[ Pobierz całość w formacie PDF ]

smak ma jego skóra. Czy także cytrusowo-imbirowy?
- A jak się miewa księżna? - odezwał się uprzejmym, lecz obojętnym tonem.
- Doskonale. Obiecuje, że w przyszłym roku dołączy do nas w Londynie. - Choć
może zobaczą się znacznie wcześniej, bo powiadomiła już siostrę o obecności lady
R
L
T
Riverton. - A co robisz w Bath, hrabio? Przyznam szczerze, że to ostatnie miejsce, w ja-
kim spodziewałabym się cię zobaczyć.
- A to dlaczego? - zapytał z kpiącym uśmieszkiem. - Bo jestem taki wybredny?
- Dlatego, że Bath leży tak daleko od Florencji.
- A może, jak ty i twoja siostra, przyjechałem tu z przyczyn zdrowotnych?
Talia pokręciła głową.
- Przecież we Włoszech są gorące zródła, prawda? Poza tym wyglądasz jak okaz
zdrowia.
- Czy to komplement, signorina Chase? Masz na myśli moje błyszczące oczy i ru-
miane policzki? Przyznam, że mi to pochlebia. Jak sądzę, można tu także wyleczyć zbo-
lałą duszę. Tak przynajmniej słyszałem.
Talia wzięła głęboki oddech. Dosyć już tego owijania w bawełnę, dość wykrętów!
Miała ochotę tupnąć nogą i wydobyć z niego prawdę choćby siłą.
Przed nimi ukazała się brama do labiryntu. Kilka osób spacerowało w nim wpraw-
dzie, ale gdyby przyszło co do czego, ściany żywopłotu ukryją ich przed okiem postron-
nych widzów. Zcisnęła mocniej ramię Marca i pociągnęła go w stronę wejścia. Miał po-
dejrzliwą minę, ale zapłacił za wstęp. Talia ruszyła przodem, klucząc to w prawo, to w
lewo, bez żadnej koncepcji. Słyszała przytłumione głosy, dobiegające z innych części
labiryntu. Odniosła wrażenie, że są wraz z Markiem oddzieleni od reszty świata grubym
murem z zielonych liści.
- Jaką grę prowadzisz? - zapytała bez ogródek.
- Grę? Przecież to ty zaciągnęłaś mnie tutaj... Chciałaś, żebyśmy się zgubili...
Tego już było Talii za wiele. Niepomna różnicy wzrostu oraz wagi, chwyciła go za
klapy surduta.
- W Santa Lucia byłeś naszym sprzymierzeńcem! - wykrzyknęła. - Dlaczego nawet
słówkiem nie wspomniałeś ani Klio, ani mnie, że wybierasz się do Bath? I to z kim? Z
lady Riverton! Z osobą, która ukradła srebra, a potem z nimi uciekła, wystawiając
wspólnika do wiatru. Na co liczysz? %7łe oczarowana twoimi męskimi wdziękami, odda ci
skarb? Chcesz go mieć tylko dla siebie? A może... - Urwała, porażona pewnym podej-
rzeniem. - A może od początku byliście w zmowie? - dodała.
R
L
T
Przez jego nieruchomą dotąd twarz przemknął grymas bólu.
- Aż tak zle o mnie myślisz?
- Już nie wiem, co myśleć. Po tym wszystkim, co wydarzyło się w Santa Lucia,
twoja widoczna zażyłość z lady Riverton wydaje mi się co najmniej podejrzana.
- Pozory mylą. Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć to najlepiej. Jesteś przecież
doskonałą aktorką - gwiazdą teatrów amatorskich. Gdybyś nie była córką baroneta, mo-
głabyś zrobić karierę na scenie.
- Nie jestem córką jakiegoś tam baroneta, tylko sir Waltera Chase'a. Od kolebki
uczono mnie, jak wielkie znaczenie mają sztuka i historia. Lady Riverton jest złodziejką
próbującą okraść twój kraj z jego historii. Nie pojmuję, jak możesz być jej przyjacielem,
a tym bardziej...
Kochankiem. Słowo to, choć niewypowiedziane, zawisło między nimi jak czarna
chmura. Marco zacisnął pięści i wyprostował się dumnie. Zagrała w nim krew rzymskich
przodków.
- Jak już mówiłem, pozory mogą mylić - przypomniał z wyraznym florenckim ak-
centem. - Nic więcej ci nie powiem, bo im mniej będziesz wiedziała, tym dla ciebie le-
piej. Nie zwracaj na mnie uwagi ani na lady Riverton. Korzystaj z uroków Bath, baw się
dobrze na balach, nie brak ci przecież tancerzy.
Talii krew uderzyła do głowy. Zaczęła okładać pięściami Marca.
- Jak śmiesz traktować mnie tak protekcjonalnie? Nie jestem dzieckiem, które
można pogłaskać po głowie i odesłać, żeby sobie kupiło cukierka. Nie masz prawa...
Nie dokończyła, bo Marco nachylił się raptownie i zamknął jej usta pocałunkiem.
Talia przymknęła oczy i kurczowo się go uchwyciła. Poczuła jego rozpaloną dłoń sunącą
wzdłuż ramienia aż po delikatną krągłość piersi i poraziło ją uczucie nieznanej dotąd
rozkoszy.
W Santa Lucia często sobie wyobrażała pocałunki oraz pieszczoty Marca. Ilekroć
rozmawiali, wpatrywała się w jego usta, zastanawiając się, jakby to było poczuć ich
smak i dotyk. Rzeczywistość przekroczyła jednak jej najśmielsze wyobrażenia. Prze-
szłość, Klio i lady Riverton - wszystko to znikło, pozostała tylko ona i Marco.
R
L
T
Wybuch śmiechu, który dobiegł zza żywopłotu, wyrwał ją ze zmysłowego zapa-
miętania. Oderwała wargi od ust Marca i odchyliła się, próbując złapać oddech, a także
zebrać myśli. Nad sobą ujrzała szeroko otwarte ze zdumienia oczy Marca, jakby widział
ją po raz pierwszy w życiu i nie mógł zrozumieć, skąd wzięła się w jego ramionach.
- Talio - zaczął urywanym, schrypniętym głosem. Był bez kapelusza i miał prze-
krzywiony fular. - Ja nie... - Urwał, bo za ścianą krzewów znów rozległy się głosy, tym
razem bliższej.
- śś! - Talia wysunęła się z jego objęć i zaczęła gorączkowo wygładzać peliskę i
poprawiać fryzurę. - Nie teraz!
- Talia, scuza*.
* Wybacz - wł. (przyp. tłum.).
Przyklęknął, żeby podnieść jej torebkę i swój kapelusz. Wychwyciła nutę żalu, po-
brzmiewającą w jego głosie. Pewnie żałował, że pocałował nie tę siostrę, o którą mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • typografia.opx.pl