[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że nie jest on martwy, nie potrafią jednak podać sposobu przywrócenia mu czyn-
ności życiowych. Badania biochemiczne nie mogą być przeprowadzone, dopóki
59
nie otworzy się  futerału , w którym on spoczywa. Otwarcie go musiałoby jednak
pociągnąć za sobą natychmiastowe przywrócenie mu czynnego życia. . . W tej sy-
tuacji ograniczono się do rentgenoskopii i neutronowych badań strukturalnych,
które wykazały całkowitą zbieżność budowy jego organizmu z organizmem czło-
wieka. . . To daje do myślenia, ale sprawy nie wyjaśnia, trudno bowiem przypu-
ścić, by Stara Baza była dziełem. . . mieszkańców Ziemi!
Na zakończenie chcę przypomnieć, że na Florze zdani będziecie praktycznie
na własne środki i własną zaradność. Nie mamy drugiej rakiety klasy  Suma
i przyjście wam z jakąkolwiek pomocą wiązałoby się z koniecznością przeprowa-
dzenia  Cyklopa na orbitę wokół Flory. Pociągnęłoby to za sobą  pomijając
już znaną wszystkim kwestię paliwa :  niewykonanie przynajmniej części za-
projektowanych prac na Orfie, gdyż musielibyśmy startować ku Ziemi z orbity
około-floryjskiej, nie wracając już na drugą planetę. Mam jednak nadzieję, że po-
radzicie sobie doskonale. Mimo to nikogo nie zmuszam do udziału w wyprawie.
Każdy z was może jeszcze zrezygnować.
Odczekał minutę, lecz nikt nie zamierzał się wycofywać.
 Dziękuję  powiedział dowódca.  Zatwierdzam skład załogi i wydaję
rozkaz przystąpienia do przygotowań startowych.
Tak więc  wbrew najgorszym przeczuciom Teda  znalazł się on w grupie
badaczy Flory. Wyprawa ta  to było ukoronowanie wszystkich jego pragnień!
Planeta miała być odkrywana nieomal zupełnie  od zera , bo posiadane skąpe
o niej wiadomości nic prawie nie znaczyły w praktyce eksploracyjnej. Dodatkową
emocję stanowił fakt, że najbliższa pomoc znajdowała się w odległości, którą fale
elektromagnetyczne przebiegają w czasie kilku minut!
Tedowi przypadła w udziale pomoc w przygotowaniu  Suma . Mimo że wraz
z Maxem uwijali się bez przerwy, wspierani przez stado automatów, udało im
się zaledwie cztery godziny uratować na sen. Ewa i Har zajęli się zaopatrzeniem
i sprzętem osobistym dla wszystkich uczestników. Trzeba było przygotować róż-
nego rodzaju skafandry i ubiory planetarne  nie znano przecież dokładnie wa-
runków, jakie czekają ich na Florze.
Przed samym odlotem Ted poszedł pożegnać się z matką. Anna uśmiechała
się przez cały czas, lecz obejmując syna spojrzała mu w twarz wilgotnymi nieco
oczyma i powiedziała jak zwykle:
 Bądz ostrożny i. . . wracaj szczęśliwie!
 Dobrze, mamo!  odpowiedział z takim przekonaniem i pewnością siebie,
że Anna uśmiechnęła się znowu i pomyślała:  Zupełnie jak jego ojciec. . . 
 Nie przesadzaj z samodzielnością  dodała  i opiekuj się Ewą.
Spuścił oczy i powiedział:
 Nie musisz mi o tym przypominać. . .
60
Powiedział to tak jakoś. . . inaczej, że Anna od razu zrozumiała i od tej chwili
zaczęła być spokojniejsza chłopca. . .
Na korytarzu Ted spotkał Ewę. Była ubrana w obcisły kombinezon  taki
zwykły, jaki nosi się pod skafandrem planetarnym. Z przyjemnością patrzył, jak
nadchodziła sprężystym, pewnym krokiem.
 Jest naprawdę bardzo ładna, nie wiem, czy nie ładniejsza od Mais!
Mais była dotąd dla Teda absolutnym wzorem urody kobiecej  była naj-
młodszą i bez wątpienia najładniejszą z kobiet w załodze astrolotu. Ewy dotych-
czas nie zaliczał do kobiet. . .
 Dlaczego tak mi się przyglądasz?  spytała Ewa, widząc jego lekko nie-
przytomne spojrzenie.
 Bardzo ładnie wyglądasz!  wypalił odważnie, lecz zaraz dodał: 
Wszystko dziś wydaje mi się wspaniałe i piękne. A myślałem już, że zostanę
tu i będę liczył protuberancje na słońcu!
Odwróciła twarz w stronę niklowanej płyty ściennej i przejrzawszy się w jej
lustrzanej powierzchni, poprawiła włosy pod przepaską.
 Tylko dlatego ci się podobam? Dlatego, że wszystko ci się dziś podoba? 
powiedziała z rozczarowaniem.
 Nie tylko dlatego!  powiedział szybko i ujął ją pod łokieć.
Cofnęła się lekko. Ted do tej pory, chcąc, żeby poszła za nim, ciągnął ją za
skafander.
 Chodz  powiedział.  Trzeba się ubrać do drogi.
W magazynie wszystko było przygotowane. Ted obejrzał ekwipunek z miną
starego wygi kosmicznego, potem wciągnął skafander i pomógł Ewie pozaciągać
klamry.
 Wiesz. . .  powiedział nagle, podając jej hełm  muszę ci coś powie-
dzieć. . .
Ewa znieruchomiała na chwilę, a potem z niebywałym zapałem zaczęła sznu-
rować wysoki but.
 Cóż takiego?  spytała na pozór obojętnie, lecz głos zadrżał jej trochę.
Ted odłożył hełm, pomajstrował przez chwilę przy zapięciu swego pasa,
wreszcie wykrztusił:
 Chcę się do czegoś przyznać, muszę. . . powiedzieć ci o tym, bo czuję się,
jak. . . no, jak taki, co zabiera nie swoje. . .
 Złodziej?  podsunęła, patrząc na niego ze zdumieniem.
 O, właśnie: jak złodziej!  podjął Ted.  Bo widzisz, wtedy. . . w pełzaku,
kiedy spałaś. . .
Zamilkł znowu, a potem, zebrawszy całą odwagę, wykrzyczał niemal:
 Ja cię wtedy pocałowałem!
Ewa pochyliła się jeszcze niżej nad swoim butem, lecz nie mogła jakoś trafić
paskiem do klamry. Zapadło na chwilę głuche milczenie. Ted postąpił krok w jej
61
stronę.
 Słyszałaś?  zapytał cicho.  Słyszałaś, co powiedziałem?
Wyprostowała się i spojrzała mu przelotnie w oczy, a potem oparła czoło na
jego ramieniu.
 To dobrze. . .  powiedziała szeptem.
 Co takiego?  spytał, oszołomiony bliskością jej włosów.
 Nic  powiedziała, cofając się nagle.
Chwyciła swój hełm i wybiegła z magazynu, pozostawiając Teda z miną zu-
pełnie niewyrazną.
ROZDZIAA SMY
PRAWIE ARCHIMEDESA,
OBYCZAJACH FLORYTW
I O TYM, CO BAYSZCZAAO Z DALA [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl