[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Schwyciłem Weenę za rękę. Naraz błysnęła mi myśl i puściwszy rękę Weeny poszedłem
do machiny, z której sterczał drą\ek czy te\ dzwignia podobnie jak przy zwrotnicach.
Wdrapawszy się na podium i uchwyciwszy drą\ek oburącz, nacisnąłem go z całej siły. Nagle
Weena, pozostawiona sama w środkowej części hali, zaczęła płakać. Udało mi się ocenić
wytrzymałość drą\ka od jednego rzutu oka, bo złamał się po jednominutowym naciskaniu, i do
płaczącej pośpieszyłem ju\ z maczugą w ręku, nadto wystarczającą do rozbicia łba ka\demu
Morlokowi, którego bym napotkał. Gorąco pragnąłem zabijać! Myślicie sobie pewno, \e to
nieludzkie zabijać swych potomków. Ale ja wówczas w \aden sposób nie mogłem nic
człowieczego znalezć w tych istotach. Tylko wzgląd na Weenę, której nie chciałem opuszczać,
oraz przekonanie, \e je\eli zechcę pragnienie swe zaspokoić, mo\e na tym ucierpieć wehikuł
czasu, powstrzymały mnie od zapuszczenia się w głąb galerii i zabijania tych bestii, których
głosy ju\ mnie dochodziły.
Z maczugą w jednej ręce, drugą prowadząc Weenę przeszedłem więc z tej galerii do innej,
jeszcze większej, która na pierwszy rzut oka przypominała mi kaplicę wojskową obwieszoną
postrzępionymi sztandarami. Zorientowałem się jednak, \e szare poszarpane łachmany, które
zwisały z jednej i z drugiej strony galerii, są butwiejącymi szczątkami ksią\ek. Od dawna to
wszystko gniło, rozłaziło się, rozsypywało i nie znać było ju\ na tym \adnych śladów druku.
Lecz tu i ówdzie spaczone okładki i popękane okucia metalowe dość wymownie opowiadały
dzieje tego przybytku. Gdybym był literatem, moralizowałbym mo\e na temat marności
wszelkich ambicji; lecz w danych okolicznościach uderzył mnie tylko z gwałtowną mocą
ogrom zmarnowanej pracy, o jakiej świadczyła ciemna otchłań butwiejącego papieru. Muszę
przyznać, \e w owym czasie myślałem głównie o Spekulacjach filozoficznych" i o moich
własnych siedemnastu pracach z optyki fizycznej.
Następnie po szerokich schodach weszliśmy do czegoś, co mogło być niegdyś galerią
chemii technicznej. Tutaj miałem niemałą nadzieję poczynić u\yteczne odkrycia. Z wyjątkiem
miejsca, gdzie zapadł się dach, galeria była w dobrym stanie. Chciwie przeglądałem ka\dą nie
uszkodzoną gablotkę;
wreszcie w jednej, hermetycznie zamkniętej, znalazłem pudełko zapałek. Skwapliwie potarłem
jedną na próbę: były zupełnie dobre; nawet nie zwilgły.
- Tańcz! - krzyknąłem do Weeny w jej języku, teraz bowiem miałem ju\ broń przeciwko
tym strasznym istotom, których oboje takeśmy się lękali! I w tym opuszczonym muzeum, na
grubym dywanie kurzu, ku wielkiemu zadowoleniu Weeny uroczyście wykonałem coś w
rodzaju wielce zło\onego tańca, gwi\d\ąc, o ile mogłem, wesołą piosenkę. Był to częściowo
skromny kankan i taniec posuwisty, i pląsy z przysiadami (o ile na to pozwalały moje poły), i
wreszcie coś własnego pomysłu - jak wiecie bowiem, jestem urodzonym wynalazcą.
I myślę sobie teraz, \e jak dla owego pudełka zapałek wymknięcie się zagładzie czasu w ciągu
niepamiętnych lat było w najwy\szym stopniu zadziwiające, tak dla mnie znowu stało się to
szczęściem niewymownym. Co więcej - to ju\ prawdziwy cud - znalazłem te\ coś daleko
jeszcze osobliwszego, mianowicie kamforę. Znajdowała się w zapieczętowanym słoiku, który
przypadkowo, jak sądzę, był rzeczywiście hermetycznie zamknięty. Z początku sądziłem, \e
jest to wosk parafinowy, i rozbiłem szkło, lecz zapach kamfory nie dopuszczał pomyłki. Wśród
powszechnego zniszczenia udało się materii lotnej przetrwać mo\e całe tysiące wieków.
Przypomniało mi to widziane niegdyś malowidło sepią z belemnitu kopalnego, który chyba
jeszcze przed milionem lat musiał zamrzeć, aby się ostatecznie zamienić w skamielinę kopalną.
Ju\ miałem kamforę porzucić, gdy przypomniałem sobie, \e jest to łatwopalne ciało, które
płonie dobrym, jasnym płomieniem i jest zatem wyborną świecą. Wło\yłem więc kamforę do
kieszeni. Nie znajdowałem jednak meteriałów wybuchowych ani \adnych środków do
wyłamania brązowych drzwi. Dotychczas ów stalowy drąg był naju\yteczniejszym
przedmiotem, jaki znalazłem. Niemniej jednak opuściłem galerię pokizepiony na duchu.
Nie zdołam wam opowiedzieć wszystkiego, co mi się wydarzyło w ciągu tego długiego
popołudnia. Trzeba by du\ego wysiłku pamięci, aby przypomnieć sobie kolejno to, co się
widziało i prze\yło. Pamiętam długą galerię zardzewiałej broni; pamiętam, jak wahałem się
pomiędzy drą\kiem, który ju\ miałem, a siekierą czy te\ mieczem. Nie mogłem jednak zabrać
obojga, a mój drą\ek \elazny wydawał mi się najlepszy na owe drzwi z brązu. Była równie\ w
muzeum wielka liczba dział, pistoletów i strzelb. Większość zmieniła się ju\ w kupę rdzy, lecz
niektóre były z jakiegoś nowego metalu i wydawały dobry dzwięk. Natomiast naboje i proch,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]