasznego przekleństwa. Achmed Zek, miotał się
w bezsilnej złości. Zamiast Alberta Werpera, nóż jego ugodził kilkakrotnie w kukłę, sporządzoną z
ubrań i gałganów przez sprytnego Belga, który sam znikł bez śladu.
Pieniąc się z wściekłości, Achmed Zek zaalarmował cały obóz. Konno, wraz z wszystkimi
jezdzcami, ruszył w dżunglę, pozostawiając w obozie jedynie czarnych niewolników. Mugambi,
czatujący tymczasem na okazję zakradnięcia się do wioski, skorzystał z ogólnego zamieszania.
Wszedł do obozu i ochoczo pomagał innym czarnym w zatarasowywaniu wrót wioski. Wreszcie
obszedł uważnie cały obóz; zauważył szałas, przed którym stał czarny strażnik, sprawujący wartę.
Mugambi ukrył się w cieniu - ujrzał bowiem, jak inny Murzyn zbliża się do strażnika by go
zastąpić.
- Czy uwięziona śpi? - zapytał towarzysza nowo przybyły wartownik.
- Tak, śpi smacznie - odparł tamten. - Nikt nie zjawił się tutaj, odkąd rozpocząłem wartę.
Wartownik rozsiadł się przed szałasem, jego towarzysz zaś skierował się ku swej lepiance.
Mugambi maczugą uśmiercił nic nie podejrzewającego strażnika, gruchocząc mu kręgosłup.
Następnie zakradł się do wnętrza szałasu, wołając szeptem: "Lady, Lady!". Ale wołanie jego
pozostało bez odpowiedzi. Chata była pusta...
Rozdział XI
Tarzan znów staje się~
dziką małpą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl