[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Richard.
- Nie, panie. Jechałem szlakiem położonym bardziej na pół
noc, przez Newbury i Glastonbury, aczkolwiek w tym świętym
miejscu ludzie żyją w obawie, że zaraza przyjdzie do nich z Bri
stolu, gdzie podobno zamienia ulice w cmentarze. Właściciele
zamków i dworów chronią się na wsi w nadziei, że tam zaraza
ich ominie.
- Czy na pewno jest to ta sama zaraza co na kontynencie?
- Tak mówią. Zaczyna się od bladości, dreszczy i gwałtow
nych wymiotów. Potem na skórze pojawiają się czerwone pla
my, a pod pachami i w pachwinach wyrastają czarne guzy. Cho
ry ma cuchnący oddech. Majaczy w gorączce, a wkrótce przy
chodzi doń agonia i śmierć, czasem nawet w ciągu jednego dnia.
- Ano, tak. Rycerze, którzy byli pod Calais, opisywali zara
zę w ten sam sposób, chociaż niektórzy twierdzą, że ludzie pa
dają całkiem znienacka.
- We wszystkich kościołach i klasztorach odprawiają się
modły o ochronę przed zarazą, ludzi nawołuje się do pokuty za
grzechy. Ta klęska musi być karą boską!
Eleanor przeżegnała się i zerknęła z lękiem na Richarda.
Przez całe lato krążyły plotki o możliwości przedostania się za
razy przez cieśninę, ale podobnie jak większość ludzi, również
oni uważali, że morze dostatecznie ich chroni.
- To niemożliwe, żeby dotarła aż tutaj! - wykrzyknęła.
- Niemożliwe - potwierdził Richard, choć w duchu wcale
nie był tego taki pewny. Eleanor wiedziała, że księżniczka Jean
zmarła na zarazę w Gaskonii podczas podróży do Hiszpanii,
gdzie miała poślubić dziedzica Kastylii. On jednak słyszał
w Wenstaple także inne plotki, które ukrył przed żoną, nie chcąc
jej niepokoić w tak ważnym dla niej okresie.
Z kontynentu przywożono opowieści o zbiorowych pogrze
bach poczerniałych, cuchnących ciał, o wymieraniu całych wsi
i o spustoszeniach czynionych przez zarazę w osadach i mia
stach. Mówiono, że po Morzu Zródziemnym dryfują statki
handlowe bez żywej duszy na pokładzie. I opowiadano o dra
stycznych środkach mających dać pewność, że żaden zakażony
statek nie zawinie do portu.
Władze Melcombe Regis prawdopodobnie stosowały się do
wszystkich zaleceń i zachowywały czujność, lecz mimo to za
raza jakoś przedostała się na wyspę. Wydawała się nie do za
trzymania. Richard poczuł lęk i zorientował się, że ma spocone
dłonie. To go zawstydziło. On, który mężnie stawiał czoło wro
gowi pod Crecy, w starciu z niewidzialnym i potężnym nieprzy
jacielem okazuje się tchórzem.
- Nie będziemy przyjmować obcych - zwrócił się do Hugh.
- Ktokolwiek poszukuje schronienia, może nocować w starej
szopie na dziesięciny, stojącej poza granicą wsi. Ostrzeż chło
pów, żeby nie wpuszczali do wsi nikogo nieznajomego.
- Dobrze, panie.
Ręce starego trzęsły się ze strachu. Eleanor bardzo mu
współczuła. Wśród ludzi i zwierząt często zdarzały się różne
mory, były jednak niczym w porównaniu z czarną śmiercią, któ
ra zbierała żniwo w całej Europie, a przyszła tam aż z Chin, tak
w każdym razie twierdzono.
- Nic więcej nie możemy zrobić, jak tylko trzymać się z dala
od zarazy - powiedział ponuro Richard. Rozejrzał się po zanie
pokojonych twarzach w wielkiej sali. - Każdy niech robi, co do
niego należy, i gorąco się modli.
Sir Piers wstał i wyprostował się, jakby przyjmował wielkie
wyzwanie.
- Muszę jechać do Lower Wenfrith i ostrzec mieszkańców.
Oni też nie mogą przyjmować obcych. I będę nieustannie się
modlił, by Bóg oszczędził Wenfrith.
- Czy mamy dość żywności, by przetrwać oblężenie, żono?
- Jesteśmy świeżo po żniwach, mamy utuczone zwierzęta
na rzez, więc możemy wytrzymać wiele miesięcy.
- To dobrze. Muszę jechać do Wenstaple i dopilnować, żeby
również tam odpowiednio się przygotowano. Tymczasem życie
musi toczyć się normalnie. Zaraz, jak sądzę, będzie podany
obiad?
- Wygląda na to, że jednak nie umknęliśmy przed grozbą
czarnej śmierci. - Smutny głos Gastona de Picard przyciągnął
wzrok Eleanor do twarzy rycerza. Francuz bezradnie rozłożył
ręce. - %7łeby taka plaga spadła na chrześcijańskie królestwo!
Andre, Henri, Jean! Wraz z bratem Pierre-Paulem udamy się do
kaplicy, by tam pościć. Będziemy też modlić się za nasze rodzi
ny we Francji. Może nasza pokuta pomoże odwrócić gniew
Boga.
Eleanor zadrżała. Czyżby Bóg był aż tak rozczarowany
chrześcijanami, że sprowadził na swoje dzieci straszliwą karę?
Z pewnością musiało istnieć jakieś inne wytłumaczenie. Tylu
niewinnych ludzi umiera. Uczyniła znak krzyża. Ta zaraza musi
być dziełem diabła!
- Milady, czy mogę wejść?
- Naturalnie, Brigid. Co cię trapi, pani?
Eleanor poczuła lęk. Z wyrazu twarzy lady Radcliffe wy
wnioskowała, że zdarzyło się coś okropnego. Czyżby zaraza już
dotarła do Wenfrith?
- Czy nie ma tutaj Anne?
- Nie. - Eleanor z ulgą pomyślała, że to na szczęście nic
gorszego, jak niefrasobliwość panny. Zwróciła się z pytającą mi
ną do swej służącej, która właśnie sprzątała po praniu. - Czy
Anne jest na górze z Dickonem?
- Nie, pani. Wyszłam stamtąd dosłownie przed chwilą.
Z maluszkiem były tylko Kate i Alice.
Lady Radcliffe ciężko usiadła na kufrze.
- Gdzie ta nieszczęsna dziewczyna może być? Zajrzałam do
kaplicy, byłam w wielkiej sali i nawet w kuchni. Nigdzie ani
śladu!
- Może poszła do kościoła. Albo do stajni. Pytałaś tam, pa
ni? Może wybrała się na przejażdżkę.
- Sama? - Brigid spojrzała na nią powątpiewająco. - Kiedy
zbudziłam się dziś rano, łoże po jej stronie było zimne jak mar
murowa płyta. Musiała wyjść z komnaty przed świtem, w do
datku niezauważona przez służącą.
- Wasza służąca bez wątpienia ma zdrowy sen.
- Ja też - przyznała Brigid posępnie.
Eleanor zmarszczyła czoło. Zastanawiała się, co mogło najść
Anne, żeby opuścić łoże w środku nocy. Ale gdzieś przecież mu
siała się podziać. Była pewna, że Richard i Cedric szybko ją
znajdą.
Zawołała męża, który właśnie kończył się ubierać w garde
robie, jesienny ranek był chłodny, więc Richard miał na sobie
pikowany kaftan. Gdy odpowiadał na wołanie, wydawał się cał
kiem nieobecny myślami. I rzeczywiście, na jego pociągłej twa
rzy malował się teraz wyraz zadumy, który ostatnio gościł tam
rzadko.
Mimo to powitał Brigid bardzo uprzejmie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]