[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapomniała o mnie.
Z tyłu był pusty stolik. Podszedłem do niego, wszedłem w krąg głosów, donośnych i cichych, brzęk szklanek,
muzykę. Usiadłem, pokój odsuwał się, aż wydawało mi się, że jest bardzo daleko i zastanawiałem się, czy starczy
mi sił, żeby znowu wstać.
Kelner niechętnie przyniósł mi szklankę jasnego wina. Pochyliłem się nad nią. Zwiat kręcił się wokół mnie. Głośne,
prostackie głosy otaczały moje ciche, niemal nieprzytomne wnętrze.
- Młody? Do licha, racja! Im młodszy, tym lepszy, mówię ci.
- ... na służbie. Phi! Kilka kolejek raz na miesiąc i złamany...
- ... ale jej stary zaczął kląć, rozumiesz? No to mu powiedziałem: - Słuchaj, stary, przegrałeś. Jesteś zero,
rozumiesz? Mogę cię załatwić, rozumiesz? - Trzasnąłem go parę razy i już nic nie mówił...
- ... i wyjechałem stamtąd z ponad tysiącem chronorów, pięćdziesięcioma pierścionkami, kilkoma zegarkami,
paroma z platyny i trzema brylantami, najmniejszy taki, jak mój paznokieć...
- ... ten to był porządny...
- ... podpisać u takiego, co dużo jezdzi - takiego co nie ma wiele tylko błysk w oku - i masz szansę na awans, forsę,
może nawet tytuł...
- ... szkoda, że nie byłeś w Journey's End. Boże! Co za miasto! Dlaczego...
- ... czy żałowałem, że wyjeżdżam z Arkadii! I czy ona żałowała, że wyjeżdżam...
- ... no i byliśmy akurat w środku, a Kapitan...
- ... klasa to klasa, zawsze to powtarzam...
- ... i mówię jej, mała, za pięć chronorów...
- ... trzy lata bez zawijania do portu. Nigdy więcej...
Odsuwane krzesła, skrzypiące. Kobieta zrywa się z kolan srebrno-czarnego, stoi dysząc i mrużąc oczy, trochę
przerażona obok czerwono-złotego. Srebrno--czarny wstaje, chwiejąc się i wymachując groznie rękami.
Czerwono-złoty rusza z zaciśniętymi pięściami. Jakieś ręce łapią ich za ramiona i sadzają z powrotem. Inna kobieta
na kolanach srebrno-czarnego, srebrno-czarny rozmawia z czerwono-złotym, wesoło, przyjaznie.
Zwiat zawirował...
Wirował w takt melodii, czystego dziewczęcego głosu i śpiewających strun - nie mocnego głosu, nawet nie bardzo
dobrego głosu, ale co o wiele ważniejsze - miłego i szczerego. Głos pasował do tych piosenek i ludzie słuchali go,
pobudzał ich do śmiechu, do łez, do uczucia. Od czasu do czasu przez hałas i moje otępiałe zmysły docierał do
mnie wyraznie...
24
Znałam jednego w Arkadii
Znałam kilku w Brancusi
I wszyscy byli tacy sami
Choć ludzie mówią inaczej...
- ... no i Kapitan mówi do nawigatora, takiego wrednego typa:  Dobra, to gdzie my twoim zdaniem..."
- ... dla pieniędzy, rozumiesz? To ja mówię:  Mała..."
- ... a Nawigator na to:  Niech mnie powieszą, jak wiem gdzie jesteśmy". A Kapitan mówi:...
Gwiazdy zawsze wolne
Choć ludzie w niewoli.
Do lochu mnie zabierzcie...
Gwiazdy zawsze wolne.
Niewolnik oczy wzniesie
Wolnością gwiazd
Oczy ucieszy...
Patrzyłem na blady, żółtawy płyn w mojej szklance. Podniosłem ją do ust i piłem. Podłe, słodko-mdłe wino.
- ... dobra. Szybki, napiłeś się, a teraz się wynoś i nie przychodz tu więcej! Powiedziano to zdanie jeszcze raz,
głośniej, zanim pojąłem, że skierowane
tyło do mnie. Powoli podniosłem głowę, ponad ogromny pomarańczowo-niebieski brzuch, na wielką nieogoloną
twarz, czerwoną od wina i złości.
napiłem się na niego z ciekawością.
- Nie lubimy takich jak ty. Szybki - powiedział najemnik. - Lepiej wyjdz, póki
możesz.
Zachwiał się. Może tylko mi się zdawało. Podnosiłem się powoli, jeszcze nie wiedząc, czy jego słowa i toporna,
arogancka twarz nie podobały mi się na tyle, żeby je zmienić. Gdzieś we mnie jakiś głos, zimny i logiczny, szeptał,
że nigdy nie wyjdę stąd żywy, jeśli go nie uderzę. Zdecydowałem, że wszystko mi jedno. Nie podobał mi się sposób,
w jaki poruszał wargami. Nie podobała mi się ta twarz. Zrobiłbym to z przyjemnością.
Coś wcisnęło się między nas. Pomarańczowo-niebieski brodacz został odepchnięty do tyłu. Mnie pchnięto na
miejsce.
- Zostaw go w spokoju - powiedział wyrazny głos. - Nie widzisz, że jest chory?
- O, Laurie - najemnik poskarżył się jak mały chłopiec - ty litowałabyś się nawet nad wściekłym psem. Ale ten...
- Zostaw go! - powtórzył głos. Wyrazny, przypominający dzwięk dzwoneczków i rozzłoszczony
Pomarańczowo-niebieski odpłynął. Coś zabrzęczało oparte o stół. Coś żółtawego i różowego, i czerwonego, i
niebieskiego, i ciemnobrązowego wśliznęło się na krzesło naprzeciw mnie.
- Nie jestem chory - powiedziałem.
Moje słowa zabrzmiały niegrzecznie. Były niegrzeczne. Skupiłem wzrok na niej. Z bliska była ładna, może nawet
ładniejsza. Twarz miała młodziutką, ale jej błękitne oczy były głębokie i mądre. Można się utopić w takich oczach,
przyszła mi do głowy szalona myśl - Laurie, Laurie. Podobało mi się brzmienie jej imienia. Powtarzałem je w
myślach.
- Jesteś chory - powiedziała. - Tutaj. - Stuknęła palcem w czoło w miejscu, gdzie gładka fala ciemnych włosów
spływała na skroń. - Ale nie dlatego to powiedziałam. Musiałam odciągnąć Mike'a, zanim zdążyłbyś go zabić. Jest
moim przyjacielem. Nie lubię, kiedy się zabija moich przyjaciół.
Przyglądałem się jej twarzy, zastanawiając się, co mnie w niej tak pociągało.
- Ja też nie lubię, kiedy zabijają moich przyjaciół. Ale oni giną, giną. I potem widzisz, że nie masz przyjaciół.
%7ładnych przyjaciół. To logiczne, prawda? Nie masz przyjaciół, więc nie dbasz o to, czy giną. Myślisz, że zabiłbym
go?
Powoli kiwnęła głową.
- O tak. Ty juz o nic nie dbasz. Wszystko ci jedno, czy będziesz żył, czy umrzesz. Dlatego tacy jak ty są
największym niebezpieczeństwem w galaktyce.
- I najbardziej martwymi ludzmi - odparłem z goryczą. Odwróciłem głowę.
- Masz rację. Chyba bym go zabił. Potem inni zabiliby mnie. Ale w końcu człowiek jest zmęczony uciekaniem.
Biegnie daleko, potem staje i już nie może biec.
- Zabijanie nigdy nie jest rozwiązaniem - powiedziała łagodnie. Znowu spojrzałem jej w oczy. Prosiły mnie, żebym
posłuchał, żebym
zrozumiał. Roześmiałem *się.
- Rozwiązujemy problem, kto ma umrzeć, ty czy ten drugi. Nic nie wiesz.
- Wiem.
- Wczoraj... wczoraj zgodziłbym się z tobą. Wczoraj zrobiłbym wszystko, żeby nie zabijać.,- Czułem jak kącik ust
wędruje do góry w krzywym uśmiechu
- Wczoraj byłem głupcem. Od tego czasu nauczyłem się, że jeśli chcesz żyć, musisz zabijać. Od tego czasu zabiłem
czterech ludzi.
Szybko wyciągnęła rękę i położyła ją na mojej. Było w tym coś macierzyńskiego, jakby matka uspokajała dziecko. .-
To boli, prawda?
Wyrwałem rękę. - Co ty możesz wiedzieć? - powiedziałem. - Zwiat jest paskudny. Zwiat to choroby i śmierć, tortury
i zdrady, okrucieństwo i pożądanie, j nienawiść, i strach, i chciwość. - Dlaczego nie miałbym zabijać? Widziałem
25 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl