[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobie dziwny niepokój, wiszący w powietrzu. Tak, to
jeszcze było.
- Ciągle myślę o matce. Kochała ojca...
Ju\ otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz umilkł,
ujrzawszy jakiś ruch. Niedaleko przed nimi spłynął z
chmur dziwny przedmiot. Zbli\ył się do nich na
odległość około stu metrów. W końcu przystanął,
kołysząc się lekko w powietrzu. Teraz Thurlow mógł
dojrzeć z grubsza zarysy. Z zielonej, lekko
fosforyzującej kuli wystawały cztery ruropodobne
nogi. Na końcu jednej z nich wirował krąg światła w
kolorach tęczy.
- Andy! To boli...
Dopiero teraz zauwa\ył, \e ściska jej ramię. Zwolnił
chwyt, lecz ujął ją za dłonie.
- Obróć się - szepnął. - Powiedz mi, co widzisz
między nami a chmurami.
Spojrzała, marszcząc czoło. Obróciła się nieco i
zapatrzyła gdzieś nad miastem.
- Gdzie?
- Nad nami, tu na wprost, przed chmurami.
- Nic nie widzę.
Dziwny obiekt zaczął się zbli\ać. Teraz Thurlow
mógł rozpoznać zarysy postaci, poruszających się
wewnątrz kuli. Niewyrazne sylwetki otoczone były
mętnozieloną, fosforyzującą poświatą. Efekt tęczy
przy jednej z czterech nóg powoli się rozmywał.
- Co widzisz? - dopytywała się Ruth. - Co ci jest?
Podniósł rękę i otoczył ją ramieniem. Czuł, \e dr\y
na całym ciele.
- Dokładnie tam - wskazał wolną ręką kierunek. -
Spójrz tam... Siedemdziesiąt, osiemdziesiąt metrów
przed nami.
Pochyliła się do przodu i spojrzała, wytę\ając wzrok
zgodnie ze wskazówką.
- Naprawdę nic nie widzę. Tylko chmury.
- Hm... mo\e te szkła nieco pomogą - podał jej
okulary. On sam mógł dostrzec zarysy szybującego
w powietrzu obiektu nawet bez okularów. Dziwna
rzecz coraz bardziej zbli\ała się do pagórka. Ruth
nało\yła okulary.
- Tak... jest tam coś, ale bardzo zamglone, ciemne...
Wygląda na słup dymu. Czy to nie jest rój owadów?
W ustach zupełnie mu wyschło. Coś uwięzło w
krtani. Znowu nało\ył okulary i obserwował powoli
zbli\ające się zjawisko. Postacie wewnątrz kuli mógł
ju\ dostrzec zupełnie wyraznie. Doliczył się pięciu
osobników. Miał wra\enie, \e ich wielkie, szerokie
oczy są skoncentrowane wyłącznie na nim.
- Andy?! Co się stało?
- Pewnie uznasz, \e strzeliłem zbyt mocnego drinka. -
Załamującym się głosem opisał to, co widział.
- A w środku siedzi pięciu mę\czyzn?
- Mo\e istotnie to mę\czyzni, lecz jak na nasze
wyobra\enia są zbyt mali. Jeśli się nie mylę... nie, to
za trudne, by wyrazić słowami. Wyglądają jak
gnomy, mają co najwy\ej osiemdziesiąt... mo\e
dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu.
- Andy, przera\asz mnie.
- Sam się boję...
- Jesteś pewny, \e to widzisz? - przycisnęła się do
niego jeszcze mocniej.- Ja nie mogę nic dostrzec.
- Widzę to równie wyraznie jak ciebie. Jeśli nawet
jest to złudzenie, trzeba przyznać, \e doskonałe.
Efekt tęczy ju\ znikł niemal zupełnie, pozostał
jedynie jeden nieostry pasek błękitu. Obiekt obni\ył
się. Oddalony o niespełna piętnaście metrów,
szybował na tej samej wysokości, na jakiej
znajdowało się dwoje ludzi.
- Mo\e to jakiś nowy rodzaj helikopterów - usiłowała
rozwikłać zagadkę Ruth. - Albo... Andy, ja nadal nic
nie widzę.
- Opisz mi dokładnie, co widzisz w miejscu, gdzie
wskazuję - uniósł ponownie rękę - dokładnie tam.
Przecie\ musisz coś widzieć!
- Niewielkie zamglenie... po prostu pasemko mgły.
- Pracują na jakimś czworokątnym urządzeniu,
posiadającym coś w rodzaju anteny - podzielił się
tym, co sam dostrzegł. - Antena lekko promieniuje...
w tej chwili ustawiają ją dokładnie w naszym
kierunku.
- Boję się - drgnęła.
- Myślę, \e powinniśmy jak najszybciej stąd odejść -
rzekł. Chciał pociągnąć Ruth za sobą między
drzewa, lecz nagle przekonał się, \e stoi jak
sparali\owana.
- Nie... nie mogę się poruszyć - szepnęła. Słyszał, jak
dzwonią jej zęby. Jego własne ciało sprawiało
wra\enie jakby zostało zamurowane w betonie.
- Andy, nie mogę się ruszyć! - z jej głosu przebijała
histeria. - Czy to coś jest tam jeszcze?
- Ustawiają swój sprzęt dokładnie na nas -
wychrypiał. - To oni spowodowali, \e nie jesteśmy w
stanie się poruszyć. Naprawdę nadal nic nie widzisz?
- Słyszał swój własny głos jak gdyby pochodzący od
kogoś całkiem innego.
- Nie. Tylko biały obłoczek mgły, nic poza tym.
Pomyślał nagle, \e ma do czynienia z upartą idiotką.
Przecie\ ka\dy, kto ma oczy, musi widzieć dokładnie
to, co on. Poczuł, jak zalewa go fala gniewu.
Dlaczego ta kobieta nie chce przyznać, \e widzi to
samo? Przecie\ mieli to niemal przed nosem.
Nienawidził ją za ten tępy upór. Gdy zagryzł zęby z
wściekłości, a\ zabolały go szczęki, uświadomił sobie
irracjonalną gwałtowność swych emocji. Zaczął się
zastanawiać nad tą reakcją. Jak mogłem przed
chwilą nienawidzić Ruth? - zapytywał się w duchu. -
Przecie\ ją kocham.
Ta myśl jakby uwolniła go z parali\u; znowu mógł
poruszać nogami. Powoli zszedł ze wzgórza, ciągnąc
za sobą kobietę. Ruth była sztywna i cię\ka,
nieruchoma niczym kłoda drewna. Jej stopy
bezwładnie wlokły się po ziemi, trawie i korzeniach
drzew.
Ich ucieczka sprawiła, \e stworzenia z kuli wzmogły
swą aktywność. Zaczęły nagle manipulować przy
czworokątnym urządzeniu i w chwilę potem bolesny
skurcz chwycił go w piersi. Ka\dy oddech pociągał
za sobą okropny wysiłek; płuca rozsadzał mu ból.
Nie rezygnował jednak z odwrotu. W jego
ramionach le\ała zupełnie nieruchoma, bezwładna
Ruth.
- Andy... - wychrypiała z trudem. - Nie mogę
oddychać.
- Nie poddawaj się - wydyszał.
Dotarł do podnó\a wzniesienia. Tu, między
drzewami, mógł ju\ poruszać się nieco swobodniej,
choć przezroczysta kula ciągle kołysała się w pobli\u,
antena zaś była nadal wycelowana wprost na niego.
Po kilku metrach i Ruth tak\e zaczęła powłóczyć
nogami. Obróciła się, po czym zbiegli razem ście\ką
w dół. Z ka\dym krokiem odzyskiwali łatwość
ruchu. Thurlow usłyszał w końcu cię\ki oddech
kobiety. W tych okolicznościach był to dobry znak.
Nagle, jak gdyby zdjęto zeń jakiś potę\ny cię\ar,
poczuł się na nowo panem swych własnych mięśni.
Oboje spojrzeli do tyłu.
- Ju\ ich nie widać - stwierdził po chwili. Ruth
zareagowała tak niespodziewanie, \e zupełnie zbiła
go z tropu.
- Co chciał pan w ten sposób osiągnąć, panie
Thurlow? - syknęła wściekle. - Cała ta szopka tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]